Jama
I
Filip
Elter dobrze wiedział, że ścieżka, którą sobie wybrał, nie
zaprowadzi go do żadnej gospody, ani nawet jakiejś starej chaty.
Ani do gościńca. Przecież tu nie było gospód, chat czy
gościńców. Utknął w tym przeklętym lesie, a każdy obierany
przez niego kierunek prowadził w coraz większy i przerażający
głąb tej ponurej dżungli.
To by się nigdy nie stało, gdyby nie
zachciało mu się wyruszać w podróż do Dolin Chaosu wraz z
jakimiś zapalonymi biologami, geografami i innymi szurniętymi
naukowcami. Oczywiście nie był sam - ekspedycja była naprawdę
duża; brali w niej udział zarówno zwykli ludzie, jak i wspomniani
uczeni oraz wścibscy dziennikarze. Był także zbieg z lochów w
Nevallu, ale nikt o tym nie wiedział oprócz Filipa. Owy zbieg to
bowiem jego znajomy ze szkoły, której wcale nie skończył tak
dawno, bo zaledwie trzy lata temu. Elter nie mógł uwierzyć, że
przez te trzy lata ten człowiek zdoła się tak szybko stoczyć, ale
najwyraźniej go niedoceniał. Eryk Ville został oskarżony za bójkę
w barze, kradzież na targu i napad pod wpływem alkoholu na jakąś
spacerującą spokojnie, wieczorem dziewczynę. Filip podejrzewał,
że powodów do zamknięcia Eryka było o wiele więcej, ale
odpowiednie służby po prostu o tym nie wiedziały, albo
najzwyczajniej nie chciały się w to zagłębiać.
Teraz jednak to nie miało żadnego
znaczenia. Ekspedycja rozsypała się na drobny mak i prawdopodobnie
każdy musiał radzić sobie sam. Prawdopodobnie, bo znając swojego
pecha Filip podejrzewał, że tylko on został sam, a pozostali
włóczą się po Dolinach w mniejszych bądź większych grupkach.
Przedzierając się przez knieje młody
mężczyzna próbował przypomnieć sobie co się w ogóle stało
kilka godzin temu. Jego pamięć nie zamierzała się niestety
wysilić, pozostało mu więc obserwowanie - z niemałym przerażeniem
- wieczornego nieba, które w każdej chwili mogło stać się
zupełnie czarne. Nigdy nie było wiadomo, co może wydarzyć się w
Dolinach Chaosu. To starsze niż cały znany świat miejsce zostało
już wieki temu opętane przez czarną magię. Cała historia jest
dłuższa niż mogłoby się wydawać. Głupota i chciwość pewnej
trójki magów z leżącego niedaleko Vikarianu, sprawiła, że
wynaleźli oni śmiercionośne zaklęcie. Wyssało ono życie z nich,
zwierząt żyjących w Dolinach, roślin i wszystkiego innego. Magia
spustoszyła to miejsce i z niezwykłą siłą próbowała uderzyć
na Vikarian. Oczywiście czarodziejom i ludziom z tamtego kraju udało
się ją powstrzymać (choć i tak męczyła ich jeszcze przez wiele
lat), ale w Dolinach Chaosu czarna magia pozostawiła ślad. Ten ślad
zmienił Doliny w miejsce równie piękne, co niebezpieczne. Pojawiły
się tu nowe, nieznane wcześniej gatunki roślin i zwierząt, pogoda
rządziła się własnymi prawami, a wszelkie zjawiska wyglądały
zupełnie inaczej niż w pozostałych krajach. Jedni wracali z wprawy
do Dolin z uśmiechami na ustach, inni opętani i wystraszeni, a
jeszcze inni nie wracali nigdy. Ta nieobliczalność czarnej magii,
która nigdy nie dała spokoju tym krajom, przyciągała niestety
setki naukowców i turystów.
A ja jestem jednym z tych właśnie
głupców. Pomyślał Filip Elter siadając z jękiem pod
ogromnym, rozłożystym drzewem. Jego korę porastał puszysty mech,
po którym chodziły czarne robaczki oraz wielkie, czerwone mrówki.
Na ziemi leżały owoce wielkości ludzkiej pięści, przypominające
wyrośnięte wiśnie, jednak o bardziej intensywnym kolorze. Filip
pamiętał jak przez mgłę, że czytał jakiś regulamin, z którym
zapoznać się musiał każdy uczestnik wyprawy, jednak nie miał
pojęcia czy było w nim coś o owocach z Dolin. Z natury był
człowiekiem bojaźliwym i… po prostu tchórzliwym, ale teraz nad
strachem zwyciężył potworny głód i Filip sięgnął po owoc. Z
przyjemnością przeżuł go w ustach, chociaż miał słodki smak,
skórka okazała się dziwnie gumowa, nie do przełknięcia. Wypluł
ją razem z pestką wielkości ludzkiego oka. Młody mężczyzna
zjadł jeszcze trochę owoców i zrobił łyk wody z bukłaku,
którego jakimś cudem nie zgubił podczas burzy.
Burza. Właśnie. Przecież ich
ostrzegali. Ten wąsaty dziadek w czarnym jak sadza płaszczu…
podobno te płaszcze były magiczne i chroniły przed niebezpiecznymi
działaniami czarnej magii…. Ten dziadek mówił coś tuż przed
wyprawą, że w razie burzy muszą za wszelką cenę trzymać się
razem. Łatwo powiedzieć! Parsknął w myślach Filip. Czy
mówił coś jeszcze…? Cholera, ta burza musiała być naprawdę
silna, skoro jego pamięć tak szwankuje. Albo to ta magia… Filip z
przerażeniem przyłapał się na myśli, że wymienia w myślach
swoje imię nazwisko, imiona rodziców i wszelkie inne fakty ze
swojego życia. Wszystko było w porządku, nie stracił pamięci.
Odetchnął z ulgą. Był po prosu przerażony. Co za tchórz!
Oparł głowę o pień drzewa.
Ostatnim co zobaczył był przebłysk granatowego nieba wśród
konarów drzew, które poruszały się niczym węże - wcale nie od
wiatru, którego w ogóle tu nie było - najzwyczajniej w świecie
się poruszały.
II
- Zawsze wydawało mi się, że tutaj
z każdym krokiem można spotkać jakieś zwierze. A tak naprawdę
jakoś ich nie widzę. Hm, nie wszystkie podobno są krwiożercze.
Chociaż większość… - niska szatynka opatulona niebieskim
płaszczem szybko przebierała nogami, aby dogonić Filipa. -
Chodziłam na specjalne kursy, które pomagały mi przygotować się
do tej wyprawy. Wiesz, takie lekcje, gdzie mówili nam wszystko o
Dolinach! - wykrzyknęła. Filip ziewnął i pokiwał głową.
- No. - mruknął bez zainteresowania,
ale jej to nie przeszkadzało. Męczyła go już od jakiejś godziny.
Najpierw nawijała o siostrze znajomej swojej koleżanki, która
zaginęła w Dolinach, a teraz zaczęło się o kursach i innych
niezbyt istotnych rzeczach.
- Myślisz, że to nieważne? No ja
myślę, że to się przyda. Nawet jeśli teraz jest spokojnie... -
rozejrzała się mrużąc oczy. Znajdowali się na rozległej
polanie, całej usłanej zieloną trawą, która uginała się pod
ich stopami i zaraz powracała do pionu. Co kilka metrów omijali
rozłożyste krzewy porośnięte niebieskim meszkiem. - Bo nigdy nie
wiadomo co czarna magia dla nas szykuje. - wyszeptała z przejęciem.
- Nie napalaj się tak, bo faktycznie
coś wykraczesz. - wtrącił inny uczestnik wyprawy, wysoki łysy
mężczyzna, który wyglądał na zaawansowanego podrywacza. Podobno
kilka lat temu pracował w świątyni, stąd jego łysa głowa, ale
wyrzucono go z nieznanych powodów.
- Och, lepiej nie. - dziewczyna zatkała
usta ręką. - Ale! - wykrzyknęła unosząc palec do góry - W razie
jakiegokolwiek niebezpieczeństwa będę wiedziała jak się obronić.
Jestem pewna, że panowie nawet nie wiedzą czym jest rogacz
jadowity.
Filip spojrzał na łysego, który
wzruszył tylko ramionami.
- Właściwie biorę udział w tej
wyprawie, żeby się takich rzeczy dowiedzieć. - stwierdził.
- Ach lepiej, żebyś się nie
dowiadywał! - zamachała rękami z podniecenia. - Rogacz jadowity to
taki obślizgły gad, coś jak większy krokodyl, z dłuższymi
nogami. Może zasuwać po lądzie i dogoni każdego, a poza tym
oczywiście, kiedy ugryzie wstrzykuje ofierze swój jad. Brr,
naprawdę z tych wszystkich potworów ten jest najgorszy. - zadrżała
jeszcze raz rozglądając się po pustkowiu. Wyglądała naprawdę na
przerażoną, chociaż przed nią i za nią szli inni ludzie.
- Panienka nie ma racji. - Filip z
zaskoczeniem zauważył, że wcześniej idący przodem biolog Mane
Viser cofnął się do ich ‘szeregu’ i od jakiegoś czasu
przysłuchiwał się rozmowie, a raczej monologowi dziewczyny. Był
to mężczyzna w średnim wieku, ale na jego czarnych włosach już
widniały siwe pasma. Z wyrazistych zielonych oczu płynęła wielka
mądrość i duże doświadczenie. To człowiek, który Doliny
zwiedzał już nie raz.
- Ja? Chodziłam na kursy i wiem, że
naprawdę… - zaoponowała szatynka patrząc na mężczyznę z
oburzeniem.
- Aj aj - machnął ręką i zaśmiał
się, ale nie było to śmiech uprzejmy, a raczej lekko kpiący - W
dolinach czai się o wiele więcej niebezpiecznych stworzeń niż
rogacz jadowity. Stworzeń i… roślin... Ludzi. Tutaj wszystko może
być niebezpieczne. - zastanowił się. Jego wzrok spoczął na
niebieskim krzaku, który własnie mijali.
- Pewnie pamiętacie z obowiązkowego
wykładu tuż przed wyruszeniem, że na przykład ten niebieski
meszek to składnik trucizn.
- Trucizn? - Filip spojrzał na
biologa, jak na szaleńca. - Trucizny robiono już setki lat przed
wybuchem czarnej magii w Dolinach. Przed tym nie było tych krzaków,
więc nie mogli korzystać z nich do robienia trucizn. - parsknął
kręcąc głową. Wszyscy spojrzeli na niego, a potem na Mane
oczekując odpowiedzi.
- No tak, tak. Ale teraz wykorzystuje
się także ten krzew. Właściwie wystarczy mała porcja takiego
meszku, aby sporządzić truciznę. W Nevallu się już to stosuje,
ale ja nie będę wam opowiadał takich rzeczy. - uniósł do góry
dłonie na ułamek sekundy. - Pamiętajcie tylko, że tu wszystko
jest równie niebezpieczne.
Już miał odejść w dalsze szeregi,
ale spojrzał jeszcze spod byka na Filipa:
- A pan niech następnym razem słucha
uważniej na wykładach i może przeczyta jeszcze raz regulamin. -
uśmiechnął się szeroko i zniknął w tłumie. Filip zmrużył
oczy i miał już ripostę na końcu języka, kiedy jeszcze przed
chwilą rozświetlone pomarańczowym słońcem niebo, zrobiło się
zupełnie czarne.
Uczestnicy ekspedycji z szybszym
refleksem od razu włączyli lampy. Filip dostrzegł przerażoną
twarz gadatliwej szatynki, a potem innych równie zdezorientowanych i
przestraszonych jak on.
- Proszę zachować spokój i włączyć
swoje lampy. To chwilowe zaćmienie. Wszyscy powinni wiedzieć, że
zdarzają się w Dolinach często i zupełnie z nienacka! - rozległ
się donośny okrzyk dowódcy wyprawy. Był to starszy człowiek z
zakręconymi wąsami i krzaczastymi brwiami, który od najmłodszych
lat był stałym bywalcem Dolin. To chyba rekordzista wśród ludzi
odwiedzających to miejsce, ponieważ większość po kilkunastu
wizytach bez odpowiedniej ochrony, już dawno straciła zmysły.
- No, ruszamy! Jeszcze kilka godzin i
dojdziemy do puszczy, a później zaledwie dzień drogi i będziemy w
bazie! - dodał mężczyzna.
Filip stwierdził, że to mało
pokrzepiające, no ale w końcu sam zgłosił się na wyprawę i
teraz musiał się zmierzyć ze strachem i… całą tą przeklętą
resztą. Postanowił, że jak tylko znów pokaże się słońce,
dokładniej przeczyta regulamin niż za pierwszym razem.
Ekspedycja ruszyła ponownie, choć
znacznie wolniej i w zupełnej ciszy. Na niebie nie było ani jednej
jasnej plamki, jedynie niebieskie krzewy świeciły dziwnym blaskiem.
Gdzieś w oddali usłyszeli świst i huk, dosłownie chwilę później
lodowaty wiatr poderwał do góry ich płaszcze. Wyglądało to tak,
jakby wiatr do tej pory drzemał zagrzebany pod ziemią i nagle, jak
na komendę, zerwał się ze snu, aby zaatakować. I choć uderzył z
ogromną siłą, nie były to jego największe możliwości - z
każdym krokiem było wszystkim ciężej, bo wiatr nie ustawał,
jedynie się nasilał.
- Jak długo to potrwa?! - wykrzyknął
Filip zakrywając się szczelniej swoim płaszczem. Miał wrażenie,
że piach wpada mu do oczu i ust, ale żadnego piachu nie było w
pobliżu.
- Nie odzywaj się! - warknęła
szatynka przytłumionym głosem. Usta zakrywała kawałkiem płaszcza.
- To ten meszek odrywa się od tamtych niebieskich krzaków. Przecież
mówił, że to trucizna! - krzyknęła.
Filip Elter zamilkł zupełnie i
ruszył szybciej do przodu. Jego płaszczem szarpał wiatr, a
niewielki bagaż na plecach kołysał się wraz z każdym krokiem. Za
sobą usłyszał, jak ktoś głośno kaszle, dusi się i nie może
złapać powietrza.
Najgorszą z jego apokaliptycznych
myśli była taka, że to może być dopiero początek prawdziwego
koszmaru.
I oczywiście miał rację. W mętnym
świetle lamp dostrzegli zarys linii drzew. Wszyscy, nie wiadomo za
bardzo dlaczego, odetchnęli z ulgą i przyspieszyli, jakby las mógł
uchronić ich przed zbliżającą się nawałnicą. Filip dostrzegł
białe punkciki na niebie, ale zanim zdążył pomyśleć, że to
gwiazdy, gadatliwa szatynka wyszeptała, że to ptaki. Młody
mężczyzna nie wnikał jakie i dlaczego podleciały tak wysoko, ale
musiał przyznać jej rację, ponieważ punkty przesuwały się po
niebie z niezwykłą prędkością. To zapewne one wydawały z siebie
mrożące krew w żyłach skrzeki.
Gdy tylko dotarli do pierwszych drzew,
wszyscy otoczyli półkolem dowódcę, który nie wyglądał na ani
trochę przerażonego.
- Cóż, dobrze wiedzieliście, że nie
każda wyprawa do Dolin jest sielanką. To zależy od ilości
pechowców w drużynie. - zaśmiał się, ale ten żart rozbawił
tylko jego; uczestnicy ekspedycji byli zbyt przerażeni, by się
śmiać.
- W lesie jest trakt, którego
oczywiście nie da się rozpoznać, jeśli się tu nigdy nie było.
Musimy się więc teraz trzymać szczególnie mocno razem.
Zrozumiano? - wszyscy pokiwali głowami, a dowódca dodał - To samo
gdyby rozszalała się burza, za wszelką cenę musimy trzymać się
razem.
Filip Elter wypuścił ze świstem
powietrze i ruszył za wszystkimi. Skrzeki ptaków na niebie
przybierały stopniowo na sile, ale nikt nie mógł tego usłyszeć,
przez ogłuszający świst wiatru i huk gdzieś w oddali. Ponadto
drzewa przed nimi poruszały się według własnego rytmu, a ich
korzenie oraz konary wiły się ku górze, jakby tańczyły jakiś
upiorny taniec. Kory drzew mieniły się zazwyczaj zielonym kolorem
mchu, ale Filip szybko zauważył także niebieskie, fioletowe czy
nawet różowe przebłyski. Ziemia usłana była owocami, liśćmi
lub grubymi i długimi konarami.
Huk z oddali nieoczekiwanie uderzył
tuż przy nich. Przestraszeni uczestnicy wyprawy podskoczyli w
miejscu oglądając się przez ramie. Nie zdążyli nawet
przyspieszyć kroku, kiedy ze wszystkich stron uderzył w nich wiatr
oraz grad, bombardujący każdego małymi, przezroczystymi kulkami,
tak twardymi jak kamienie.
Oddech Filipa przyspieszył, mężczyzna
odruchowo okrył się płaszczem, ale nie na wiele się to zdało.
Część lamp zgasła, a niektórzy ze strachu skulili się na ziemi,
jeszcze inni z krzykiem pobiegli w stronę dowódcy. Filip jednak
stał nieruchomo nie mając pojęcia, jaki ruch będzie lepszy. Może
dobrze zrobił. Gdzieś pomiędzy środkiem, a początkiem kolumny
wylądowała ogromna gałąź z drzewa, która stworzyła mur
pomiędzy uczestnikami ekspedycji. W mgnieniu oka nad ich głowami
pojawiły się małe, żółte robaczki, które wlatywały do każdego
otworu ciała, wydając przy tym kłujące w uszy brzęczenie. Chaos,
jaki zapanował wśród ludzi przestraszył jednak Filipa o wiele
bardziej, niż niebezpieczeństwo ze strony natury.
Słyszał krzyki, piski, jakieś
wskazówki dowódcy, wszystko jednak niewyraźne i niedokładne.
Zebrał się w sobie na tyle, aby zrobić kilka kroków do przodu,
jednak dokładnie wtedy ziemia zadrżała. Owoce na niej leżące
podskoczyły do góry, konary drzewa ponownie o nią uderzyły, a
ludzie polecięli w górę niczym szmaciane lalki. Filip upadł
uderzając głową o wystający kamień. Nie mógł zauważyć, że
miał on czarne kropki i nie był kamieniem, a skorupą dziwnej
odmiany ślimaka.
Młody mężczyzna nie stracił
przytomności, ale powieki ciążyły mu przez cały czas tego
zamętu. Widział ludzi biegających w każdym kierunku - jedni
próbowali przeskoczyć konar, inni go obejść, aby tylko dostać
się do dowódcy. Ale ziemia zadrżała ponownie i ponownie.
Niektórzy wybiegli z lasu, a za nimi denerwujące, bzyczące
insekty. Filip dostrzegł szatynkę, porwaną przez wir, który
wyrzucił ją wysoko w powietrze.
Potem oprócz gradu przezroczystych
kamyczków, z nieba posypały się spore, okrągłe kule z
niezliczoną ilością wystających włosków. Leżąc na ziemi i
obserwując spadające na ziemie kule, które odbijały się od niej,
a potem rozpływały na lepką, fioletową substancję, Filip
pomyślał, że gdyby nie ta ciemność i chaos oraz strach, byłoby
to całkiem niezłe widowisko. Przeczołgał się za jakieś większe
drzewo i odpłynął, w duchu błagając o koniec tej burzy.
A gdy się obudził niebo znów
rozświetlała ogromna, ognista kula, a w bezwietrznym powietrzu
unosił się słodkawy zapach zielonych owoców, które zgniótł gdy
czołgał się pod drzewo. Filip potarł głowę i wstał. Na środku
niewielkiej polany leżał ogromny, gruby konar, a poza nim nie było
nikogo.
Najpierw ogarnęła go panika. Ile
czasu spał? Gdzie poszli wszyscy? Czy także się rozdzielili? To
było pewne - burza musiała trwać jeszcze dosyć długo po tym, jak
zasnął. Ale czy poszli dalej, do bazy? Czy może cofnęli się?
Filip zadrżał na całym ciele, ale
nie mógł marnować czasu na namysły. Ruszył do przodu i wdrapał
się na konar. Nie było to szczególnie trudne nawet dla tak
leniwego z natury człowieka, jakim był. Zeskoczył na ziemie po
drugiej stronie i zobaczył leżące na ziemi lampy uczestników
ekspedycji, ich plecaki i bagaże. Oczywiście nie wszystkie, ale
przerażającą większość. Musieli uciekać naprawdę szybko.
Zanim Filip zorientował się, że i swojego bagażu nie zabrał spod
drzewa, biegł już przez las próbując wypatrzeć jakieś ślady.
Nie musiał biec długo, aby przekonać się, że albo pomylił
kierunki, albo ta przeklęta puszcza go tak zmyliła - i po prostu
się zgubił.
III
Usłyszał szelest - najpierw w
oddali, cichy i delikatny; później coraz bliżej, o wiele
głośniejszy, gwałtowniejszy. Robił się natarczywy, ale Filip
Elter spał tak twardo, że nie mógł otworzyć oczu. A może to był
wciąż sen? Nie, nie… musiał iść dalej. Znaleźć któregoś
uczestnika wyprawy, albo ten cholerny trakt…
Otworzył oczy, ale szelest nie
ucichł. Gdy mężczyzna poruszył się sięgając po bukłak,
nasilił się. Filip podskoczył z przerażenia oglądając się za
siebie. Za porośniętym żółtymi kwiatami krzewem coś było, ale
miał nadzieję, że to tylko jego bujna wyobraźnia. Żółte kwiaty
przypominały wielkie usta i przez chwilę Filip miał wrażenie, że
się poruszają.
Wstał, otrzepał ubranie i napił się
wody. Powinienem się pospieszyć - powtarzał sobie w
myślach, ale jego umysł wciąż był przyćmiony niewyobrażalnym
strachem, a serce waliło jak młotem. Schylił się i zaczął
zbierać owoce. Może i jestem wystraszony, pomyślał, ale potrafię
o siebie zadbać. Podtrzymał się tym na duchu chowając do kieszeni
owoce. Przez chwilę wokół niego zapanowała zupełna cisza.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że słyszy mlaskanie - monotonne,
równomierne, irytujące mlaskanie. Był to dźwięk, jakby ktoś
rozgniatał orzechy. Albo kości.
Wzrok Filipa powędrował na roślinę
przed nim. Żółte kwiaty poruszały się równomiernie, przeżuwając
to co udało im się złapać. Mężczyzna zerwał się na równe
nogi, lecz gdy tylko się poruszył, roślina jakby dostrzegając go,
otworzyła paszczę. Wypadł z niej niedogryziony, ogromny chrząszcz
o brązowej, pękniętej skorupie. Roślina wyciągnęła swoją
‘szyję’ w stronę Filipa, kłapiąc ustami, ale ten krzycząc
jak opętany uderzył w nią pięścią i pobiegł przed siebie.
Biegł na oślep przez knieje,
potykając się o wielkie konary i ślizgając o rozgniecione owoce.
Za sobą czuł jakiś mrożący krew w żyłach pomruk. Wydawało mu
się, że niebo znów pociemniało, ale to konary drzew przysłoniły
niebo. Były bardziej rozłożyste niż w tamtej części lasu.
Liście niektórych mieniły się różnymi kolorami i poruszały
się, jakby złożone były z małych, drgających drobinek.
Wokół siebie Filip wciąż słyszał
niebezpieczny szelest. Zacisnął powieki nie przejmując się tym,
że nic nie widzi, oczyścił umysł i przestał słyszeć szelesty.
Jego rozszalałe serce uspokoiło się.
Otworzył oczy nieprzestając biec i z
impetem uderzył w postać stojącą przed nim.
Początkowo obraz był rozmazany.
Filip Elter dostrzegł niewyraźną twarz młodego mężczyzny o
rażąco błękitnych oczach, zachłannie coś przeżuwającego i
wpatrującego się w Filipa z rozbawieniem.
- Może wstaniesz? - zaproponował
kpiącym tonem. Filip uniósł rękę i przetarł oczy. Obraz się
wyostrzył i dopiero teraz był w stanie rozpoznać Eryka Ville
pochylającego się nad nim.
- Och wszystkim bogom niech będą
dzięki! - wykrzyknął Filip prostując się gwałtownie. -
Myślałem, że już nikogo nie znajdę!
Eryk usiadł pod drzewem, gdzie leżał
bukłak Filipa i zebrane przez niego owoce - a raczej to co z nich
pozostało, czyli pestki. To co Eryk tak namiętnie przeżuwał było
ich twardymi skórkami.
- To były moje zapasy. - warknął
Elter wstając i otrzepując ubranie.
- Zapasy. - Eryk zaśmiał się
dźwięcznie. - Chyba przekąska.
Filip chcąc nie chcąc musiał
przyznać mu rację. Owocami wcale się nie najadł, a jedynie
chwilowo zaspokoił głód.
- Miejmy nadzieję, że szybko dotrzemy
do bazy. - mruknął kręcąc się niespokojnie w miejscu.
- Do bazy? - kpiący ton Eryka zaczął
go już irytować; zacisnął usta.
- Myślisz, że znajdziesz do niej
drogę? - dodał Ville grzebiąc w swojej małej, skórzanej torbie.
- A jaki mam wybór? Nie chce tu
umrzeć! - Filip prawie pisnął. Szybko się jednak opamiętał i
dodał bardziej oziębłym tonem:
- A ty co zamierzasz?
Eryk wyciągnął z torby zwłoki
sporego, tłustego ptaka, w połowie oskubanego z siwych piór. Jego
dziób był mały i spiczasty, a oczy czerwone i wyłupiaste.
- Co to jest do cholery?! - krzyknął
Filip odsuwając się od Eryka na bezpieczną odległość. Właśnie
dostrzegł, że przy pasie ma lśniący sztylet z ozdobną, czerwoną
rękojeścią.
-Obiad. Czy tam kolacja. Nie da się tu
ustalić pory dnia. - mruknął Ville rzucając ptaka pod nogi. - Nic
lepszego nie upolowałem. Wszystkie normalne zwierzęta się chowają,
jedynie te groźne łażą za człowiekiem w nieskończoność.
Musiałem go złapać, bo działał mi na nerwy. Latał nad głową,
natręt jeden. - wzruszył ramionami.
- Pomóż mi pozbierać trochę patyków
i trawy na ognisko. Małe; musze go podpiec odrobinę. - wyszczerzył
zęby. Filip patrzył na niego jak na szaleńca, ale zaczął zbierać
patyki.
Eryk rozpalił ogień za pomocą
zebranych wcześniej krzemieni. Ptaka nadział na naostrzony kij i
trzymał go nad płomieniem, obracając spokojnie, z kamienną
twarzą. Nad nimi zaczął zbierać się dym, którego nie mógł
rozwiać żaden wiatr, a baldachim liści zasłaniał niebo, które
prawdopodobnie znów pociemniało.
- Jak zjemy trzeba od razu ruszyć w
drogę. To niebezpieczna okolica. - stwierdził Eryk, patrząc
dziwnie na ziemię obok siebie.
- Całe Doliny są niebezpieczne. -
Filip wsadził w ogień patyk, aby trochę go wzniecić. Eryk uderzył
otwartą dłonią o ziemię, a chwilę potem podniósł w palcach
tłustą, obślizgłą gąsienice.
- Mają dużo białka. - zarechotał
niczym szaleniec unosząc ją w górę.
- Chyba nie zamierzasz… - Filip
poczuł, jak wszystkie owoce podchodzą mu do gardła i miał ochotę
je zwrócić, ale równocześnie skarcić się za zachowanie niezbyt
godne mężczyzny.
- Zamierzam przetrwać Elter. - odparł
Eryk przeżuwając. Filip patrzył na niego, jakby zobaczył go po
raz pierwszy. Już miał powiedzieć, że naprawdę dziwnie się
zachowuje, przerażająco, kiedy Ville odezwał się ponownie,
okręcając leniwie ptaka nad ogniem:
- Ty wciąż nie widzisz powagi
sytuacji, co? - jego oczy zalśniły groźnie. - Burza nas zupełnie
rozdzieliła. Może i są tacy, którym udało się dostać do bazy.
I nimi są ci, którzy choć raz byli w Dolinach. Czyli ten stary
dowódca i jego przyjaciele. - warknął.
- Widziałem jak nawet nieczekając na
innych zgarnął ich do kupy i popędził przez las jak tchórz.
Mięso ptaka zaczęło cicho
skwierczeć. Filip nie miał ochoty ani na to patrzeć, ani tego
słuchać.
- A co z resztą? Widziałeś ich? -
zapytał Eryka, który parsknął. Nastąpiła chwila ciszy.
Usłyszeli szelesty i pomruki wydające się być tuż obok nich.
Filip miał wrażenie, że lekki wiaterek poruszył płomieniami, a
wraz z nim doszła do jego uszu przerażająca, fałszywa muzyka.
Poczuł na ramionach gęsią skórkę.
- Każdy pobiegł w inną stronę. Ze
mną był jakiś facet. Nawet go nie znałem, chyba czarodziej, ale
nie na wiele mu się to przydało. Niedoświadczony i dlatego. - Eryk
mówił ciszej, również wyczuwając grozę płynącą wraz z
wiatrem.
- Zaatakował nas jakiś potwór,
monstrum. - zmarszczył brwi. - Nie wiem co to było. Prawie jak lew,
ale większe, z kłami wielkości tego sztyletu. - poklepał go po
rękojeści.
- Czarodziej nie zdążył przypomnieć
sobie odpowiedniego zaklęcia, kiedy ten rozszarpał jego szyję. -
zmierzył Filipa - A ja zdążyłem uciec.
Filip coraz bardziej zaczął
odczuwać, że to co się wokół niego dzieje to nie zabawa, ani
nawet chwilowy pech. Utknął w niebezpiecznej dżungli, opętanej
przez czarną magię, w dodatku z człowiekiem, któremu ani trochę
nie potrafił zaufać.
- Widziałeś kogoś jeszcze?
- Pewnie. - Eryk zaśmiał się i
natychmiast umilkł - Widziałem monstrualne robaki, pająki z
odwłokami większymi niż tamten głaz pod drzewem, jadowite węże,
długie na ponad sto metrów, wychudzone hieny atakujące grupami i
te przeklęte ptaszyska. Wymieniać dalej?
Filip prawie zachłysnął się własną
śliną. Zastanawiał się, dlaczego on tego wszystkiego nie widział.
Był w zbyt wielkim szoku? Cały czas praktycznie biegł, a potem
spał… Tyle zwierząt… rozejrzał się przestraszony, tyle
zwierząt było w pobliżu, a on nawet ich nie dostrzegał.
- Tak, one tu są. Wszędzie są. -
Eryk wyglądał naprawdę przerażająco, zdejmując z patyka
upieczonego ptaka, z wzrokiem utkwionym w Filipie, a potem roześmiał
się.
- Ze mną ci nic nie grozi. Zachowaj
trochę honoru i chociaż nie okazuj strachu, Elter.
Filip nie odpowiedział. Zjadł z
Erykiem ptaka na połowę. Na początku mięso nie chciało mu
przejść przez gardło, ale głód pomieszany ze strachem był zbyt
silny, aby oszukać go kilkoma owocami.
Tym razem droga przez puszcze wydawała
się Filipowi o wiele bardziej przerażająca. Nie biegli, jak
szaleńcy, tak jak wcześniej się poruszał - szli powoli, ostrożnie
stawiając kroki, obserwując otoczenie. Eryk sztyletem torował
drogę, ponieważ znaleźli się w części lasu porośniętej
splątanymi gałęziami. W większości były zupełnie wysuszone i
miały wielkie kolce. Pięły się do samej góry, niczym ogromny
mur.
- Wiesz w ogóle, w którą stronę
idziemy? - zapytał Filip próbując ukryć drżenie głosu. Wstydził
się swojego tchórzostwa. Eryk niezatrzymując się mruknął:
- Nie mam pojęcia. Tutaj nie da się
ustalić dokładnego kierunku. W Dolinach nie istnieje północ czy
południe, bo ciężko odróżnić jedno słońce od drugiego. -
obejrzał się przez ramię. - Chyba wiesz, że na niebie potrafi się
pojawić kilka słońcopodobnych gwiazd i za nic nie da się
rozpoznać, które jest tym prawdziwym.
Filip Elter zamilkł. Nie miał ochoty
podróżować z Erykiem. Nie przypominał mu już tego wesołego
znajomego ze szkoły, ani nawet więźnia, który dziwnym trafem
przyłączył się do ekspedycji. Teraz był kimś innym - albo
zdeterminowanym człowiekiem, chcącym przetrwać w dżungli, albo
kimś nie do końca normalnym. Eryk zachowywał się dziwnie…
podejrzanie? Filip nie potrafił tego określić, ale niestety zdawał
sobie sprawę z tego, że sam nigdy by nie przetrwał.
Wszystko przez to, że zachciało mu
się podróżować… Zwiedzać, poznawać przeszłość. Dla każdego
jest to niesamowita frajda, to koszmarnie pociągające. Tym bardziej
te Doliny - dzikie i nieokiełznane. Filip nigdy nie pomyślał, że
mógłby należeć do tej grupy osób, które nigdy nie powróciły z
wyprawy. A przecież wszystko mogło się zdarzyć i… właśnie się
zdarzyło. Zaklął pod nosem bardziej do siebie, niż
zaabsorbowanego rozcinaniem kniei Eryka.
- Bądź ciszej. - warknął tylko
mężczyzna. Filip dostrzegł ściekające po jego karku strużki
potu.
- Czy coś… - zaczął, ale nie
zdążył dokończyć. Wielki kot o ciele pokrytym czarnymi pręgami
wyskoczył z gęstwiny otwierając paszczę, z której wyłonił się
szereg śnieżnobiałych, ostrych zębów. Jego ryk odbił się w
uszach Filipa po stokroć.
Eryk zamachnął się sztyletem prawie
tracąc równowagę, przez co nie trafił atakującego zwierza.
- Uciekaj! - wykrzyknął do Filipa,
który nie miał nawet na tyle odwagi, aby pociągnąć starego
znajomego za sobą. Rzucił się do przodu, drąc ubranie o kolce
gałęzi i raniąc skórę.
Eryk mocniej ścisnął rękojeść
sztyletu, odsuwając się na kilka kroków. Ogromny kot najeżył się
pokazując kły i rycząc. Ustawiał się do ataku, ale Ville nie dał
mu na to czasu - skoczył pierwszy uderzając ostrzem sztyletu na
oślep. Kot przy pomocy długich pazurów przewrócił mężczyznę
rysując mu na plecach trzy głębokie smugi. Jego krzyk poniosło
echo przez las, prowokując uciekającego Filipa do odwrócenia się.
Wydawało mu się jednak, że Eryka i kota zostawił setki metrów za
sobą, a las jakby skurczył się i pociemniał.
Wokół słyszał natrętne bzyczenie,
a kątem oka dostrzegł coś pełzającego po ziemi niedaleko niego.
I syczącego. Serce Eltera zamarło, ale szybko przekonał się, że
jeśli chce przeżyć nie może wiecznie uciekać. Skoro przybył tu,
aby poznawać przeszłość, badać i odkrywać - co wiązało się z
ogromnym ryzykiem, będzie także musiał zawalczyć o to prawo.
Schylił się po dosyć długi kij i
ścisnął go w rękach. Wąż zbliżył się, wysuwając swój
nienaturalnie długi język. Zwierz był znacznie większy niż
przeciętne węże w kraju Filipa - Nevallu. Ten grubością
przypominał prawie jego udo, a na lśniącej skórze miał czerwone
wzory i choć to było niebywałe - świecące w ciemnościach lasu.
Filip nie namyślał się za długo.
Nie miał na to czasu. Zamachnął się i uderzył z całej siły
kijem w głowę węża. Zwierz wydawał się oszołomiony, ale zaraz
zaczął syczeć ponownie. Filip uderzył jeszcze raz i rzucił się
w szaleńczy bieg.
Nie pobiegł za daleko. Nagle znalazł
się na skraju niewielkiej, jasnej polany, porośniętej zieloną
trawą, poruszaną lekkim wietrzykiem. Polana otoczona była grubymi
pniami ustawionymi wokół w określonej odległości. Coś musiało
łączyć te pnie, ale nie miał pojęcia co, skoro udało mu się
przez nie przejść.
A coś musiało je łączyć, ponieważ
chata stojąca na polanie wyglądała na zamieszkaną, ktoś powinien
zabezpieczyć się przed niebezpieczeństwami dżungli…
IV
- Przeszedł? Przeszedł! Do licha!
Mówiłam ci, żebyś została i czekała aż wrócę, głupia
dziewczyno! - Filip usłyszał skrzeczący głos kogoś wyłaniającego
się z krzaków nieopodal niego.
- Choć, chodź. Trzymaj się, zaraz
się zajmiemy… Dziewczyno no nie stój tak i łap tamtego! - z
zarośli wyszła przygarbiona starucha podtrzymująca pod ramię
Eryka Ville. Za nią wyskoczyła szczupła dziewczyna o jasnych
włosach i wystraszonej twarzy i pobiegła w kierunku Filipa.
Elter nie miał ani siły ani odwagi
poruszyć się z miejsca. Dziewczyna dotarła do niego i złapała go
za ramię.
- Chodź. - powiedziała tylko
prowadząc go w stronę chatki, gdzie szła także starucha z
Erykiem. Jego znajomy miał głębokie rany na plecach, które
obficie krwawiły, ale poza nimi nie zauważył większych obrażeń.
- Eryk! - wykrzyknął - Udało ci się
go pokonać?!
Starucha zarechotała przeraźliwie,
co onieśmieliło i wystraszyło Filipa.
- Bez mojej pomocy byłby już kolacją
kota. - odparła.
Filip spojrzał na chatę - była to
niewielka, drewniana budowla z dachem pokrytym strzechą. Wokół
niej znajdował się mały tartak i poletko z jakimiś uprawami. Z
komina leciał gęsty dym, który szybko znikał, choć nawet nie
dotarł do poziomu najwyższych drzew. Filip nie miał wątpliwości,
że któraś z kobiet jest czarownicą. Może obie. Poczuł dreszcze
na plecach.
Wewnątrz chaty unosił się ostry
zapach goździków, pomieszany z różnymi nieznanymi aromatami i
wywarami z roślin, ziół i przypraw. Pomieszczenie było okrągłe
i pomimo zagraconych półek, na których stały najróżniejsze
fiolki i buteleczki. Obok półek znajdował się kominek, gdzie
buzował ogień, przybierając niepokojące kształty, a nad nim
wisiał niewielki kociołek. Mniej więcej na środku prezentowało
się stół i kilka krzeseł wokół niego - każde innego koloru i
kształtu. Pod okrągłymi oknami umieszczono sofę okrytą brązowym
kocem, a obok niej wielką, wyglądającą na wygodną - pufę. Z
sufitu zwisały suszone grzyby, cebula i niezliczona ilość roślin
o dziwnych kształtach. Filip miał wrażenie, że wśród nich widzi
coś przypominającego zwierzęce kości, kurze łapki lub oczy…
Nie chciał jednak upewniać się czy to były przywidzenia czy
mrożąca krew w żyłach prawda.
- Tu, tu. - starucha rzuciła rannego
Eryka na sofę. Bardzo silnie krwawił i był blady na twarzy,
brudnej od ziemi i piachu. Musiał mocno upaść podczas walki.
- Nie jest z ciebie żaden wojownik. -
mruknęła stara kobieta podchodząc do półek i szukając jakiejś
fiolki wśród stojących tam wywarów.
- No dziewczyno rusz się! -
zaskrzeczała, patrząc karcąco na młodą, stojącą przy drzwiach
nieśmiało.
- Adia rozbierz go i przygotuj wodę.
Albo odwrotnie! Ruszaj się! - powtórzyła starucha biorąc do ręki
fioletową fiolkę. Równocześnie wyciągnęła rękę w stronę
sufitu, a po chwili trzymała w niej kilka uschniętych korzonków.
Filip otworzył szerzej oczy i nieśmiało podszedł do stołu.
- Siadaj i mnie nie denerwuj. Nie
lubię, jak ktoś krząta się po kuchni. - warknęła, wrzucając
przygotowane produkty do kociołka nad kominkiem. Później dodawała
do niego jeszcze inne składniki, takie jak pomarańczowy pyłek i
kilka kurzych łapek.
- Ja… chciałbym wiedzieć… -
zaczął Filip siadając przy stole i przecierając spocone czoło -
Kim jesteście. - dokończył, ale został zignorowany.
Młoda wróciła z balią pełną wody
i postawiła ją przy łóżku Eryka. Mężczyzna leżał wpatrując
się w sufit, całą twarz miał zroszoną potem.
- Mogę pana prosić, żeby… -
odezwała się młoda, ale szybko się zreflektowała i spróbowała
sama posadzić Eryka w pozycji pionowej. Filip pobiegł jej z pomocą,
ale stara wykrzyknęła:
- Zostaw ją, poradzi sobie! - Elter
zacisnął usta wracając na swoje miejsce. - Dziewczyno, wolniej się
nie da?
Adia zdjęła skórzaną kamizelkę
Eryka, a następnie uniosła do góry jego ręce i ściągnęła
bluzkę, całą we krwi i poszarpaną.
- Stracił dużo krwi. - odezwała się
cicho dziewczyna mocząc w balii szmatkę. Najpierw przetarła mu
twarz, a później zajęła się oczyszczaniem rany. Eryk najpierw
krzyknął, a potem zaciskając zęby zniósł resztę zabiegu.
- Co sądzisz? - zapytała starucha
podchodząc do dziewczyny i podpierając się pod boki. Lekko
speszona Adia wyrecytowała:
- Po oczyszczeniu będzie trzeba zaszyć
rany.
- Tak. Wywar zaraz będzie gotowy. Daj
mu wody, a potem poszukam czegoś do jedzenia. - stwierdziła stara
czarownica.
Adia bardzo delikatnie obchodziła się
z Erykiem, jakby bała się, że zrobi mu krzywdę. Mężczyzna był
bardzo słaby, ale wciąż rozglądał się wokół, jakby bojąc
się, że ktoś zrobi mu krzywdę. Kiedy starucha wysmarowała jego
rany przygotowanym w kociołku wywarem, mógł położyć się na
sofie i odpocząć. Stara czarownica rozkazała młodej ugotować
wodę w kociołku, a sama poszła poszukać czegoś do jedzenia.
Czegoś, czyli jak sama im powiedziała, zwierząt, które złapały
się w niewidzialną sieć, łączącą pieńki wokół posiadłości.
Działała na szczęście tylko w przypadku zwierząt.
- Możesz mi powiedzieć kim jesteście?
- zapytał Filip, kiedy starucha wyszła, a Adia udając, że go tu
nie ma wlewała wodę do kociołka. Kiedy powtórzył pytanie,
zmieszana dziewczyna opuściła głowę.
- Pani Vireyla jest czarodziejką. A ja
się uczę. - oznajmiła najciszej jak mogła.
- Tyle zauważyłem. - Filip pochylił
się nad stołem. - Co robicie w środku dżungli? Od jak dawna tu
mieszkacie??
Adia nie odpowiadała, ale po
wyjrzeniu przez okno i najwyraźniej zobaczeniu, że starucha
niedługo wróci, szybko odparła:
- Ja od kilku miesięcy, a pani Vireyla
od… od zawsze. Ja nie wiem. - jej twarz zakryły jasne włosy.
Nagle w pomieszczeniu zapadła
ciemność. Adia przestraszywszy się upuściła kociołek. Do chaty
wpadła starucha i rzuciła na ziemię ogromnej wielkości zająca,
albo coś do zająca podobnego. W ręku trzymała kaganek, który
oświetlił jej pooraną bliznami i zmarszczkami twarz. Zgarbiony nos
czarownicy stał się jeszcze bardziej garbaty, a nastroszone siwe,
prawie białe włosy sprawiały wrażenie świecących w ciemności.
- Znowu burza? - zapytał z przejęciem
Filip, zrywając się z miejsca. Eryk poruszył się niespokojnie na
łóżku.
- Nad polaną jest magiczna osłona. -
mruknęła czarownica Vireyla stawiając kaganek na stole i podnosząc
królika z ziemi.
- Coś zrobiła, głupia?! -
wykrzyknęła dostrzegając rozlaną wodę na podłodze. - Sprzątaj
to, a potem zajmij się zającem. - Adia stała nieruchomo, trzęsła
się. - No ruchy! - powtórzyła starucha klepiąc ją w ramie.
Dziewczyna natychmiast poderwała się do pracy.
Vireyla usiadła przy stole i
spojrzała na Filipa, chyba po raz pierwszy od ich spotkania.
- Ekspedycja już dawno dotarła do
bazy. - oznajmiła śmiertelnie poważnym tonem, a potem zmarszczyła
brwi. - Nigdy nie widziałam tak małej ekspedycji.
Filip otworzył szerzej oczy ze
zdumienia. Czyli dotarli…
- Pewnie nie dotarli w całości. -
uświadomił sobie. - Daleko stąd jest baza? Jak tam trafimy?
Starucha zaśmiała się przeraźliwie.
- Nikt tam nie trafi.
- To skąd wiesz…
Uderzyła o stół otwartą dłonią.
Jej długie, czarne od brudu paznokcie prawie wbiły się w blat.
- Znam się na magii. - pochyliła się,
aby lepiej widział jej twarz. - Czy nie widać? Spędziłam w tym
wyklętym lesie prawie całe życie, wiem to i owo. Między innymi
to, że nie powinniście w ogóle przychodzić do Dolin. To nie jest
miejsce dla zwykłych ludzi. - oparła się wygodniej.
- Chcieliśmy zwiedzić. Zobaczyć…
To historyczne miejsce. A potem ta burza…- bronił się Filip, choć
sam nie wiedział czemu. W głębi serca musiał bowiem przyznać jej
rację. Teraz, siedząc w środku zaczarowanej dżungli, z
przerażającą czarownicą i jej bojaźliwą uczennicą, mając
zaraz zjeść potrawkę z monstrualnego zająca… teraz nie był
pewien czy podjął dobrą decyzję o wyruszeniu do Dolin Chaosu.
Chyba młodzieńczy kaprys zwiedzania całego świata nie jest dobrym
usprawiedliwieniem.
- Historia. - zarechotała. - Na co wam
odkrywanie przeszłości? Tutaj nie ma już nic z przeszłości. To
miejsce zmienia się po każdej magicznej burzy. - pstryknęła
palcami. - A to co widzicie w lesie to tylko część takiej burzy, w
pustej przestrzeni jest dopiero przerażająca. - jej oczy zaświeciły
w ciemności - Pokazuje najgorsze z koszmarów. To nie miejsce
przeszłości, a równoległości.
Zapadła cisza, w mętnym świetle z
kaganka Filip widział jedynie krzątającą się przy prowizorycznej
kuchence Adię.
- Wracając do bazy… czy możesz mi
powiedzieć którędy mam iść? Jak tam trafić? - zapytał Filip
zbierając się na odwagę. Starucha zazgrzytała zębami. A potem
uśmiechnęła się przerażająco.
- Mogę cię zaprowadzić do samej
Jamy.
Tym razem cisza i świsty oraz huk za
oknem sprawiły, że serce Filipa zatrzymało się na moment, a Eryk
krzyknął coś przez sen.
Jama. W Nevallu nie nazywali tak
Odkrycia, którego dokonano w Dolinach. Miało to miejsce kilka lat
temu - grupa naukowców, którzy mieli zbadać czy wyznaczone tereny
w Dolinach nadają się do zamieszkania, odkryła tam pradawną
wioskę. A raczej to co z niej pozostało. Znajdowała się w
ogromnym dole, ponieważ została przykryta przez niezliczone ilości
piachu i ziemi, a później na nowo odsłonięta przez działania
Czarnej Magii. Filip na samą myśl o odwiedzeniu tego miejsca, w
dodatku w towarzystwie tej kobiety, poczuł dreszcze.
- Mówisz o wiosce Pradawnych? -
zapytał, choć wiedział jaka będzie odpowiedź.
- W pewnym senesie. - starucha
wyciągnęła rękę do Adii, która wsadziła jej w nią kawałek
surowego mięsa zająca. Filip przełknął, czując, że zbiera mu
się na wymioty.
- Jak to w pewnym sensie? - wydusił
siebie próbując nie patrzeć, jak czarownica przeżuwa mięso.
- Kiedy odkryto wioskę zajęto się
jej odnawianiem i całą resztą tych głupot. Setki ludzi,
pielgrzymek, ekspedycji… nazwij to jak chcesz, lata do wioski, choć
połowa z nich nigdy stąd nie wraca. Po co tam chodzą? Żeby
zobaczyć kilka zrujnowanych chat i kości Pradawnych istot, o
których nikt nie potrafi powiedzieć nic poza tym, że już dawno
wyginęły. - czarownica wypluła na dłoń jakiś twardy kawałek
mięsa. - Takie ryzyko, aby poznać przeszłość? Bezsensu. Zresztą
większość robi to dla rozrywki.
Filip miał ochotę zapytać co w
takim razie ona tu robi.
- Cóż. Zatem, kiedy odkryto wioskę
zajęto się nią, jakby była jedyną. A nie jest i wszyscy o tym
wiedzą. Ci wasi eksperci pogłębiają doły, powiększają objętość
odkrytej wioski, ale nic poza tym. Tymczasem niespełna kilkadziesiąt
mil od niej, a raczej przed nią, jeśli szlibyśmy od strony mojej
dżungli, znajduje się miejsce, które naprawdę zasługuje na
odkrycie. Nazwałam je Jamą.
- Co tam jest?
Starucha odwróciła się i poświeciła
na Adię, która kończyła przyrządzać zająca. Wsunęła go na
ostry patyk i umieściła nad ogniem, a potem przysiadła na sofie
obok Eryka, aby przetrzeć mu twarz mokrą szmatką.
- Co jest w Jamie? - zapytał Filip
ponownie.
- Pokażę ci. - czarownica uśmiechnęła
się pod nosem, wstając. Do nosa młodego mężczyzny doszedł
zapach pieczonego mięsa.
- Wolałbym iść do bazy. - oznajmił
przełykając ślinę.
- Nie trafisz.
- Więc pokaż mi drogę.
Czarownica roześmiała się
przerażająco i wyszła z chaty zabierając światło. Adia
pociągnęła nosem.
- Do bazy dojść może tylko ktoś,
kto już w niej raz był. - powiedziała cicho. - I ktoś kto jest
czarodziejem. To działa na zasadzie łącza, dlatego dowódcy są
tak ważni podczas ekspedycji. To czarodzieje, którzy nie raz
przechodzili od bazy do bazy. Nikt oprócz nich tam nie trafi. A
samemu dostać się do odkrytej wioski nie da się. Nie da się
przebyć prawie całych Dolin bez przystanku w chronionej od czarnej
magii bazie.
Kiedy skończyła mówić, zajęła
się Erykiem, a Filip zakrył twarz dłońmi. Jeśli utknął tu na
zawsze… Jeśli…
- Ty też odłączyłaś się od
ekspedycji? - zwrócił się do dziewczyny, która tylko nieznacznie
kiwnęła głową.
- Ale to było dawno. Błąkałam się
po Dolinach, aż trafiłam tu.
Nawet na niego nie spojrzała, ale
widział i czuł, jak zadrżała. I jak bardzo nie chciała tu być.
Nie wiedział czy istnieje sposób, aby pomóc tej dziewczynie. Uciec
od wiedźmy? Chyba niemożliwe. Poza tym prawdopodobnie to starucha
była jedyną osobą, która mogłaby ich wyprowadzić z tego
przeklętego lasu. W dodatku ranny Eryk… burze… magia… Filip
znów poczuł, że będzie jednym z tych, którzy nie wracają z
wyprawy do Dolin Chaosu.
V
Wielka igła gładko weszła w ciało.
Eryk zacisnął zęby, to już ostatni szew, więc przyzwyczaił się
do bólu. Zresztą Adia zszywała rany tak delikatnie i z taką
wprawą, że Filip doszedł do wniosku, iż i on wytrzymałby taki
zabieg.
Czarownica zarządziła, że jutro o
świcie wyrusza do Jamy. Choć zasugerowała tylko, żeby Filip szedł
z nią, mężczyzna wiedział, że był to rozkaz.
- Tą drogą dojdziesz też do bazy,
nie martw się. - stwierdziła ironicznym tonem. Czyli jednak?
Była już późna noc, kiedy Adia
zakończyła zszywanie ran Eryka. Potem od razu położyła się spać
w małym pokoiku, do którego wejścia zasłaniało wyszywane
dziwnymi, kolorowymi wzorami płótno. Vireyla dołączyła do niej,
gdy tylko skończyła przyrządzać inną miksturę, a Filip dostał
kilka koców i poduszkę ułożone niedaleko sofy, na której spał
Eryk.
Za oknem nie było tak ciemno, jak
podczas trwania burzy, ale przejmujące odgłosy z zewnątrz
sprawiały, że Elter nie potrafił zmrużyć oka. Długo leżał,
zanim uzmysłowił sobie, że Eryk także się ocknął i wierci się
niespokojnie na posłaniu.
- Eryk… - szepnął Filip najciszej
jak potrafił, kucając przy sofie. Mężczyzna odwrócił głowę.
Wyglądał lepiej niż kilka godzin temu, ale wciąż wydawał się
zmęczony.
- Jesteś zbyt słaby, żeby jutro z
nami iść. Musisz tu zaczekać z Adią, a ja wezwę jakąś pomoc.
Jak tylko… dotrę do bazy. - powiedział Filip na jednym wdechu.
Eryk odetchnął głęboko i słabo wydusił:
- Ja mam siłę. Tylko te mikstury.. -
jęknął. - Nie będę ich brał. To one mnie osłabiają.
Filip spojrzał na dwie fiolki stojące
na blacie stołu. Czarownica przygotowała je pewnie, żeby wypił
jutro, podczas jej nieobecności. Elter przełknął ślinę.
- Dobra, spokojnie. Jak zostaniesz sam
z Adią na pewno uda ci się ją przekonać. Jest naiwna i uległa. -
oznajmił po chwili namysłu.
- Wylej to i wlej wody. - podsunął
Eryk przymykając oczy.
- Czarownica się obudzi, ja…
- Ile razy uratowałem ci życie? -
warknął Eryk, ale mimo tego zabrzmiał słabo. - Słuchaj, to
pewnie nasza ostatnia rozmowa. Idź z tą wiedźmą i schroń się w
bazie. Nie ufaj jej. - jego klatka piersiowa ciężko podnosiła się
i opadała. - Weź mój sztylet, Adia położyła go pod kamizelką.
W razie czego broń się.
Filip kiwnął głową niepewnie i
podpełzł do kamizelki leżącej przy sofie. Pod nią rzeczywiście
znajdował się sztylet, który mężczyzna wsunął w spodnie, mając
nadzieję, że Vireyla nie domyśli się co to jest.
- Wrócę po ciebie. Uratowałeś mi
życie, muszę się odwdzięczyć. - powiedział Filip wracając do
Eryka, ale ten pokręcił lekko głową.
- Ja zabiorę Adię i ucieknę. Już
więcej nas nie zobaczysz. Nie musisz bawić się w szlachetnego
rycerza.
- Czarownica się wścieknie…
- Adia jest tu z przymusu, nie
zauważyłeś? - zapadła chwila ciszy, w końcu Eryk dokończył:
- Przekonam ją, żeby ze mną uciekła.
Nie wezmę tej mikstury i poradzę sobie w dżungli bez problemu. Ale
do bazy nie wrócę. Nie po to wziąłem udział w ekspedycji, aby
wracać do tych samych ludzi, którzy kilka miesięcy temu wydali na
mnie wyrok.
Filip uzmysłowił sobie, że Eryk był
na to wszystko przygotowany. Elter kiwnął głową i położył się
na swoim posłaniu. A zatem znów był zdany tylko na siebie.
Wyruszyli o świcie. Stara czarownica
długo tłumaczyła coś Adii, wskazując na fiolki z miksturą,
śpiącego Eryka, mocno gestykulując. Dziewczyna słuchała jej
uważnie i co chwila kiwała głową. Wyglądała na wystraszoną i
przygniecioną nadmiarem obowiązków, ale Filipowi wydawało też
się, że z niecierpliwością czeka, aż wiedźma odejdzie.
- I lepiej nie wychodź do lasu. Beze
mnie sobie tam nie poradzisz, jasne? - oznajmiła na koniec Vireyla
stając na progu chatki.
- Elter, rusz się z łaski swojej,
słońce już prawie wzeszło, a my nie przekroczyliśmy nawet progu.
Filip odetchnął głęboko, spojrzał
ukradkiem na Eryka i wyszedł z chaty. Czarownica żwawo doszła już
do magicznego zabezpieczenia polanki i przekroczyła je bez problemu.
Dopiero wtedy zaczekała na Filipa.
- Trzymaj się blisko mnie i nie
rozglądaj na boki. Wyglądasz na… - zmierzyła go od stóp do głów
- dosyć tchórzliwego. Jeśli zobaczysz coś dziwnego, odwróć
wzrok i idź za mną. Niczego nie drażnij i nie mów za głośno.
Właściwie najlepiej nic nie mów.
Vireyla nie zdążyła skończyć, a
już odwróciła się na pięcie i ruszyła przez las. Jej połatana
spódnica plątała się pomiędzy nogami. Długim, grubym kijem
czarownica odgarniała zarośla. Na końcu kija umieszczone było
ostrze, które lśniło własnym blaskiem.
Filip wkraczając w gąszcz
przypomniał sobie samotną ucieczkę zaraz po burzy, kiedy nie miał
pojęcia o czyhających w lesie niebezpieczeństwach. Wtedy było
łatwiej niż teraz, kiedy dzięki uprzejmości Eryka dowiedział się
co żyje w tej dżungli. Jedynie świadomość posiadania broni -
sztyletu Eryka - dodawała mu trochę odwagi.
Las był bardzo jasny, co zdziwiło
Filipa, bo rozłożyste korony drzew nie przepuszczały wstającego
dopiero słońca. Dopiero teraz dostrzegł jak wysokie są te drzewa.
Ich grube kory mieniły się różnymi kolorami, porastał je mech i…
mężczyzna zauważył spacerujące po nich duże, tłuste robaki w
twardej skorupie. Szybko przypomniał sobie pouczenia czarownicy i
odwrócił od nich wzrok. Tak, miała rację, był strasznym tchórzem
i nic tego nie zmieni. Jedyne co może teraz zrobić to nie dać się
zwariować.
Wiedźma jakby czytając mu w myślach
odwróciła się przez ramię i mruknęła:
- Większość z tych, którzy
zabłądzili czy zostali zupełnie sami w Dolinach Chaosu, zostawali
odnalezieni obłąkani. O ile ktoś ich w ogóle odnalazł.
- Błąkali się po tych lasach? -
zapytał od niechcenia Filip. Nie miał ochoty słuchać opowieści o
szaleńcach, ale stwierdził, że woli rozmawiać ze staruchą, niż
słuchać natrętnego cykania i warczenia dookoła.
Vireyla mocno trzasnęła kijem w
roślinę z żółtymi kwiatami - taką samą, jak ta, która chciała
pożreć Filipa po burzy.
- Nie tylko po lasach. Po całych
Dolinach i jeszcze dalej. Jedni zaszywali się w głąb dżungli,
inni pustyń, czy stepów, bo tutaj wszystko można znaleźć. A
jeszcze inni w podziemia. - zakaszlała - Tak czy inaczej, samotność
doprowadziła ich do skrajnych uczuć, myśli - zaśmiała się - Do
szaleństwa. Kto by nie oszalał, pozostawiony sam sobie z
najgorszymi myślami, własnym głosem, własnymi demonami i nie
mając kontaktu z innym człowiekiem, musiałby zagłębiać się we
własnym lęku? - zapytała retorycznie.
Filip stwierdził, że jednak posłucha
warczenia i zajmie się szukaniem znaków szczególnych okolicy, aby
w razie czego… odnaleźć drogę do polanki z chatą.
VI
Eryk Ville lekko uniósł głowę i
zobaczył krzątającą się przy szafce z miksturami Adię.
Dziewczyna sprzątała cicho podśpiewując, jej zachowanie wydawało
się śmielsze niż przed wyjazdem Vireyli. Adia wzięła ze stołu
jedną ampułkę jasnofioletowej cieczy i podeszła do Eryka.
- Wiesz co to powoduje. - odparł
mężczyzna poważnym tonem.
- Ja nie… - Eryk złapał ją za rękę
i wyrwał ampułkę. Przestraszona dziewczyna odskoczyła.
- Masz mi ją podawać, żebym nie
odzyskał sił i nie uciekł pod nieobecność staruchy. - warknął
ściskając fiolkę. Adia spuściła wzrok.
- Rana nie była taka straszna na jaką
wyglądała. Poza tym te wasze maści… - Eryk usiadł na sofie -
Czarownica wiedziała, że szybko wyzdrowieje i po to to świństwo.
Mężczyzna wstał powoli prostując
plecy. Zszyte rany lekko go zapiekły, miał wrażenie, jakby szwy
rozrywały skórę.
- Nie możesz! - zlękła się Adia
podbiegając do niego z chęcią pomocy. Eryk spojrzał na nią spod
byka i podszedł do drzwi, które z agresją otworzył.
- Pani Vireyla… będzie zła. Nie
możesz… - zawołała Adia wybiegając za nim. Eryk wylał
zawartość ampułki i wręczył ją dziewczynie. Zauważył w jej
oczach łzy.
- Nie płacz. - warknął poirytowany.
Wszedł do chaty i zaczął zbierać swoje rzeczy. Dopiero wtedy
zrozumiał, że rany uniemożliwiają mu swobodne poruszanie. Adia
drżącymi rękami pomogła mu założyć kamizelkę.
- Daj mi jakąś broń. Cokolwiek. -
polecił Eryk. Dziewczyna wciąż stała z rękami zaciśniętymi na
jego ramionach, a po jej oczach ciekły łzy.
- Nie mamy czasu. Daj mi broń. -
powtórzył.
Adia przyniosła mu z pobocznego
pokoiku mały sztylet i długi kij zakończony ostrzem.
Cisza panująca w pomieszczeniu
stawała się irytująca, szczególnie kiedy Eryk usłyszał
monotonny stukot w głębi lasu.
- To twoje. - podał Adii sztylet. - A
teraz ubierz się cieplej i przestań płakać.
Teraz strach dziewczyny osiągnął
apogeum. Adia spojrzała na niego z przerażeniem swoimi wielkimi,
niebieskimi oczami i pokręciła głową.
- Nie mogę iść. - szepnęła
próbując schować się w pokoiku.
- Wolisz zostać i pozwolić, żeby
starucha cię zabiła za to, że dałaś mi uciec? - warknął Eryk
trzymając ją za ramię. Adia zająkała się, szlochając cicho.
- Znajdzie nas.
- Nie znajdzie. Już trochę tu jesteś,
nie? Na pewno wtajemniczyła cię w niektóre tajniki magii.
Dziewczyna nieznacznie skinęła.
- Świetnie. A ja umiem walczyć i
polować. A teraz załóż jakiś płaszcz i chodź ze mną. - odparł
Eryk najspokojniej jak potrafił. Jego ton uspokoił też jasnowłosą.
Usiadła ciężko przy stole. Ville rozłożył ręce.
- Nie mamy czasu! - nieustannie czuł
się jakby wzrok czarownicy wciąż nad nimi czuwał. Eryk ukucnął
przed Adią i powiedział dobitnie:
- Jesteś tu z przymusu. Uwięziona, a
ja doskonale wiem co to znaczy. Masz teraz jedyną szansę ucieczki.
Skorzystaj z niej.
Adia otarła łzy patrząc w okno, a
potem utkwiła wzrok w Eryku, jakby widziała w nim swojego wybawcę.
Kiwnęła głową, choć wciąż nie wyglądała na do końca
przekonaną.
- Jeśli jesteś pewien, że… sobie
poradzisz… - westchnęła. - To spróbuję. - Adia zadrżała, a
następnie wstała i w pośpiechu narzuciła kasztanowy płaszcz.
Dziewczyna przewiesiła przez biodra pasek ze sztyletem i zabrała
mały kuferek, który wyglądał na już od dawna spakowany. W jej
głowie panował prawdziwy chaos. Bała się opuszczać polanę, nie
chciała przeżywać tego co się z nią działo przed odnalezieniem
czarownicy. Z drugiej strony myśl, że nie zostanie sama dodawała
jej otuchy i.. nadziei na to, że wróci do domu.
- Wiesz, że Doliny są…
- Wiem. Są niebezpieczne,
nieprzewidywalne, nieprzyjazne… - zaczął wyliczać Eryk.
- Mogą podróżujących doprowadzić
do szaleństwa. - dokończyła Adia cicho.
- Samo życie niejednych do niego
doprowadziło. - uciął Eryk i poprawiając kamizelkę wyszedł
zamaszystym krokiem z chaty. Rana mocno go zabolała, ale nie dał
tego po sobie poznać. Liczyła się każda sekunda.
VII
Wydawało mu się, jakby szedł już
cały dzień, a nawet dłużej. Nie wiedział ile czasu minęło w
rzeczywistości, ale las wciąż był wielki i bez końca. Filip
Elter szedł za staruchą przypominając sobie swój beztroski
nastrój przed wyjazdem do Dolin. Czuł się wtedy niczym bóg,
chwaląc wszystkim, że odwiedzi historyczne miejsce, zobaczy wioskę,
w której mieszkały Pradawne istoty. Był głodny poznawania świata,
równocześnie chcąc odkryć własne ja. Po skończeniu szkoły czuł
się niepotrzebny, nie potrafił odnaleźć się w żadnym zawodzie,
nie mógł znaleźć nic co by go satysfakcjonowało. Poszukiwał
jakiejś pasji, czegoś co w głębi duszy naprawdę lubił, ale nic
mu się nie udawało. Tracił szybko wiarę we własne siły. Teraz
myśląc na przykład o odważnej, niezłomnej postawie Eryka,
stwierdził, że gdyby przed wyprawą był tak zawzięty łatwo
osiągnąłby sukces. Gdyby tak jak Eryk uwierzył w siebie, dążył
do celu… Cóż w tej chwili to nie miało znaczenia. Przed Filipem
dumnie kroczyła czarownica z nastraszonymi białymi włosami, a w
krzakach po bokach czaiły się niebezpieczne stwory, których
wyłupiaste ślepia widział kątem oka. To nie jest normalna
sytuacja, nie muszę od siebie oczekiwać normalnych reakcji.
Nie wiedział ile minęło czasu, ani
dlaczego nie zauważył, że zaraz drzewa się kończą, ale w pewnej
chwili, zupełnie niespodziewanie znalazł się na skraju dżungli.
Odwrócił się zaskoczony - za nimi rozciągał się niewyobrażalnie
gęsty las, z którego dobiegało mrożące krew w żyłach
warczenie, wiele par oczu zbliżyło się do linii drzew, jakby chcąc
zaatakować ich jeśli zechcą wrócić. Filip jednak wracać nie
zamierzał - czarownica już ruszyła do przodu kierując się ku
wielkiej górze kilkanaście metrów przed nimi. Wokół znajdowało
się ogromne, jałowe pole. Ziemia była sucha i popękana, w wielu
miejscach rozstępowała się na kilka metrów. Filip nie dostrzegł
ani jednego źdźbła trawy, nie poczuł także podmuchu wiatru. Trzy
słońca w równym rządku świeciły na wyjątkowo jasnym, wręcz
oślepiającym niebie. Już po kilku szybkich krokach pot ciekł po
twarzy Filipa.
- Mogę o coś zapytać? - odezwał
się, doganiając czarownicę, aby iść równo z nią.
- Zależy o co. - mruknęła
zmrużywszy oczy.
- Co tu robisz? Dlaczego tu mieszkasz?
- zaryzykował mimo wszystko Filip.
Czarownica Vireyla zaśmiała się,
pociągając nosem. Skwar był coraz większy, a powietrze ciężkie,
w oddali na niebie pojawiły się pomarańczowe i czerwone smugi.
Filipowi zakręciło się w głowie, ale pocieszył się faktem, że
Vireyla również nie wyglądała zbyt dobrze.
- Mam tu dom, więc mieszkam. - odparła
po chwili i przyspieszyła.
- Ale…
- Tak bardzo cię to interesuje? Pewnie
zastanawiasz się czy tak jak ty nieszczęśliwie odłączyłam się
od ekspedycji? - wybuchła nagle - Otóż nie, mój drogi. Nie
odłączyłam się od żadnej pieprzonej ekspedycji, jestem tu z
własnej… woli.
Głos się jej lekko załamał. Filip
skorzystał z okazji i dodał:
- Chowasz się tu przed kimś?
- Można tak to ująć. - mruknęła
lakonicznie.
- Skąd pochodzisz?
Elter w duchu błagał, aby nadmiar
pytań nie rozzłościł czarownicy.
- Vikarian. Uczyłam się w Akademii
Magii, jak nie trudno się domyślić. Ale - zaśmiała się - kiedy
to było…
Po niebie przemknął ogromny, czarny
ptak, ryczący dziko mocnym, niskim głosem.
- Chowasz się, bo złamałaś jakieś
magiczne prawo? Coś takiego? - domyślił się młody mężczyzna
ryzykując zadanie następnego pytania. Zbliżali się do góry,
która już stąd imponowała swoją wielkością - jej czubek nikł
w chmurach. Filip nie zastanawiał się nawet co robi tak wielka
góra, na środku pustkowia. To były Doliny Chaosu.
- Nie złamałam prawa. Ja tego tak nie
widzę. - oznajmiła z pewnością w głosie czarownica. - Po prostu
zajmuję się czarną magią.
Filip chciał dodać, że tak samo,
jak trzech magów, którzy rozpętali tutaj piekło, ale się
powstrzymał.
- Tutaj mogę się uczyć ile zechcę i
robić co chce. W Vikarianie za bardzo boją się czarnej magii, aby
pozwolić mi tam mieszkać. - stwierdziła Vireyla i wzruszyła
ramionami - Nie przeszkadza mi to. Doliny to teraz mój dom.
U stóp góry leżała cała góra
kamieni różnych kształtów i kolorów, na bardziej płaskich, w
słońcu, wylegiwały się ogromne jaszczurki o kolorowych pręgach.
Kiedy Filip i czarownica zbliżyli się, jaszczurki odwróciły na
nich swoje wyłupiaste, czerwone oczy i poruszyły lekko w ich
stronę. Vireyla uśmiechnęła się pod nosem.
- Patrz. - mruknęła i zarechotała
głośno. Filip odsunął się i nawet nie zdążył odwrócić
głowy, kiedy czarownica uniosła rękę, a jaszczurki wywróciły
się na plecy i przełamały w powietrzu na pół. Usłyszał chrzęst
łamiących się kręgosłupów, a następnie ciche “puf”, kiedy
Vireyla poruszyła ręką, a z jaszczurek został tylko nic nie warty
pył.
Przerażony mężczyzna zadrżał na
całym ciele i wydukał:
- Może nie chciały nas zaatakować.
- Chciały. - czarownica obejrzała się
przez ramię i znalazła szczelinę w górze.
- Chodź szybko i obejrzyj się. To
były ich dzieci. - czarownica zniknęła w szczelinie, a Filip wciąż
stał do niej przodem, bojąc się spojrzeć za siebie.
Usłyszał mocny trzask i donośne
‘tup, tup, tup’, wszedł do połowy szczeliny i odwrócił głowę.
Na środku pustkowia, gdzie ziemia rozstąpiła się, stał wielki
gad o chropowatej, szarej skórze, przypominający wielką
jaszczurkę. Wokół szyi potwora znajdowały się grube wyrostki
przypominające kształtem kolce, a jego zęby wystawały z buzi i
były tak ostre, że po wargach monstrum spływały krople krwi.
Filip przez chwilę zapomniał jak się
oddycha i najszybciej jak mógł przedostał się do wnętrza góry.
Głośne kroki potwora odbiły się od niej, ale mężczyzna nie
myśląc biegł przed siebie, nic nie słysząc.
- Zatrzymaj się idioto! - starucha
wyciągnęła rękę gotowa użyć najgorszych ze swoich czarów, ale
przerażonego Filipa to nie powstrzymało.
- Zabierz mnie do bazy! Mam dość
zwiedzania tej przeklętej krainy! - wydarł się. Jak przez mgłę
widział tylko, że znaleźli się na ogromnej przestrzeni otoczonej
z każdej strony ścianami góry. Ledwo omijał wystające z ziemi
głazy i ogromne kępy trawy.
Jakaś nieludzka siła uniosła go do
góry gdy skończył mówić. Poleciał w stronę skalnej ściany z
krzykiem i uderzył o jej ścianę plecami, a następnie spadł na
ziemię z hukiem. Leżąc z twarzą przyciśniętą do suchej ziemi
wydawało mu się, że już nie żyje, jednak czuł swój
przyspieszony oddech i szaleńcze bicie serca.
- Weź się w garść Elter! -
wykrzyknęła czarownica podchodząc do niego.
- Jeśli nie zmierzysz się ze swoimi
słabościami i strachem nigdy nic nie osiągniesz!
Filip miał ochotę rzucić się na
nią i rozszarpać na kawałki, ale nie miał nawet siły otworzyć
oczu.
- Wiesz co już osiągnąłem? -
zawarczał - Jestem na najlepszej drodze do szaleństwa!
Vireyla pochyliła się nad nim tak,
że czuł zwykły, starczy zapach pomieszany z aromatami i ziołami,
których używała do mikstur, a jej włosy opadły tuż przed jego
głową.
- Wstań. - powiedziała stanowczo,
obojętnie i cicho.
Filip podparł się rękami i z
zaciśniętymi zębami usiadł.
- Nigdy więcej tego nie rób. -
mruknął.
- Nigdy więcej nie zachowuj się jak
tchórz.
Czarownica odwróciła się na pięcie
i poszła w dalszą drogę, ale on siedział jeszcze kilka minut
próbując wszystko sobie poukładać. Właściwie nie było co
układać - był tchórzem jakich mało. Nie miał co równać się z
Erykiem, choć bardzo chciałby mieć w sobie tyle siły co on. Może
każdy ją miał? Odwagę, upór w dążeniu do celu…? Nawet jeśli,
to w Dolinach nie wszyscy są w stanie to okazać. Filip zaśmiał
się w duchu, ba, w samym życiu też.
Upał nie doskwierał im tak jak na
otwartej przestrzeni. Wewnątrz góry, dostęp do światła dawała
tylko niewielka, okrągła szczelina na czubku góry i po jej bokach.
W ścianie góry Filip z przerażeniem nie dostrzegał żadnego
przejścia, szczeliny, choćby malutkiej dziurki.
- Jak wyjdziemy?
- Nie wychodzimy.
- Jak to?
- Powiedziałam ci, że najpierw pokażę
ci Jamę.
Filip wściekł się. Nie potrafił
powstrzymać tego, co chciał powiedzieć już dawno.
- Wiesz gdzie mam twoją jamę? Chcę
dostać się do bazy, do normalnych ludzi, nie mam zamiaru dłużej
bawić się w te twoje głupie gierki, mam dość tego miejsca! -
jego ręka powędrowała do spodni, skąd jednym ruchem wyciągnął
sztylet Eryka. Nie wiedział dlaczego go wyjął, nie wiedział czy
zamierza go użyć. Instynkt sam nim pokierował i to właśnie
przeraziło mężczyznę najbardziej. Czy tak właśnie dzieje się z
mordercami? Nimi też kieruje ten dziki instynkt, wściekłość na
świat i na ludzi?
- Sam odnajdę bazę, nie potrzebuję
twojej pomocy. - warknął, ściskając sztylet. Czarownica nie
wydawała się zaskoczona.
- Posłuchaj chłopcze. - zarechotała
- Nie dostaniesz pomocy tam gdzie trafisz, bo o to w tym wszystkim
chodzi. Może nauczysz się radzić sobie sam, albo naprawdę
zasłużysz na nazwę ofiary.
Filip już miał do niej podejść, ze
sztyletem, ale w ostatniej chwili odwrócił się, aby jak
najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Ale wiedział, że mu
się nie uda. Czarownica wyciągnęła tylko rękę i niewidzialna
siła znów uniosła go w górę. Znalazł się w tym samym miejscu,
z którego odszedł i dopiero teraz dostrzegł owalnych kształtów
szczelinę u podnóża góry, otoczoną dużymi głazami i kępami
trawy. W przeciwieństwie do innych szczelin, otworów, dziur - z
tej, zamiast nieprzeniknionej ciemności, emanowała oślepiająca
jasność.
Filip nie zdążył przeanalizować
sytuacji, kiedy już leciał w dół tego oślepiającego blasku.
Jego umysł był pusty. Dopiero po kilku minutach lotu uzmysłowił
sobie, że myśli o przeszłości i życiu, od jakiego uciekał, aby
przeżywać przygody i odkrywać nieznane. Myśli o życiu, w którym,
jak to dopiero zrozumiał, był nikim, tylko jego małą, nic nie
wartą ofiarą.
Z oddali dobiegł go skrzekliwy śmiech
czarownicy.
VIII
Z “Tygodnika
Pasjonatów”
[…] dostaliśmy kolejne
informacje dotyczące zaginięcia poprzedniej ekspedycji w Dolinach
Chaosu. Ekspedycję zaskoczyła burza na skraju Puszczy Zachodniej.
Ponad połowa z uczestników nie została odnaleziona, pozostali
natomiast dostali się do bazy, dzięki szybkiej reakcji dowódcy.
Wczoraj wieczorem
Wartownicy obserwujący tereny wokół Puszczy oraz Wioski Pradawnych
znaleźli dwójkę wykończonych i zdezorientowanych ludzi. Jeden z
nich - Eryk Ville był uczestnikiem feralnej ekspedycji i
równocześnie, jak się szybko okazało, zbiegiem z nevallskiego
więzienia. Odpowiednie służby od razu zajęły się odnalezionym,
jednak jego stan psychiczny prawdopodobnie nie pozwoli na ponowne
umieszczenie go w więzieniu. Mężczyzna zachowuje się bardzo
agresywnie, podobno wydaje mu się, że wciąż przebywa w Dolinach i
pragnie dowieść swojej męskości i odwagi.
Drugą odnalezioną w
Dolinach jest młoda kobieta o imieniu Adia, nazwisko nieznane, gdyż
poszkodowana nie była w stanie udzielić odpowiedzi na zadawane jej
pytania. Mimo tego jej stan jest lepszy niż Eryka Ville. Dziewczyna
dobrze wiedziała, gdzie się znajduje oraz co ją spotkało.
Zapytany medyk, który się nią zajął powiedział: “Adia nie
pamięta wielu ważnych szczegółów z własnego życia, ale
wszystko od momentu przybycia do tajemniczej chatki w środku dżungli
dwóch mężczyzn, opisała z zaskakującą dokładnością. Wygląda
na to, że prawdziwa niewinność tej dziewczyny ochroniła ją przed
wrogim działaniem Czarnej Magii”.
Medyk dodał jeszcze, że
podczas podróży przed Doliny, a szczególnie gdy człowiek natrafi
na burzę, nie jest w stanie długo racjonalnie myśleć. Wszystkie
najgorsze czyny i grzechy przeszłości ścigają go i nieustannie
dają o sobie znać. To prędzej czy później doprowadzi do
prawdziwej paranoi. A podróż do Dolin Chaosu okazuje się podróżą
w głąb swoich najskrytszych lęków i nadziei. I wszyscy uczestnicy
wypraw świetnie o tym wiedzieli, jednak ten psychologiczny aspekt
nieszczególnie jest poruszany – a powinien.
Póki co odnaleziona Adia
znajduje się w szpitalu w Nevallu, gdzie jest poddawana szczegółowym
badaniom.
Nie wiemy natomiast nic
o wciąż zaginionym mężczyźnie - Filipie Elterze, o którym
wspomniała młoda kobieta. Wartownicy, ani nawet doświadczeni
czarodzieje nie wyrażają chęci odszukania zaginionego. Jak sami
argumentują - całe tuziny w Dolinach już zginęły, o wiele
ważniejszych i o wiele dostojniejszych osobowości. […]
IX
Mógł na
przykład trafić do równoległego świata, ale całkowicie
pozbawionego pierwiastka magicznego, albo pozbawionego mowy, albo
zamieszkanego przez odmienne istoty. Oczywiście mógł też umrzeć,
lecz nawet nie zdążył o tym pomyśleć, kiedy już wiedział, że
nie umrze, że będzie tak spadał w nieskończoność, w
oślepiającym świetle. Pierwsze emocje były tak silne, że
odebrały Filipowi możliwość ocenienia sytuacji. Nie stracił
przytomności i cały czas, przytomnie aż do bólu, odczuwał, że
spada.
W światło.
I trwało to już
tak długo, że nie był w stanie podać choćby przybliżonego
czasu. Wiedział tylko, że czuje już głód, pęcherz ma pełny, a
usta suche od braku wody. I czuł szczecinę na swojej twarzy. Po
czasie zrozumiał, że może umrzeć w tym tunelu, po prostu ze
starości. Ale jakoś nie potrafił sobie tego wyobrazić. A to
dlatego, że z każdym metrem, choć jego ciało się zaniedbywało,
to wnętrze miał pełniejsze energii. To rozpierające uczucie
wkrótce uświadomiło mu potrzebę działania. Postanowił się
przesunąć i udało mu się to zrobić, pomimo ciągłego spadania.
Podmuchy z dołu się nasiliły, bo i ten świetlny tunel nie był
tak całkiem pusty. Wciąż docierały do Filipa zapachy, ciężkie,
lekkie, słodkie, ostre. I zapachy kwiatów, albo czegoś równie
intensywnego.
A to pachniał
wiatr, po prostu.
Filip zdążył
już przemyśleć sprawę niepoznawalności świata. Bo przecież kto
powiedział, że wpadnięcie w najdziwniejszą jamę musi oznaczać
śmierć? Że w ogóle śmierć ma oznaczać cokolwiek? Nie miał
wyrobionego światopoglądu na te sprawy, mimo że trochę już żył.
Dopiero teraz, w świetle..., dostrzegł poziom swojej niewiedzy.
I paradoksalnie
nie znaczyła ona nic – była tylko częścią tego, czego wciąż
kurczowo i w rozdygotaniu trzymał się umysł.
Filip miał dość
czasu, aby poodrywać te ostatnie niteczki łączące go ze starym,
niepełnym w wiedzę i doświadczenia światem. Ale bał się, że to
oderwanie całkowicie go przenicuje, że stanie się nikim, że
zniknie i nie będzie już w tej sytuacji, jako Filip Elter, z
Nevallu. Nawet nazwa odległego kraju nic dla niego nie znaczyła.
Przyzwyczaił się do takiego stanu w umyśle, nawet trochę go
polubił, dopóki oczywiście trzymał się w ryzach świadomości
tego, że w ogóle umysł ma. To on łączył jego, jako osobę, ze
świadomością porywającą bez pytania w otchłanie...
Tunel światła
jednak się skończył, więc Filip nie musiał pozbywać się
swojego ja, ani zapominać o tym, że istnieje. Dalej był w pewien
sposób sobą, choć zmienionym. Pierwsze co poczuł to oczywiście
dziwną, podejrzaną lekkość. Ciało Filipa było niebezpiecznie
blade, nawet przezroczyste i dusiło się w ubraniach. Pościągał
więc łachmany z siebie i dopiero całkowicie nagi mógł odetchnąć
i rozejrzeć wokół. Znajdował się w jamie, to było pewne. Był
we wnętrzu góry. Była to jama rozległa, wysoka, zapełniona
stalagmitami i głazami, spomiędzy których wyciekały stróżki
wody. Filip rzucił się do strumienia i zaczął łapczywie pić.
Zimna, orzeźwiająca fala zalała jego wnętrze do tego stopnia, że
aż poczuł jakby sam nią był. Musiał usiąść na równie zimnej
ziemi, oprzeć głowę o skałę i zamknąć oczy. Jego ciało przez
chwilę wyglądało jak część góry.
Filip zasnął,
a w tym czasie jama zaczęła się rozrastać. Powiększała swoje
korytarze, rozciągała skalne twory, otwierała pozatykane wcześniej
przejścia. Wszystko odbywało się w ciszy, nawet jeden kamyczek nie
potoczył się po ziemi, nie odbił od głazów. W doskonałej,
mechanicznej precyzji jaskinia rozrosła się i zapełniła nowymi
tworami.
Kiedy Filip się
obudził, wiedział, że nie musi obawiać się rozpłynięcia i
utraty ja. Jakoś kojarzyło mu się to ze śmiercią. Ale też z
obłędem, z szaleństwem oderwania od tego co jest, od siebie
samego, z zagubieniem i samotnością. Teraz przepełniała go słodka
nostalgia i przebłyski wydarzeń sprzed – paru dni? Tygodni?
Potrzeba przygody zamarła w tym obezwładniającym uczuciu i
wymieniła się miejscami z potrzebą spokoju. Mógł rozkoszować
się tym stanem, bo ani ciało go nie męczyło o dziwne swoje
potrzeby, ani umysł nie zaprzątał się niepotrzebnymi myślami, bo
wszystko co znał było tutaj niewystarczające. Pozostało tylko
odczucie i on, niezatracony, wciąż ten sam w środku, wciąż on,
który tego doświadcza!
I pojawiła się
w nim nagle potrzeba podzielenia się tym z... no właśnie, z kim? I
dlaczego?
Rozkosz
przemieniła się w paranoiczną potrzebę kontaktu. Filip zaczął
przechadzać się po jaskini i odkrył, że się powiększyła, jakby
umożliwiając mu eksploracje. Oczywiście poczuł lekki lęk, ale
był zupełnie inny od tego w lesie w Dolinach Chaosu. Tamten świat
wydawał mu się abstrakcją, nic nieznaczącą kartą w jakiejś
znacznie poważniejszej grze. Gdzie setki światów żyje równolegle,
albo nawet nie ma ich wcale, bo są tylko...
Ale czy iluzją
nie był także świat, z którego tu przybył? Tam na każdym kroku
czuł obecność innych. Począwszy od normalnego przecież Nevallu,
gdzie wszystko było mu znane, poprzez Doliny przesiąknięte
nieprzewidywalnością i dziwacznymi tworami natury. Tutaj nie czuł
żadnej obecności, był tylko on, a i tak zaczynał czuć się
obserwowany. Chyba, że to wiedźma stała nad jamą i gapiła się w
przepaść zastanawiając się czy do niego nie dołączyć. Albo te
skały tylko pozornie były martwe. Co to w ogóle ma znaczyć: żywe
czy martwe? Spływa po nich woda, rozstępują się, powiększają,
zmniejszają, tworzą korytarze i labirynty. Lepszym pytaniem byłoby:
czy posiadają świadomość? Bo to byłoby dowodem na to, że mogą
obserwować Filipa, wyczekując jego potknięcia. Lecz nie mógł
oprzeć się wrażeniu, że nie ma tu zagrożenia takiego jak na
górze, wśród nieznanych i niebezpiecznych stworzeń. Tutaj, mimo
niewiedzy, czuł się silniejszy i bardziej pewny siebie. Jakby wraz
z upadkiem w światło pozbył się części swojej osobowości –
części niepotrzebnej i przeszkadzającej w normalnym poznaniu.
Jaskinia na
dalszych odcinkach mieniła się kolorami i to tak onieśmieliło
Filipa, że musiał znów przysiąść i odetchnąć. Wilgotne skały
ukazywały różnobarwne pręgi i okręgi, wybrzuszały się,
zanikały, jaśniały i ciemniały. Ten oszałamiający spektakl
trwał dłuższą chwilę, a potem ta sama skalna ściana
bezszelestnie się rozchyliła, w tak doskonały sposób, jak
rozchyla się łono kobiece. To dopiero wyglądało jak
najprawdziwsza Jama. Dlaczego musiał tam wejść – nie wiedział,
ale był pewien, że pozostanie tutaj jest bezcelowe, a wyjście na
zewnątrz niemożliwe. Pozostało tylko jedno – schodzić głębiej
i głębiej. W głąb czasu i przestrzeni.
Pamiętał, że
niedaleko góry, do której przyszedł z wiedźmą, odkryto wioskę
Pradawnych. Jaskinie mogły być dla nich miejscem schronu, albo
pełnić funkcje spiżarni. Ale, zreflektował się zaraz, jakże
mieliby stąd wychodzić i wchodzić? Oczywiście nie wziął pod
uwagę, że tak zwani Pradawni, wcale nie musieli wyglądać jak on
czy nawet czarownica. I że tak naprawdę nie wiadomo kim są, a
wioska może pochodziła z młodszych czasów. Ktoś na przykład
mieszkał tam w spokoju, blisko natury, jeszcze zanim szaleni magowie
rozpętali czarno-magiczne piekło w Dolinach. I przez nich niewinni
ludzie zostali zakopani pod ziemią. Tak samo jak dla mieszkańców
odległych krajów, tak i dla Filipa sam fakt burzy magicznej, czegoś
znacznie gorszego niż zwykłych wyładowań atmosferycznych, był
niewiarygodny. Także stąd brało się pragnienie wielu ludzi, aby
postawić swoją stopę w Dolinach.
Przekonać się, że może
istnieć inny świat, świat niemożliwy do poznania w pełni, bo
ciągle poddawany przemianom, jakby przyspieszonemu rytmowi, którym
kierują siły pozarozumowe, albo raczej nic nim nie kieruje. Doliny
pozostawione zostały same sobie i w naturalny sposób transformowały
się i żyły, bo przecież pulsującego życia było tam więcej niż
gdziekolwiek – wszystko żyło i wszystko chciało się zmieniać.
A nawet – musiało.
X
Filip Elter nie
miał pojęcia, gdzie zaprowadzi go mieniąca się kolorami jama, ale
wślizgnął się w nią i nagle jakby na zjeżdżalni, na gładkiej
i ciepłej powierzchni zsunął się w dół. Jego ciało, lekko
zaczerwienione od tarcia, rozgrzało się i było pełne nowej
energii. Wylądował na rozgrzanym piasku. Z oddali dobiegł go
odgłos rytmicznego dudnienia, bardzo cichego i niknącego pomiędzy
ścianami. A te tworzyły znów labirynty i korytarze, ale
powierzchnia była znacznie rozleglejsza. Piasek na ziemi rozciągał
się w nieskończoność tworząc taką podziemną pustynię. Filip
zauważył na nim wgłębienia, którymi postanowił pójść,
równocześnie okazało się, że szedł w kierunku dźwięku, który
stapiał się z biciem jego serca. Tak, że po dłuższym czasie
włóczęgi nie umiał odróżnić tych dźwięków.
Wreszcie
wszechogarniające ciepło uświadomiło mu, że znajduje się
wewnątrz wulkanu, że pod jego stopami być może buzowała gorąca
lawa, albo okalała te korytarze. Mogła zechcieć wystrzelić w
niebo, razem z nim – znów do świata, ale w innej formie, bez
formy.
Filip znalazł
się nad wodą. Była gorąca i w odcieniach złota i pomarańczy,
mieniła się w zasadzie kolorami ognia. I kiedy wrzucił tam kamyk –
okazała się gęsta i elastyczna. Czasem wydobywała z siebie
bąbelki, które brzmiały jak bębenek. Fale tańczyły jakby w
rytmie jakiejś muzyki podziemnej, niesłyszalnej ludzkiemu uchu.
Filip usiadł na brzegu i znów nic nie wiedział i pozostawał w
swoim stanie oszołomienia przeplatanego z rozkoszą takiej
fizyczno-psychicznej lekkości.
I w końcu
zasnął. Wtedy zaś z korytarzy wyjrzały chude postacie, również
nagie, o ciemnej skórze i z długimi włosami, w większości
siwymi. Kobiece warkocze opadały na łono i piersi, zasłaniając je
i dodając im wdzięku. Mężczyźni swoje włosy podwiązywali do
góry, lub pozwalali im spływać na plecy swobodnie. Zbliżyli się
do zbiornika i zaczęli zanurzać się w nim z nieskrywaną
przyjemnością. W swoim melodyjnym języku wyśpiewywali słowa,
które dopełniały dźwięki z bąbelków. Gdzieś z oddali
zabrzmiał inny instrument, o wysokiej tonacji, dotykający melodią
historii tak nieprawdopodobnych i wielopoziomowych, że nawet sny nie
byłyby w stanie jej zobrazować.
W tej powolnej
muzyce tworzyły się na powierzchni ognistej wody kształty i znaki,
a kąpiący zabierali je i wychodzili na powierzchnię. Wtedy dopiero
jeden z nich podszedł do śpiącego Filipa i dotknął go w ramię,
parząc tym młodego mężczyznę.
- Kim jesteś?!
- krzyknął Filip odsuwając się gwałtownie i natychmiast
trzeźwiejąc, choć to nie było łatwe, bo we śnie słyszał tak
niezwykłą muzykę, tak piękną i porywającą – tam na górę,
do świata... do ludzi?
- Jestem. -
odpowiedział nagi, ciemnoskóry mężczyzna i wzruszył ramionami.
- Co tu
robisz?
- Jestem.
- Co to za
miejsce? - Filip skrzywił się, bojąc się równie nieprecyzyjnej
odpowiedzi.
- Siedziba
Jamy.
- To nie jest
jama? Gdzie jestem, czy to wciąż Doliny Chaosu?
- Co? -
mężczyzna wciąż odpowiadał tym samym, melancholijnym tonem.
- Czy ta góra
– Filip wskazał ku górze palcem – ten wulkan, to pod nim
jesteśmy i na górze są Doliny, które...
- W tej
jaskini rodzi się wszechświat. - przerwał mu mężczyzna i zmusił
go do wstania. Filip niechętnie to zrobił i mimowolnie zaczął
iść za mężczyzną. Wokół nie było nikogo, choć wydawało mu
się, że wcześniej woda zapełniona była dziwnymi postaciami.
- Jak to rodzi
się, z czego?
- Ze śmierci.
- odpowiedział mężczyzna i spojrzał na Filipa. Dopiero teraz
Elter uświadomił sobie, że nie porozumiewają się głosem,
słowami znanymi, językiem – tylko w jakiś sposób mentalnie,
nawet nie myślami, ale obrazami, czuciem?
- Ze śmierci
czyjej? Czy ja umarłem?
- W każdym
jest śmierć. To co pamiętasz z góry to też jest śmierć.
Wszystko, co się zmienia, zmienia się dlatego, że umiera. Umiera
i wtedy przepoczwarza się na coś innego. Ten proces jest czasem
wolny czasem szybki. Z reguły niezauważalny. Wszelkie zmiany to
śmierć i narodziny. Każda emocja to zarazem pogrzeb i narodziny.
Po tym
dłuższym wywodzie mężczyzna umilkł całkowicie i poprowadził
Filipa przez labirynty i ciasne przejścia.
- Nie chce
kąpać się w tym ogniu... - szepnął tylko Filip przestraszony i
także zamilkł.
Kiedy z
ciszy wyłaniają się myśli, wydają się tak głośne, jakby cały
wszechświat miał człowieka słuchać i mu odpowiadać, prowadzić
ożywioną konwersację. Dlatego Filip tak bardzo przestraszył się,
kiedy zaczął myśleć o tym, że być może jest martwy, bo wtedy
zauważył te słowa w sobie i sam był ich potwierdzeniem.
- Czy każdy
po śmierci tutaj trafia? - zapytał.
- Ale to
wszystko już przecież istnieje. - stwierdził Filip. Stanęli na
rozległej półce skalnej, poniżej była przepaść – czarna i
okrutna, jak smoła mogła wciągnąć go w siebie i nigdy nie
wypuścić. Uwięziony w tej otchłani zostałby na wieki tylko ze
sobą.
- Jakie
wszystko?
- No...
- Mężczyzna wzruszył ramionami i wyciągnął zza skał wielką
gałąź palmy. Zaczął wachlować nią w stronę Filipa, którego
od razu ogarnęło zimno i miał trudności z utrzymaniem równowagi.
- Co robisz?
- Trafiłeś
tu jako ofiara, znaczy złożony w ofierze. Ktoś to zrobił bez
wiedzy o tym, komu cię w ofierze składa. Albo ten ktoś nie
wiedział...
- To ta
wiedźma przeklęta! - krzyknął Filip i tym nagłym wybuchem
emocji prawie zepchnął siebie w przepaść. - Nie wiem dlaczego
kazała mi ze sobą iść. Kim ona jest? Czego chciała? Co dostała
w zamian za to, że tu jestem?
- A to już od
ciebie zależy. Właśnie nad tym pracujemy.
- Znów
cisza. Filip próbował wyjść z pola zimnego powietrza, ale
mężczyzna chodził za nim i wachlował uparcie.
- Mieszkałeś
w wiosce Pradawnych?
- Mieszkałem
w wielu miejscach, na które mam inne nazwy.
- Tak wygląda
stwarzanie wszechświata? - Filip popłakał się, pytając w
opętaniu dlaczego tu jest i czy nie ma drogi wyjścia. Znów ktoś
nim pomiatał i to w tak absurdalny, wręcz komiczny sposób. I
wtedy zauważył, że wiatr wytworzony przez mężczyznę palmą,
zdarł z niego powłokę ciała i był teraz – kim? Myślą,
czuciem? Lękiem przed samym sobą. Nie mógł już się dotknąć,
ani na siebie spojrzeć.
- Co się
stało? - zapytał i to pytanie zawibrowało w powietrzu, aż odbiło
inną wibrację:
- Stałeś się
częścią góry.
- Nie. Raczej
nikt. Już ci mówiłem co to za miejsce. Tu trwa ciężka praca,
niewiele istot się nadaje do tworzenia wszechświata.
A ta nagle
rozrosła się, strzelając szczytem w niebo i wyciągając okalające
ją skały na pobliskie pustkowie. Kamienie nabrały intensywnego
koloru, niektóre nawet pulsowały, jakby łapczywie nabierały
powietrza. Dziwne rośliny wykwitły tuż przy kraterze, a wokół
jamy wyrosły melancholijne, białe kwiatki o mdłym, odurzającym
zapachu, który wiatr rozwiewał na całe Doliny. I odtąd
pielgrzymki i ekspedycje często przychodziły w te rejony, napawały
się słodkim zapachem i w pół świadomym stanie zasypiały na
nagrzanej skale. Często w takich okolicznościach zastawały je
wielkie jaszczury, które nasyciwszy brzuchy zajmowały miejsca ludzi
na skałach. Innym razem zaś, odurzeni członkowie wyprawy, znikali
w górze i w swoich fraktalistych wizjach stawali jej częścią,
tworząc wspólnotę nieustającej kreacji.
Doliny Chaosu w
zgodnym rytmie dalej pulsowały życiem zmiennym i nieobliczalnym, a
wśród wielu istot mieszkających tam, królowała wibracja
wiecznego łaknienia. By więcej, bardziej i głębiej wychylać się
poza ramy nawet samej wyobraźni.
_______________________________________________
Opowiadanie będące nieco eksperymentem na starym. Da się połączyć światy fantastyki z jeszcze bardziej uniwersalną wizją rzeczywistości? Świat przedstawiony w opowiadaniu jest tylko kawałkiem większego uniwersum, które kiedyś stworzyłam. Początek pisałam na pewien konkurs jakieś 7-8 lat temu, ale jak to tradycyjnie u mnie bywa - nie wysłałam, albo wysłałam, ale przepadło ono w otchłani innych twórczości. Jestem ciekawa opinii na temat pisania "na starym :)
___________________________________________________________