wtorek, 19 grudnia 2017

Dwa wiersze o Myślach




Dwa wiersze o Myślach


trala lala lalala la 








Oddycha podmuch,
świergocząc na strunie
- jednej, a brzmiącej jak wielość.
Zapomina myśl
samą siebie, bo po co
tak paplać.
Odczuwają wszechświaty
po stokroć
Jaźnie szczere, wrażliwe.
I sny falują swobodnie,
do rytmu.








~~~~~







Powoli wygasa
choć płonie wiecznie
ciszą, mgląc się naokoło Nas
zatajone obiekty
tęsknot i pożądań
Modlitwy, nie -
myśli
Niewygłaszane
giną pełne i gotowe
soczyście żegnając przestrzeń






~~~~

niedziela, 17 grudnia 2017

Fragment powieści "Kajwalia"



Pomyślałam, że podzielę się fragmentem ostatniej powieści, jeszcze nie zredagowanej, to mały przedsmak, trochę w hołdzie różnym przemianom w świecie i życiu, różnej plątaninie zdarzeń i zabawie wśród tworów kultury, które cenię. 
Poniższy fragment pochodzi z "rozdziału" drugiego, powieści Kajwalia i są to dwie jego ostatnie części.





I
Słowa! Uratujcie świadomość
w niej wydziobcie
przejrzyste ścieżki


A nie w wytworach świata!

             Takie było hasło, któremu syn państwa Góra zaczął hołdować. Zajmowanie się technologią bez zbędnego spięcia, że cokolwiek musi zostać wyjaśnione, już dawno minęło. Teraz naukowcy w metodycznym szale podważali, co tylko możliwe, bawiąc się wręcz osiągnięciami poprzednich lat. Nie rezygnowali z nich jednak, po prostu zaczęli doceniać zmienność rzeczywistości i perspektyw. W centrum zainteresowania młodego Góry było odkrywanie, cóż takiego człowiek może przekroczyć względem własnej natury. Pojęcie natury przestało wszakże obowiązywać. Człowiek dla naukowców nowej generacji był ciągle przekształcającym się organizmem i umysłem, który tym organizmem mógł swobodnie „sterować”. Tego określenia Marta nie lubiła najbardziej, lecz syn zawsze powtarzał, że do słów się już nikt tak nie przywiązuje. Sterowanie znaczy dla nich tyle, co wpływ.  Tak też świadomy wewnętrznie człowiek mógł (a nawet musiał, była to nieunikniona konsekwencja rozbudzenia się globalnej świadomości) przekraczać samego siebie, czym kształtował swoje ja, jako niezniszczalną konstrukcję, a może i nieśmiertelną?
         Z pewnością byli i tacy – szaleńcy dążący do nadprzyrodzonych umiejętności, którzy postrzegali ja czysto materialnie i stawiając pomniki nowym technologiom, upatrywali we wszystkim możliwości przedłużania swojej egzystencji na planecie. Ludzkość jednak w większości wyrosła z tego typu pragnień, bardziej interesowała ją możliwość odkrycia swoich prawdziwych potrzeb i realizację ich, aby spełnić swe, choćby najbardziej wyimaginowane cele życiowe.
          Świadomość taka była, jak dobry dźwięk, subtelnie wydobyty przez kolumny, jakby właśnie się przed nami w ukryciu tworzył, migrując przez kolejne odczucia, aż do całościowego odpuszczenia uczuć i bycia w tym dźwięku, tworzenia go równocześnie.
           Syn Marty Góry zajmował się badaniem dźwięku. Wszak słowo w pierwotnym kształcie miało być dźwiękiem, dopiero później czymś widocznym dla oka. Dlatego tak ważne było według niego wyrażanie słów w odpowiedni sposób – by, choć zapisane, były tak bezpośrednie jak dźwięki. Warto bowiem wspomnieć, że i literatów powstawało w owym czasie wielu, literatów pomrukujących coś w przestworza, a jednak zrozumiale dla wszystkich ludzi. Ich odwieczny problem to przecież bycie czytanym. Obecnie, wyrwani ze swych wszelkich konceptów i uwikłań czasoprzestrzennych, mogli albo odejść w milczące czuwanie, albo nadążyć za ewolucyjną i rewolucyjną mocą słowa. A ono, rozrywane w środku przez miliardy generacji, rwało się ku harmonii dźwięków i opowieści czułych na świadomość odbiorcy.
      Zatem badanie dźwięku młody Góra uważał za ostateczny kres wszelkich dociekań i filozoficznych dywagacji. Być może odziedziczył dryg do muzyki po ojcu, jednak w znacznie większym stopniu nakierowany był na sferę nawet i pojedynczych dźwięków, niż tego, jaką całość one tworzyły w odbiorze. Podążał za każdą strukturą, ich prostotą lub wykwintnością, za pojedynczym uderzeniem, które w transowym rytmie prowadziło do najgłębszych czeluści kosmosu. Góra po prostu pozwalał sobie doświadczać.




J
Śmierć na pewno
obejmie
obejmie
obejmie to*

        Nie pierwszy raz go to spotkało, kiedy po długim wyciszeniu się nad zapiskami komputerowymi i wykresami na temat fal mózgowych oraz oddziaływań na nie muzyki, młody Góra odpłynął w głęboki sen. Tym razem jednak płynął gdzieś poza sam fakt śnienia, widząc po drodze postacie znane z życia codziennego, jak i te odległe o całe kontynenty, różne rasy i nacje. Twarze przelewały się jedna przez drugą – nieme lub rozbawione, świadome i nieświadome. Te, które wykazywały jakiś stopień świadomości, przyglądały się uważnie śniącemu mężczyźnie. Czuł, jakby szedł przez tunel pełen postaci, aż wreszcie rozpadł się on w jednej sekundzie, by z rozszczepionych elementów ukształtować krajobrazy każdego zakątka świata. W tej wszystkości Góra, czuł się niczym zalewana ciepłą wodą herbata, która przed chwilą jeszcze miała swój kształt i twardość, a teraz namiękała, rozpadała się w pewien sposób, ale także... wydobyła z siebie ukryte aromaty i smaki. Mężczyzna poczuł się jeszcze pewniej i gdy tak sunął wzrokiem po otoczeniu, natrafiał na równie rozumne spojrzenia wielkich futurystów, symbolistów, artystów z każdego zakątka globu, ale i mnichów, joginów, wszelkiej maści duchownych. Im bardziej ocuceni byli ludzie, tym bliżej Góry się znajdowali. Całkowicie śpiący niknęli za horyzontem, zamknięci we własnym świecie.
           Mężczyzna poczuł pokusę, by i tam się wybrać. Pociągała go ciekawość i podniecenie czymś zupełnie nieznanym. Lecz czuł także, że tam właśnie znajduje się brak kontroli, a zapewne i zapomnienie. Płynął więc dalej, nawet nie wiedział czy mógłby przeskoczyć do nieznanego, czy faktycznie w obecnym stanie ma tak wielką kontrolę nad swoim losem. Czy mógłby na przykład udać się do matki, zakładając, że by spała? Odwiedzić ją, zobaczyć jak się czuje, może porozmawiać?
         To silne pragnienie poprowadziło go dalej wśród rozłożystych drzew i pustyń zalanych słońcem, poprzez wysokie trawy i skaliste góry. Mógł tak płynąć przez wiele godzin i wcale nie odczuć upływu czasu. A co z przestrzenią? Czy i ona nie jest skończona? Granatowe niebo i jego otchłanie majaczyły nieustannie nad głową Góry. A gdyby tak właśnie tam wznieść się, zobaczyć... To nie w miejscu ani czasie powinien szukać matki, a właśnie w nieograniczonej przestrzeni. I wtedy wzniósł się jeszcze wyżej, tracąc z pola widzenia ludzi i rośliny, przepływając obok mężczyzny w czarnym stroju, który mówił, wyraźnie akcentując słowa:
- Si no conseguiremos la inmortalidad, al menos la realidad.1
          Góra otworzył szerzej oczy, ale przecież spał, więc nie wiedział czy zrobił to naprawdę czy tylko w wyobraźni wyostrzył sobie obraz i mógł dostrzec w dłoniach alchemika gałki oczne, idealnie okrągłe. Patrzyły w górę.
        Wtedy mężczyzna zauważył swoją matkę, kucającą przy starej, zarośniętej tablicy kamiennej, albo grobie. Wokół było wiele czegoś w rodzaju nagrobków, a za jej plecami średniej wielkości, porośnięta góra. Zejście z niej było dosyć strome i pełne plątanin korzeni i spływającej wody, która szumiała pięknie. Marta kucała i przyglądała się cmentarzysku u swych stóp, lecz na twarzy matki syn nie dostrzegł żadnej emocji. Była bardziej zapatrzona w estetyczną stronę obrazu. Oczy lekko rozmarzone, ciało w gotowości, by iść dalej, ale nie pędem, a spokojnym krokiem, medytacyjnym krokiem.
         Powiew natury uderzył młodego Górę z taką siłą, że nie wiedział czy przypadkiem nie obudził się w tym lesie, obok matki i czy to nie oznacza kresu wszystkiego, czym się zajmował. Skoro rzeczywistość jest tak bardzo ruchliwa, tak nieprzewidywalna...
      Marta była przewidywalna. Wstała i klucząc pomiędzy kamiennymi tablicami, pięknie zarośniętymi soczyście zielonym mchem, przyglądała się grzybkom wyrastającym z ziemi obficie. Była ich tak wielka różnorodność, że nawet syn zapragnął dotykać kolorowych kapeluszy i wąchać, a może nazbierać do koszyka, by później... No właśnie, co? I po co?
        Marta zatrzymała się przed dużym siedliskiem białych grzybów, które wyglądały niczym złożone parasolki o różnej wysokości, dosyć grube i pękate. Jednak kawałek dalej, jakby już podstarzałe, otwierały się ich kapelusze i rozpływały, skapywał z nich czarny atrament, wydawały się brudne od sadzy, jakby w tym miejscu odbyła się mała nuklearna katastrofa. Łodygi okazywały się znacznie dłuższe i chudsze, zanikały całymi grupami w nienaturalnym tempie. Syn stanął obok matki i wiedział, że go zauważyła. Jak mogła spojrzeć na kogoś, kogo tu przecież fizycznie nie było? Nie spojrzała, a jednak wzięła go za rękę.
- Czy rozbrzmiały już sitary w miastach? - zapytała rzeczowo. Syn zupełnie zaskoczony i nieprzygotowany na takie pytanie, nic nie odpowiedział. Nie pamiętał nawet czego słuchał przed zaśnięciem. Całe jego życie rozmazało się zupełnie, jak te grzyby przed nimi.
- Jeśli nie, to niedługo je usłyszysz. Utworzą się nowe historie i opowieści będą tryskały spokojem akceptacji. Wszystko się odplącze i ułagodzi.
     Młody Góra znał dźwięk sitary, to jak roznosiła ona muzyczne historie, dwoiła je i troiła, przemykała pomiędzy nutami, skracając je i wydłużając.
- Jeszcze nie zabrzmiały. - odpowiedział wreszcie syn.
       Ale zaraz po chwili wiedział, że skłamał, bo przecież je słyszał wokół siebie. Melodia nasilała się, będąc prawie na skraju własnej brzmieniowej ekstazy, by zaraz przetworzyć się w inne emocje, inne zarysy słów i tanecznie zmierzać w dalsze odsłony tego dźwiękowego transu.
       Mężczyzna obudził się całkowicie i jedyne, co pamiętał to topniejące czernią białe grzybki, jakby abstrakcyjny sen, bo z roztopionych kapeluszy pozostawały gałki oczne, mówiące w różnych językach: przynajmniej rzeczywistość... przynajmniej rzeczywistość... przynajmniej rzeczywistość.


1 "Święta Góra", Alejandro Jodorowsky. „Jeśli nie osiągnęliśmy nieśmiertelności, to przynajmniej rzeczywistość."
* inspirowane:"Śmieć w czerwcu", zespołu Diuna.







~~~~~~~~~~~~



piątek, 10 listopada 2017

Za zasłoną, czyli gdzie kończy się znane, a zaczyna...

     
Gainsayer
     Obejrzenie pierwszego sezonu Stranger Things w celu przypomnienia przed drugim sezonem, wprawiło mnie w pewien interesujący stan, którego dawno nie uświadczyłam. A mianowicie to pewne głębokie odczucie, przypomnienie, że wokół nas jest tyle światów, a nawet połowy z nich nie możemy sobie wyobrazić, choćbyśmy bardzo chcieli. Wnikanie w struktury rzeczywistości obfituje w wiele zasadzek i niespodzianek, często mrożą one krew w żyłach i nijak się mają do wyobrażeniowej sielanki.

      Jednak ta ukryta świadomość istnienia czegoś więcej niż znana realność jest często drogą do otwarcia się na zupełnie inne postrzeganie świata, niż to robiliśmy do tej pory. To przyzwolenie umysłowi na wgląd w miejsca wcześniej niezauważane, albo - co bardzo ważne - akceptacja tego, że rozum nie wszystko zrozumie i wyjaśni. I bardzo dobrze, bo dzięki temu całe spektrum wszechświata jest nam bardziej dostępne, jeśli nie będziemy wkładać go w jakiekolwiek znane ramy. Jedyną ramką jesteśmy my sami - na szczęście odpowiednio otwarci i świadomi, jesteśmy ramką praktycznie przeźroczystą. Pozwalamy sobie doświadczać, ale jako indywiduum, które nie traci swojej formy przez zderzenie z nieznanym, tylko wzbogaca ją, uczy się, podróżuje.

      Wzbudzenie takiej ciekawości nieznanego zaczęło się u mnie już bardzo dawno, objawiało się tworzeniem i odtwarzaniem w formie zabaw różnych historii (często o podłożu detektywistycznym, kiedy zamieniałam się z rodzeństwem w superagentów i odkrywałam tajemnice). Później wyobraźnię rozbudziły książki, jakoś przypadkiem lub przeznaczeniem - fantastyczne (głównie Tolkien).

     Nie będę rozpisywać nic w szczegółach, ponieważ każdy widzi już, jaki jest mechanizm. Dostajemy w ciągu życia różnego typu sygnały, że poza rzeczy-wistością jest coś więcej :) I pragniemy to zgłębić, czasem się tego boimy. Bywa, że ta obawa się spełnia, albo staje się manifestacją nieszczerych, brudnych intencji. Tak zresztą prawdopodobnie było w przypadku eksperymentów na ludzkim umyśle w serialu Stranger Things.

       Jaka by ta druga strona nie była, może otworzyć kolejne drogi poznania dla nas i innych. Wartościowe w wielu także współczesnych produkcjach jest to, że poruszają one tematy nieznanego, które tak dotkliwie przenika naszą rzeczywistość, że muszą zostać zauważone. Ukryte nie będzie się wiecznie ukrywać, podświadomość nie jest zamknięta na wieczność. W głowie mam teraz migawki choćby serialu TWIN PEAKS, gdzie te granice zostają całkiem roztarte. Wiele przykładów można jeszcze podawać w związku z tym tematem.

     Chcę przede wszystkim zwrócić uwagę na to, jak później obcowanie z takim tworem kultury, wyobraźnią przecież innego człowieka, może wpłynąć na nasze doczesne życie. Otwiera nam to umysły na rzeczy poza umysłem!

(Francesco Bongiorni for The Washington Post)

Ponieważ słowa często mijają się ze swoimi celami, pozostawiając treść gdzieś w odmętach własnych znaczeń, wrzucę kilka utworów muzycznych, które są dla mnie przykładem wycieczki poza nieznane i zmuszają umysł do przyjęcia za prawdę tego, że istnienie nie kończy się na nim, że być może zaczyna się w momencie uświadomienia sobie tego :)

Niech więc doświadczanie zacznie się od ucha, a może od pewnej iskierki niepokoju...




Pierwsze skojarzenie, mocne i chyba "najstarsze" ze wszystkich moich muzycznych dróg. Cała dyskografia Burzum jest warta poznania ze względu na ten unikatowy (nie tylko w black metalu) poziom grozy, połączonej z niepokojącą, wewnętrzną zgodą na dostrzeganie ciemnej strony świata.



Pozostając w klimacie - ten album zawsze będzie odzwierciedlał mroczną atmosferę ducha, który wyłonił się podczas rozmowy z przyjacielem o tym, że także duchowość ma swoją ciemną stronę. Nie znaczy to: złą. Nie chodzi o satanistyczne wizje i inne dziwne strony fanatyzmów. Chodzi o pewien mrok duszy, która zna śmierć i może wie, co to oznacza, zna drugą stronę, która ma pewne predyspozycje do tego, by się z nią mierzyć. To wreszcie ta strona nas, która jest silniejsza niż jakiekolwiek inne siły, bo umiała się podnieść po upadku i wciąż pozostaje w cieniu, ale zawsze jest gotowa użyć swoich mocy. Duchowość ma tajne labirynty i ścieżki, tak jak sny bywają koszmarami, ale wciąż pozostają w sferze snów - znaków i podróży.



No właśnie - samsara, Bo czyż kołowrót wcieleń nie jest czymś tajemnym? Wiedza dostępna choćby joginom wcale nie wychwala możliwości ponownych narodzin, chyba że pod postacią nauczyciela, pomocnika innych, pozostałych na planecie. Tymczasem wieczne kręcenie się w kole przemian na dłuższą metę bywa męczące. Według tantry w każdej chwili podejmujemy decyzję o świadomości bycia w kole czy też wyjścia z niego. Świadomość jest do tego kluczem. Wpadanie w sinusoidalne stany - to poddawanie się samsarze. Lecz, co jest właśnie najbardziej mrocznym cieniem tego - robimy to czasem świadomie, by zanurzyć się w świecie, wyciągnąć z niego lekcje, przekroczyć granice. Lecz świadomość - powtórzę jeszcze raz - powinna zostać nieskalana, nasze indywiduum nietknięte, a jednak pełne nowej wiedzy.



Jeden z genialnych utworów, genialnego zespołu, który niedawno gościł we Wrocławiu. Zaś film - Altered States, pokazuje gamę możliwości podczas eksperymentów na własnym mózgu i świadomości. To dobra pozycja, jeśli interesują was eksperymenty opowiedziane w Stranger Things. 
Co do samej muzyki i koncepcyjności albumów Ufomammuta, muszę przyznać, że dają możliwość podróży w światy nie tylko równoległe, ale w ogóle zawieszenia się gdzieś ponad nimi i obserwacji wszystkiego z dystansu. A historie dzieją się, dzieją, dzieją




Powyższy zespół przypomniał mi o tym właśnie numerze i zespole, który kojarzy mi się z jedną dawną sceną własnego życia: ciemna noc, ośnieżone drogi wiejskie, rozległe przestrzenie pełne ciszy i jakaś nieokreślona tęsknota , za czymś co jeszcze nie jest poznane, ale budzi pewien strach, jest tajemnicą. Może to przyszłość? Może to przeszłość? Może tak właśnie brzmi w płucach chłodna teraźniejszość, prawda biała i czysta, pozbawiona odnośników, pustka? Brak pustki?




Miało być Funeralopolis, ale nie, poczułam, że to nie to, a jednak Electric Wizard brakowałoby na tej liście. Jednak ich muzyka jest dla mnie tym,  co po drugiej stronie, po stronie mroku i tajemnic, jest już trochę poznane. Może to kwestia doświadczenia, że w momencie, gdy ich poznałam, otworzyłam się bardziej i świat poza mną, świat poza umysłem, przestał być czymś dziwnym, a taka muzyka dawała nadzieję na powrót, za każdym razem ;) I każdy powrót mógłby być świętem.




Trochę zmieniam klimat, zbliżając się ku końcowi. Goflesh był dla mnie ciężkim odkryciem muzycznymm, którego nie doceniłam przez zbyt mocne uderzenie wszystkiego, a potem poprzez słowa dotarłam do sedna tej muzyki. Jest pełna buntu, a zarazem mądrości. Prosta, a zarazem niecodzienna. Gdy słucham jej po latach wcale nie wydaje mi się "straszna", lecz potrafi swoistą agresją pokazać świat, którego wcale nie chcemy odwiedzać, którego dźwięki mogą być pełne niepokoju i bólu.




To już koniec i ta kobieta jest zwieńczeniem wszelkiego niepokoju, który po drugiej stronie może przemienić się w piękno.



***
Trzymajcie się 
tam
i tu 





sobota, 4 listopada 2017

Niechże świat pozna zapach, smak, aromat

Niechże świat...

Ogrom doświadczeń w każdej sekundzie życia byłby dla człowieka przytłoczeniem, gdyby nie nauczył się on w toku ewolucji, posługiwać się umysłem. Różne bariery i mury i mosty sobie tworzymy, by nawiązywać odpowiednią dla naszego systemu relację z rzeczywistością. Natura obdarza nas swym spokojem, a kultura dawką wszelkiej maści emocji. Poznając świat, poznajemy ich oblicza, które bywają niezwykle kompatybilne z naszym indywiduum, czasem zaś destrukcyjne.
Odnaleźć swoją drogę wśród miliardów ścieżek, które też możemy zwiedzać i pozostać na nich sobą - to dopiero pragnienie iście jogiczne!

W naparach, świecie roślin, przyrządzaniu z nich odwarów i mikstur, parzeniu i spijaniu tysiąca aromatów, w zanurzaniu się w głębi natury - w tym odnalazłam ja drogę spokoju i rozwoju.
Zioła, herbaty, yerba mate - wszystko, co tak wspaniale smakuje i poprawia kondycję ciała, duszy, umysłu, przemawiało do mnie stopniowo od paru lat. I gdy zaczęłam odkrywać coraz więcej nowych rzeczy i smaków, nadeszła wspaniała okazja, żeby dzielić się tym wszystkim z innymi.
Otworzyłam z mężem sklep w Toruniu o nazwie YERBINI. Nie bez przyczyny pewnego razu, siorbiąc ulubioną swoją yerbę, zapisałam w notatniku słowo Yerbini i poczułam do niego niezwykłą sympatię, jakby to ONA właśnie zarysowała się przed moimi oczami i chciała stać kimś więcej niż słowem. Bogini, jogini, yerbini... Istota wynurzająca się z pary po gorącym naparze. Tańcząca w jego zapachu i przenikająca świat swą energią i pragnieniem poznania. Obdarzania innych wiedzą i doświadczeniem różnych kultur i zaskakujących odsłon możliwości natury.




Z taką w sercu filozofią i wieloma innymi planami, pomysłami w głowie, zapraszam w to miejsce. Rozwijać się będzie wraz z nami, ale także dzięki każdemu, kto wstąpi w progi Yerbini.




sobota, 30 września 2017

Gre słówek

Gra słówek
            Całe miasteczko było wstrząśnięte brutalnym gwałtem i morderstwem młodej kobiety, którą znaleziono nagą i zakrwawioną pod lasem. Nikt nie przypuszczałby, że coś takiego może stać się w tak małej mieścinie, jak Tanda. Jakiś morderca w tych stronach? Wszystkich przeszedł zimny dreszcz, ich poczucie bezpieczeństwa zostało poważnie zagrożone.
            Jeszcze większym zdziwieniem okazało się szybkie złapanie zabójcy. Był nim robotnik w średnim wieku, który przybył tutaj do pracy na budowie w niewielkim dworku, wykupionym przez jakiegoś bogacza z zagranicy. Mężczyznę złapano już na drugi dzień, bo wszystkie ślady i dowody prowadziły do niego, a poza tym nie miał żadnego alibi. Przyjaciółka zamordowanej pamiętała, że kobieta wychodziła z klubu w towarzystwie jakiegoś faceta i bez problemu rozpoznała w nim robotnika. Nazywał się George White i od razu umieszczono go w miejscowym areszcie, aby potem wysłać mężczyznę do więzienia o zaostrzonym rygorze w Nys.
            Lecz to nie zredukowało niepokoju mieszkańców miasteczka. Nagle wszyscy zaczęli chodzić do kościoła, a nawet prosić księdza, żeby odwiedził zabójcę i dowiedział się prawdy o jego postępowaniu. Niektórzy silnie wierzyli moc daną od Boga swojemu księdzu i uważali, że tylko on może poznać motywy działań zabójcy. Ksiądz, jako że był człowiekiem pokornym i pełnym tolerancji zgodził się odwiedzić mordercę, chociaż była to dla niego bardzo trudna decyzja.
A jednak… okazała się na rewolucyjna nie tylko w jego sposobie myślenia, ale i patrzenia na wszelkich zwyrodnialców, jacy stąpają i stąpali po ziemi. Rozmowa, jaką przeprowadził w więziennej celi zmieniła jego życie.
Morderca był człowiekiem spokojnym, wyglądał na spełnionego i nawet szczęśliwego. Ogolony, schludnie ubrany, uśmiechający się kącikiem ust. Ucieszył się z wizyty księdza, choć wiedział, że reprezentują zupełnie inne światopoglądy.
-        Wierni nalegali, bym się za ciebie pomodlił. – oznajmił ksiądz, siadając na krzesełku ustawionym przed kratami. Strażnik oddalił się powolnym krokiem, co chwila oglądając się niepewnie.
-        Skąd ta pewność, że potrzebuję czyjegoś wstawiennictwa przed Bogiem? – szczerze zdziwił się zabójca, zsuwając się na skraj więziennej pryczy, aby lepiej widzieć księdza.
-        Wszyscy go potrzebujemy i dlatego jestem.
-        Uważa ksiądz, że tylko pan ma prawo rozmawiać z Bogiem i tylko pan go rozumie?
-        Doskonale poznałem drogę Boga, więc w nią wierzę. To jedyne, w co nigdy nie wolno wątpić. – ksiądz pochylił głowę z pokorą, jakby przed samym Stwórcą.
-        W takim razie niech ksiądz powie, w co wątpić wypada... – zaśmiał się George White.
-        We wszystko, czego jeszcze nie znamy. Dopiero poznanie zagwarantuje istnienie tego, w co wcześniej wątpiliśmy. Poznawanie drogą rozumu zawsze da tylko i wyłącznie prawdę. – ksiądz mówił z pewnością siebie.
-        Wątpienie prowadzi do negacji.
-        Nie, zmusza do poznawania. I prowadzi do Boga.
-        Sądzi ksiądz, że sam rozum jest w stanie poznać Boga? Dziwna teoria z ust księdza.
-        Istnienie rozumu to dowód na istnienie Boga. To proste. Bez Niego nie bylibyśmy w stanie poznawać i rozumować. Myśleć. – ksiądz postukał się w głowę.
-        Mam wrażenie, że to błędna droga. – stwierdził White. – Z prostego powodu: ciągłe dążenie do czegoś sprawia, że nigdy do tego nie dotrzemy. Czy ksiądz sądzi, że dotarł do Boga?
-        W pewnym sensie… ale nikt ostatecznie nie pozna Jego myśli.
-        No i tu się różnimy!
-        To wierzysz w Boga? – ksiądz wyglądał na przestraszonego. Zabójca, gwałciciel?! Jak może wierzyć?
-        Tak. W dodatku nie tyle wierzę, co wiem, że znam jego myśli.
-        Bluźniercze są twoje słowa, ale szybko to rozwiń, bo nie wiem co sądzić.
-        Rzeczywistość to właśnie odbicie naszych wyobrażeń, tego co mamy w głowach. Zna ksiądz Berkeleya? – ksiądz kiwnął głową. – On miał odwagę wyjść poza te ramy! Powiedział, że to wszystko nie istnieje. Tak! Że to iluzja… Można powiedzieć, że ubzduraliśmy ją sobie. – zabójca postukał się w głowę. – Każdy widzi ją po swojemu.
-        No cóż. Skoro tak jest to jestem tylko projekcją w twojej głowie. A my obaj w głowie Boga. Czy tak to widzisz?
-        Tak. Projekcja, idea! Wszyscy jesteśmy zgodni z boskim zamysłem i koleje naszego życia też są z nim zgodne. Dlatego znamy myśli Boga.
-        Skąd mamy wiedzieć, że idziemy dobrą drogą? Że taki los wyznaczył nam Bóg? Oprócz tego, że sami istniejemy niczego nie możemy być pewni. Nawet tego, jaka jest nasza droga… Zwątpienie… - zaczął ksiądz, ale White szybko mu przerwał.
-        Kto, jak kto, ale ksiądz powinien być pewien, że idzie za głosem Boga. – zabójca się uśmiechnął. – Prawda jest taka, że każdy, dosłownie każdy idzie za Jego głosem. To On narysował drogi naszego życia i nie można ich zmienić, trzeba płynąć przez nie i robić to, co On każe.
-        Nie możesz czegoś takiego wygadywać! Morderca nie idzie za głosem Boga! – wysyczał ksiądz.
-        Ja tego dowiodę. Pokażę, że czyny takie jak morderstwo i gwałt mogą być moralnie słuszne. Jeśli nasze życie to z góry zapisane karty, a ja urodziłem się na takiej, o której był zapis o byciu posłańcem Boga w formie – zabójcy, a przynajmniej wy mnie tak określicie, to moja droga jest wypełnianiem woli boskiej.
-        My OKREŚLAMY cię zabójcą? Kim jesteś w takim razie dla siebie samego? Dla tego twojego nikczemnego bożka?
-        Nie dla siebie samego – dla Boga. Jestem Jego posłańcem. Wszyscy nimi jesteśmy. Ty jesteś księdzem. On strażnikiem. A ja czyścicielem. Każdy wypełnia wolę Boga, tylko w inny sposób.
-        Czyścicielem? – ksiądz miał powoli dosyć tej rozmowy. Zaczęła przybierać wymiar jakiejś kiepskiej fantastyki spod pióra zapijaczonego pisarzyny.
-        No… oczyszczam świat z ludzi, których wskaże mi Bóg. Jedni giną w wypadkach, inni zabici. Tak po prostu jest. Każdy musi w jakiś sposób umrzeć. Tej dziewczynie zapisany był brutalny gwałt. Tak musiało być. – morderca ostatnie zdanie wypowiedział z naciskiem.
-        Jak Bóg Ci to przekazuje??? Heretyku! Jak Bóg w całej swojej dobroci może zlecić czyjeś morderstwo?
-        Ja to wiem. Mój Bóg kieruje mnie w różne miejsca. Przyjechałem do Tandy z Nys. Tam zza Oceanu. Różne zbiegi okoliczności, nazwalibyście to przypadkami, sprawiły, że jednego dnia siedzę sobie na stacji, bo nie mam co robić, a drugiego otrzymuję ofertę pracy na budowie w mniejszej miejscowości. Od tak. Los odmienia się co chwila. Ja zawsze biorę go w całości. Kiwam głową, mówię tak, chętnie sobie zarobię. Jadę do tego miejsca, robię co muszę i czekam na znak od Boga. Mogę czekać całymi latami. Życie mija mi przyjemnie. Trwam w nieskończenie długiej plamie czasu. – westchnął. – A gdy pojawia się znak, robię co muszę i jadę dalej.
-        Już sobie nie pojedziesz, bo cię złapaliśmy.
-        Nic nie zostało przerwane. Wierzę, że i tutaj Bóg ma dla mnie jakieś zadanie. To widocznie ma być część mojego życia. Wypełnię tę posługę, nie ma co się łamać.
-        To szaleństwo. To naprawdę nie do pomyślenia. – ksiądz podrapał się po siwej głowie. – Człowieku, będziesz skazany na piekło! To najgorsze co mogłem słyszeć. Wolałbym… wolałbym… żebyś błagał o przebaczenie moje, Boga, albo żebyś wyzywał go i zanegował istnienie! Wszyscy tak robią, wszyscy mordercy i zwyrodnialcy, z którymi rozmawiałem. Och Maryjo! A ty tak głęboko wierzysz w to, że Bóg może zlecać Ci morderstwa. Mieszasz go w takie sprawy!
-        Księdza światopogląd się zagina? – zachichotał morderca.
-        Nie mów takich słów! – ksiądz pokręcił głową z rozpaczą. Jego błąd polegał na tym, że powinien nauczyć się mieć otwarty umysł.
-        Niech ksiądz się otworzy. Proszę zrozumieć, że ja pojmuję Boga na takim samym poziomie jak Pan. Jest tak czy nie? To inny poziom odbioru świata i tak samo, jak pański prawdziwy. To mój subiektywny świat. Czy rozumie ksiądz?
-        Subiektywny jest w pewien sposób każdy. Jestem subiektywny, gdy zjem kanapkę z serem i powiem, że ser jest gorzki, a moja gosposia będzie tym faktem zaskoczona, bo dla niej będzie raczej słodki.
-        Tak, ale chodzi mi o bardziej duchowy subiektywizm. On przecież też istnieje. Subiektywne jest moje postrzeganie tego wszystkiego, co uważa ksiądz, że jest rzeczywiste.
-        Duchowo wszyscy jesteśmy obiektywni. Bóg jest jeden dla każdego człowieka, dla każdej duszy! – ksiądz znów nabrał pewności siebie.
-        Tak, ale nasz poziom odbioru bożej miłości jest inny. I objawia się to w sposobie, w jaki rysuje się przed nami życie. – morderca nabrał powietrza w płuca i kontynuował:
-        Myślał ksiądz kiedyś o tym, czemu jedni rodzą się w biedzie, a inni w bogactwie?  Tak miało być, Bóg tak przesądził życie tych ludzi. Będą oni inaczej postrzegać jego osobę. Jeśli wiara ich będzie głęboka, zrozumieją, że dalej postępując zgodnie z tym, co otwiera przed nimi życie, płynąc z prądem, wypełniają wolę Boga. I przeżywanie życia stanie się lepszym – czy to w materialnej nędzy biedaka czy duchowej nędzy bogacza. Zrozumieją, że tak ma być, zaakceptują to, będą wypełniać boski plan na tym poziomie życia. Obydwa będą dobre. Czy to jeden pójdzie w kierunku nauczania ludzi, zostanie nauczycielem, czy może księdzem, a drugi w kierunku kradzieży, morderstw czy bluźnierstwa. Każdy czyn i każde życie zostało przemyślane przez Boga.
-        Jednym słowem, jeśli ktoś urodził się w nędzy i patologii nie powinien się szczególnie tym przejmować, bo tak wymyślił Bóg i to oznacza, że żyjąc w taki sposób wypełniamy jego wolę…?
-        Coś w tym stylu.
-        Według tego co mówisz możemy iść w kierunku dobra lub zła i to nie od nas zależy, co wybierzemy? – ksiądz zadrżał.
-        Właśnie tak. Tylko, że na poziomie ducha nie ma takiego odróżnienia. To wy wymyśliliście sobie to wszystko: dobro, zło, poprawne, niepoprawne. – morderca ziewnął. – Na poziomie ducha wszystko jest takim samym wypełnianiem woli Boga.
-        Możliwość rozpoznawania dobra i zła zaczęła się w momencie zerwania przez Ewę owocu. Od tej pory jesteśmy naznaczeni wiecznym grzechem pierworodnym. – ksiądz cieszył się, że może posiłkować się Biblią, która go nigdy nie zawiodła. Więzień jednak roześmiał się głośno.
-        Nie. Grzech nie ciąży na nas. To złuda przeszłości, która już nie ma żadnego znaczenia. Było tak? Aha, no dobra. Czas nie istnieje. Moje teraz, wewnętrzne teraz zakłada tylko jedno: trwanie w chwili. A w tym trwaniu nie chcę zastanawiać się nad tym, co jest dobre, a co złe. Odpoczywam. Wiem, że to, co mnie otacza to odbicia mojego własnego umysłu. Nie myślę o tym i nie odróżniam od wszystkiego dobra i zła. Jestem wolny i żyję wiecznie. Ewa zrywając owoc przyczyniła się do tego, co trwa właśnie na tej płaszczyźnie wieczności…
      Ksiądz zamilkł, jego oczy były wielkie i niedowierzające.
-        Grzech pierworodny dotyczy tylko tego, że mogę w danej chwili wybrać – albo będę rozpoznawał dobro i zło i kłócił się wewnętrznie ze sobą, znosił cały ten podział na czas i całą tę beznadzieję, albo… oddam się drzewu życia i będę trwał w chwili obecnej. Tak to wygląda.
-        Co z tym światem?! To już zupełne bluźnierstwo. – ksiądz rozejrzał się za strażnikiem.
-        Świat jest wytworem wyobraźni Boga.
-        Powiedz mi człowieku, gdzie wolna wola?! Mam prawo wybierać, nie muszę postępować zgodnie z boskim mniemaniem.
      Więzień wybuchł śmiechem.
-        Ksiądz zwątpił! Mamy prawo rozpoznawać to, co dobre, a to co zła. Mamy wolną wolę – więc decydujemy czy chcemy zostać w chwili czy wyjść poza ramy. Zerwać owoc czy nie.
-        Nie da się zostać w wiecznej chwili. – zaprzeczył natychmiast ksiądz. – To uniemożliwiałoby istnienie światu, rzeczywistości. To oderwałoby nas od ziemi. To szaleństwo! Choć twoja wizja grzechu pierworodnego to naprawdę ciekawa koncepcja… Ale jestem przerażony na myśl o trwaniu w wiecznej chwili spokoju. To modlitwa, medytacja daje nam taką możliwość. Dają ją sen i życie po śmierci. Ale nie tutaj. Ciało i dusza żyją w harmonii, nie możemy zapominać o cielesności. Nie możemy.
-        Ten spokój będziesz czuł, wypełniając boski plan i nie buntując się wobec niego. –uśmiech zabójcy był błogi. – To ten spokój, który czuję teraz ja, bo wiem, że postąpiłem zgodnie z planem Boga.
-        Jesteś zgubiony. Pozbawiłeś życia młodą dziewczynę! Bóg jest dobry!
-        Widzi ksiądz swoją walkę? W tej właśnie chwili zerwał ksiądz owoc z drzewa poznania dobra i zła. Toczy w sobie walkę pomiędzy tym, co dobre, a tym co złe, a to zakłóca spokój twojej chwili, więc jest bardzo męcząca. Bez tej kłótni w samym sobie czułby się ksiądz o wiele lepiej.
-        Nie można zaakceptować tak niemoralnego postępowania…
-        Patrząc na nie z perspektywy Boga, owszem, można.
-        I wywyższa się jeszcze, Panie! – ksiądz wzniósł ręce w górę.
-        Ach, nikt się nie wywyższa. Wypełniając plan Boga, stajemy się tak wspaniali, jak on. „Na jego podobieństwo”! I mamy szansę uświadomić sobie, że takie życie mi narysowano i musze nim kroczyć.
-        Pokory człowieku. – ksiądz załamał ręce. – myślę, że bez pokory nie jesteśmy w stanie nic osiągnąć. Pycha to grzech.
-        Znów rozróżnia ksiądz i kłóci ze sobą wszelkie pojęcia. Tak naprawdę nie istnieją. To ludzie je wymyślili, abyśmy wiecznie coś poznawali, mieszali i zestawiali, aby nasza… wieczna chwila była zakłócona. Tak to działa. To pokusy sprawiające, że zrywamy ten owoc.
      Ksiądz zupełnie się załamał. Opuścił głowę i myślał. Myślał intensywnie.
-        I czemu ksiądz tyle myśli? To właśnie zakłóca cały odbiór Boga. Niech się ksiądz nie bawi już w Ewę. Ta wieczna, powtarzalna do bólu chwila już się wyczerpała. Zacznijmy myśleć sami. Subiektywnie.
-        Nie mam ochoty dłużej z tobą człowieku rozmawiać. Nie chcę o tym słyszeć. Już nigdy więcej. Wszystko istnieje. To wszystko istnieje…
-        Trwanie w tej wspaniałej chwili sprawia, że wykonujemy rozkazy Boga i żyjemy blisko niego. Akceptacja swojego losu i dążenie do wykonania przeznaczenia. – morderca mówił dalej, jak natchniony. – Życie tak mną pokierowało, że jestem tu i zabiłem kobietę, nie jedną zresztą. Trafiłem do poprawczaka, żeby to się stało pierwszy raz, a do poprawczaka wsadzono mnie za bójkę, którą wywołał koleś, który mnie wkurzył. Tak miało być. Nie jestem gorszy od księdza, pomimo, że siedzę za kratami. Może jestem nawet bardziej wolny? Przecież one wcale nie istnieją.
-        Istnieją. Zobacz! – ksiądz złapał za kraty szarpnął nimi kilka razy i kopnął.
-        Dla księdza stanowią problem, bo takimi je sobie wyobrażasz. Tak je ksiądz odbiera.
-        Skoro dla ciebie to żaden problem to wychodź! No proszę! Wielki magik się znalazł, heretyk…!
Zabójca uśmiechnął się, niczym dziecko, niewinnie.
-        Nie są dla mnie problemem, więc nie mam potrzeby ich przekraczać. Tak ma być. To część historii. Czemu mam wychodzić? Mógłbym nie widzieć tych krat, które nazywasz przedmiotem materialnym umożliwiającym mi uwięzienie. Mógłbym siedzieć na pustyni, a wokół mogliby stać strażnicy i tak bym się nie ruszył. Kraty to część odbioru mojej sytuacji. Tak właśnie i nic więcej. Dla ciebie może być tak samo, o ile dostosujesz się do swojej roli, jako księdza. To też twoja misja. Zacznij ją wreszcie wypełniać.
-        Ciągle bluźnisz człowiecze. Ja wiem, że te kraty istnieją nie dlatego, że ktoś sobie wymyślił, że będą służyły do więżenia ludzi. Tylko dlatego, że jakiś robotnik męczył się, żeby je stworzyć i zarobił dzięki temu na rodzinę. To jest prawda i w nią będę wierzyć. Bo w twoją pozbawioną pokory i poświęcenia teorię trzeba jeszcze włożyć innych ludzi! Ha! A praca, poświęcenie czyjeś, oddany czas to największy dowód na istnienie rzeczy. – ksiądz ucieszył się, że wreszcie znalazł poważny błąd w teorii więźnia.
-        To nie moja teoria to po pierwsze, ja ją wypełniam i się z nią zgadzam, bo jest prawidłowa. A ludzie? Są częścią planu. Tak jak ja czy ksiądz dla Boga, czy ten strażnik. I sami nawzajem dla siebie tacy jesteśmy. Każdy kogo mijam jest częścią planu. Rozmowa z księdzem jest, zabójstwo tamtej dziewczyny też było.
-        Ludzie są częścią planu…
-        Tak jakby. Ale nie mojego – oni mają swój plan, który muszą wypełniać. I ja o tym wiem, bo wypełniam swój, więc oddaje im pełny szacunek i nie żywię do nikogo nienawiści.
-        Szacunek tak, ale nie w takim sensie… - ksiądz zadrżał.
-        Właśnie w takim. Ja księdza bardzo szanuję, nie oceniam tylko szanuję, jako jeden z boskich planów. Tak samo szanuję strażników, innych więźniów, króla, niewolnika, ludzi, których zabiłem. Wszyscy są na równi.
-        Szacunek należy się każdym to prawda, ale nie zawsze ze względu na to, kim są, ale też jacy są dla świata. – ksiądz westchnął. – Zabójstwo jest złem wymierzonym przeciwko światu, przeciwko życiu. Nie jest godne podziwu. Jednak zabójcy trzeba okazać szacunek, bo na przykład czyn, jakiego dokonał to wpływ błędnej ideologii na jego życie, wychowanie czy dramaty psychiczne. Odnosimy się do niego z szacunkiem, bo… zagubił się. Potępiamy czyn, ale nie człowieka samego w sobie. To jest szacunek!
-        Pan stawia człowieka w wielkim centrum. Ale kim jest człowiek?
-        Według ciebie ideą w głowie Boga.
-        Pytam księdza.
-        Człowiek jest harmonią duszy i ciała, a jego błędy wynikają z nieświadomości, niepełnego poznania i nieskorzystania z prawdziwej wolnej woli. Niepopieranie się nauką i mocą Boga.
-        No cóż, ja wciąż uważam, że nie ma czegoś takiego jak błędy. To wy to sobie wymyśliliście na waszym, niskim poziomie odbioru. Wszystko jest częścią planu, nie jakąś grą słówek. – oznajmił więzień z powagą.
-        Tak czy owak takiego człowieka, który ciągle popełnia błędy ciężko nazwać godnym szacunku.
-        Błędy mogą wynikać z problemów. – zabójca spojrzał księdzu prosto w oczy, zdając sobie sprawę, że powtórzył jego słowa, jakby na obronę własnej teorii.
-        No bo ktoś ciągle walczy z chwilą. To sprowadza wielkie problemy. – ksiądz zmarszczył brwi, bo wiedział, że mówiąc to, zgadza się w pewien sposób z teorią mordercy. – Skutkiem nieświadomości tych problemów są takie czyny, jak twoje…
Więzień zamilkł. Przez ułamek sekundy był mniej pewien swoich racji. Dosłownie ułamek sekundy, zamyślił się.
-        Nieświadomych, czyli musimy uwolnić się i wypełniać wolę Boga… - mruknął.
-        Bogu należy się pokora. Odpowiedzialność i posłuszeństwo. Bądźmy odpowiedzialni, nie zrywajmy owocu z drzewa poznania dobra i zła. Pozostawmy chwilę czystą, a świadomość się oczyści i będziemy wiedzieli, że postępujemy dobrze. Wtedy wszelkie czyny niemoralne zostaną wyplenione. Wybierając drzewo życia, wybierzemy świadomość.
-        Czego jestem nieświadomy? – zapytał więzień.
-        Tego, że możesz popełniać błędy i udoskonalać swoje życie. Udoskonalać, nie płynąć z prądem… jak śmieć. Zmierzać do czegoś lepszego. Zmierzać do czystości. Wkrótce dotrze do ciebie, że nie postępowałeś dobrze. Zwątpienie dało ci możliwość przeanalizowania twojego beznadziejnego położenia.
-        Na poziomie Boga… nie ma rozróżnienia. – zabójca próbował się bronić ostatkami sił.
-        Życie jest czymś wiecznym, a wieczne może być tylko dobro. – powiedział ksiądz, ściskając w ręku różaniec, który właśnie wyciągnął z kieszeni.
-        Skąd wiesz, że dobro? – więzień był na razie spokojny. – Skąd ta pewność, że życie równa się temu co dobre? W mojej chwili istnieje tylko idea Boga i wypełniania Jego misji. W tej misji nie ma dobra, ani zła, bo trwam w wiecznej chwili spokoju. Czemu twierdzisz, że trwanie w tej chwili musi równać się dobru? Czemu twierdzisz, że Drzewo Życia jest równocześnie Dobrem?
Ksiądz uśmiechnął się. Poczuł się pewniejszy, uspokojony…
-        „I widział Bóg, że to było dobre.”
Więzień zadrżał. Opuścił wzrok, westchnął kilka razy, otrząsnął się i ponownie spojrzał na księdza, który uśmiechnął się nieśmiało.
-        Sam w to nie mogę uwierzyć, ale w jakiś sposób przekonałeś mnie do swojej teorii. – przyznał duchowny. – Myślę, więc jestem. Moje myślenie sprawiło, że pojąłem twój sposób rozumowania i odnalazłem w nim dziurę – brak świadomości dobra. Tej ważnej wiadomości zabrakło w twoim rozumowaniu. Zabrakło ci czegoś, co jest bardzo ogólne, odpowiednie dla każdego. Droga dobra jest jedyną właściwą drogą i każdy ma ją zapisaną. Dobre życie to życie w świadomości. Świadome życie, to dobre życie.
Więzień poruszył się.
-        Myślenie doprowadza cię też do tego, że bez przerwy kalkulujesz, co dobre, a co złe. Wyodrębniasz zło! I przez to miotasz się w chwili, która powinna być święta. – szepnął.
-        To piękna teoria i myślę, że ją chętnie przyjmę. Dzięki niej utwierdzam się w przekonaniu, że prawdziwie świadome myślenie nigdy nie wpakuje mnie już w taką pułapkę. Będę go wykorzystywać tylko do potrzebnych spraw. Na przykład tego, żeby zrozumieć, co powiedziałeś, co próbowałeś mi przekazać. Ale także do rozumienia wielu praw rządzących światem. Myślenie dało mi możliwość życia i odkrywania. Zbliżania się do Boga. Myślę więc jestem! Tak!
-        Dobre wykorzystywanie myślenia… - mruknął morderca.
-        Widzisz, to co powstało, każdy przedmiot, który jest realny, którego dotykam i widzę… - kontynuował ksiądz, niczym natchniony - Wszystko to jest skutkiem tego, że potrafimy myśleć. Owszem, myślenie czasem nas gubi. Nadmierne wykorzystywanie tego daru doprowadza do największego grzechu, jak sam powiedziałeś: zrywania owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła. Wciąż wracamy do niego, jesteśmy nim wiecznie obarczeni, bo… musimy bez przerwy wybierać. Dzięki wolnej woli i myśleniu. Być może ta przypowieść jest o tym, jak wykorzystujemy nieprawidłowo myślenie i powinniśmy się tego strzec? Tak, to by było bardzo trafne.
-        Uważa ksiądz, że dobrze wykorzystuje myślenie?
-        Teraz… tak. To niezwykłe, przekonałeś mnie do tej swojej teorii o grzechu pierworodnym, o chwili wiecznej. Ale nadal pozostanę racjonalny w kwestii tego, co jest wokół nas. Musimy funkcjonować w świecie, radzić sobie z naszą cielesnością i dlatego zostaliśmy obdarzeni darem myślenia! Aby żyć czysto na poziomie moralnym i wewnętrznym: zawsze wybierać drzewo życia i odrywać się stopniowo od świata materialnego, który sami możemy tworzyć i który ma nam pomóc w zauważeniu tego wszystkiego! Myślenie… myślenie jest wspaniałe.
-        Ale ograniczając je do pewnych sytuacji… - więzień nie dawał za wygraną.
-        Tak. Oceny, opinie, wieczne porównywanie, brak zrozumienia dla człowieka… To wszystko ten wieczny grzech pierworodny…  – ksiądz zawahał się.
-        Już nie sądzi ksiądz, że jestem winnym, złym człowiekiem? – westchnął zabójca. Był czerwony na twarzy, nerwowo szarpał rękaw. Zupełnie się zmienił. Jego wcześniejszy spokój gwałtownie ustąpił miejsca całkowitej dezorientacji.
-        Sądzę, że jesteś nieświadomy, ale po tej rozmowie… Obydwoje będziemy mądrzejsi.
Więzień patrzył na księdza, parsknął kilka razy śmiechem i położył się na swojej pryczy. Jego dłoń nerwowo skubała brunatny koc. Ksiądz nie wiedząc co zrobić wstał i obserwował jeszcze przez chwilę mordercę.
Strażnik, usłyszawszy ruch pod celą, przyszedł szybkim, defiladowym krokiem i spojrzał ze zdziwieniem na księdza.
-      Koniec?
     Ksiądz milczał.
-      Tak, co tu jeszcze stoicie? – warknął więzień, zupełnie niepodobnym do siebie głosem. – Idźcie. – dodał cicho.
      Zarówno ksiądz, jak i strażnik, który nie miał pojęcia jak potoczyła się rozmowa, usłyszeli nutę niesamowitej rozpaczy w ostatnim słowie wypowiedzianym przez mordercę.
-        Od zwątpienia zaczyna się prawdziwe poznanie. – powiedział szeptem ksiądz, patrząc przez kraty na mężczyznę. Strażnik uniósł wysoko swoje krzaczaste brwi i skinął na duchownego, aby poszedł za nim.
      Więzień uniósł głowę, jakby chcąc się upewnić czy na pewno został sam. Potem wlepił wzrok w sufit i zastygł tak na długi czas.
      Jak głoszą plotki w Tandzie, potworny zabójca został wywieziony do więzienia w Nys na noszach, ponieważ nie był w stanie – albo po prostu nie chciał wstać. Był zupełnie niezdolny do ruchu i nie reagował na strażników. Na miejscu okazało się zaś, że więzień nie nadaje się do przebywania w zakładzie karnym. Jak łatwo się domyślić, zamknięto go w szpitalu psychiatrycznym, gdzie często bywał ksiądz z Tandy, w tajemnicy przed wszystkimi. Tam bowiem przebywała jego rodzona siostra, chora na schizofrenię paranoidalną. Ksiądz widywał zatem White’a, a nawet dostał specjalny przywilej cotygodniowych, godzinnych spotkań z pacjentem.
-        To wszystko jest częścią planu, nie jakąś grą słówek… - szepnął duchowny z szeroko otwartymi oczami, kiedy usłyszał od swojej gosposi o umieszczeniu zabójcy w szpitalu psychiatrycznym pod Nys.