piątek, 28 lipca 2017

Wynuciłam księżyc nowej planecie




 Odmienia mnie z uporem bladość warg na mrozie. Wiatry nim rozkosznie smagające skórę. Myśl o cieple płonie w jądrze uniesienia, stopienia, przyjemności z tobą.
Wymieniać można i słuchać promyków oświeceń rozumu, lecz słowa przenikną i tak we krwi, tańcząc na rosie poranków i wiosen. Wzniesiemy się, wspólnie, ponownie ku słońcu. W księżycach rozniesieni, w parzystym pomruku sosen. W lesie rosnącym… gdzie mieszkały dziwy naszych marzeń.

Mieszkali na skraju upalnej pustyni, za nimi rozciągał się bór. Tu mieli cień, jeżyny i trochę słońca, gdy chcieli ogrzać się za dnia. Pięcioro braci i ich dwie siostry, zmagali się z ruchliwością wydm. Spod nich dostawali wiadomości, jak długo jeszcze tu mają tkwić.

Wyobraźnia ich poniosła o leniwej południowej porze i ruszyli do zabawy, ubrania zrzucając swoje. Wbiegli do wody, jedynego źródła, które spod skał wypływało w lesie. I tam, śmiejąc się z radości przyrzekli być ze sobą w więzi. „Tutaj nikogo już nie spotkamy, cały świat wymarł, ludzie przepadli…” Mówili sobie po cichu. I tylko tam, w podziemnej przestrzeni wciąż tlił się ogień życia. 

Nieznani im wnętrza ziemi mieszkańcy, trudzili się, żeby kontakt z nimi pozyskać.
Mijały tak lata, na subtelnych wiadomościach, wysuwających się spod ciężkich wydm. O tym, jak kwieciście można wieść życie, gdzie nie ma pogody i niepogody, księżyca ni słońca.
Tam, gdzie wyobraźnia skutecznie wiodła poprzez jawę i sen – spełniały się wszelkie fantazje.
Lecz oni, po cichu, i tak patrzyli ku niebu.

Tam malunki doskonałe co chwila błyskały barwami. Muzyką, dźwięcznością podmuchów i temperatur wszelkiej maści. Kształtami swymi otaczały wszelkie wizje.
„Żyj w spokoju, mój człowiecze, popatrz na niebo, nawet jeśli chmurne”, mówiły postacie błąkające się po niebie. Nikt im nie wierzył, tłumy wniknęły w glebę, łącząc się z nią w ruchu szczerości. Odurzeni wonią nieistniejących olejków, przebiegali kilometry snów.
Mogli zmieniać się pod wpływem choćby innym dźwięków zasłyszanych w przyrodzie. I tak wodospad nad źródełkiem czynił ich falą świeżości i ochłody.

Kim więc byli i czy da się to określić?
Armią mojej rozkoszy i bliskości we mnie kwitnącej zapachami, kolorami, melodią!
Odpoczynku, boskiej wody życia.
Żywotności.



I bez pamięci podróże się zdarzają. Mkną w przestworza znudzonym łaknieniem. I życiem – westchnienia chwilą.
Bywają strudzonym blaskiem zdarzeń.
Okazją do wzburzeń, projekcji uśpienia.
Słodyczą być może.



Strudzeni poszukiwaniem wolności, zaczęli zmieniać jej nazwę. W prawdy zęby obróciwszy rzeczy, można śpiewać, wynucić blask księżyca.