środa, 15 czerwca 2016

Realność świata zewnętrznego

               Kartezjusz ze swoim wspaniałym pomysłem dotyczącym pewności ludzkiego poznania dokonał ważnej dla całej filozofii refleksji. Ważna jest głównie dlatego, że podjął się jej opisania, a przez to zobiektywizowania i utwierdzenia w świadomości kolejnych pokoleń (nie tylko filozofów). Problem polega właśnie na tym, że filozofia wielu filozofom zawdzięcza ujęcie w zrozumiałe słowa pewnych rzeczy, a zarazem filozofia dzięki nim staje się regułką, w którą wpatrzeni są inni ludzie. Już nie tylko zajmujący się tą dyscypliną, ale każdy przeciętny człowiek, dorastający wśród mentalności, histerycznej i podzielonej na ciało i ducha. Właśnie - mentalności, ponieważ to w umyśle poutykały całe pokolenia, nie mogąc żyć w takim rozdarciu, no bo proszę państwa - wyobraźcie sobie życie w rozdarciu, w odrębności od swojego ciała, albo od ducha; skoro tak tajemniczy jest powód, dla którego duch wpływa na ciało (zamiary, myśli przetwarza w akcie/czynie w bryłę materii). Kartezjusz nie popełnił jednak błędu, popełniają go pochopni interpretatorzy i osoby, którym wystarczy dowiedzieć się o kartezjańskim dualizmie, a potem pozamykać tę wiedzę szczelnie w umyśle i pozwolić, aby jej niezrozumiałe aspekty kierowały naszym życiem.

            Do czego jednak ja zmierzam rozdzierając biednego Kartezjusza, a raczej jego filozofię na takie skrajne opinie: z jednej strony mówię, że dokonał czegoś ważnego, bo opisał refleksję, medytację, której dokonuje (a przynajmniej do tego ma predyspozycję) każdy. Zaś z drugiej strony wyrażenie tego w sposób ogólny i obiektywny sprawiło, że niewiele osób zaczęło odnosić owe refleksje do siebie - uczynienie z tego filozofii podręcznikowej zepchnęło problem w sferę komentarzy, interpretacji, nieporozumień, z których dziś wynika jasno, że Kartezjusz zranił myśl zachodnią swoim dualizmem, odosobnieniem, zarozumiałością w stosunku do świata (w poznaniu i doświadczaniu go).

          Zarysowany wyżej obraz jest odpowiedzią na pytanie, do czego zmierzam. Na celu mam tylko unaocznienie powyższego faktu i ponowne zwrócenie uwagi na fakt, że każdy człowiek dokonuje autorefleksji, w której znajduje podstawę swojego poznania - Ja, czyli świadomie ogląda samego siebie, otaczający świat oraz wszelkie niematerialne byty, jakie go również otaczają (byty idealne typu: pojęcia prawdy, dobra, liczby, logika etc). Świadome spojrzenie na życie sprzyja dalej pojęciu kilku faktów, do których dotarł także i Kartezjusz. Zapominamy jednak o tym, jak ważne jest, abyśmy to my odkryli samoświadomość, a nie żebyśmy myśleli, że to Descartes odwalił za nas całą robotę. Jeśli tak myślimy to wpadamy w błąd, który jest drugą stroną monety z twarzą naszego francuza, o której już pisałam.

            Pójdźmy jednak dalej w tej refleksji, świadomym oglądzie samych siebie. Wycofujemy się ze świata zewnętrznego, stawiając w pierwszym rzędzie swój rozum (dzięki niemu dokonujemy refleksji), odrzucając chwilowo zmysłowe obiekty i w ogóle empirię (doświadczanie). W ten sposób docieramy do samoświadomości = "podmiot sam stanie się przedmiotem poznania". Po takiej samodzielnej podróży w głąb siebie musimy powrócić do świata, zewnętrzność jawi się jednak trochę inaczej, niż z początku... Innymi słowy, bardziej zagadkowo: "Po wycofaniu się do wnętrza, zewnętrzność musi zostać ponownie odzyskana".

           I według epistemologii zaczyna się tu problem zwany problemem realności świata zewnętrznego.
           Albo bardziej dokładnie, bo przecież o realność sprzeczać już się nie trzeba (każdy że zdroworozsądkowy człowiek wie, jego ręka istnieje naprawdę tak, jak istnieje stojąca obok butelka, albo drzewo) - mówiąc więc dokładniej - problem dotyczy natury realności świata. A nawet tego, jaka cecha świata powoduje jego istnienie.
           Zanim przejdę dalej odpowiem, że ma to związek ze świadomością... i matematyką/ z matematyką... i świadomością.



          Kartezjusz rozwiązuje ów problem wspomnianym już dualizmem (świat jako odrębny byt, materia i duch), inne rozwiązania są zaś natury monistycznej, czyli albo wszystko jest duchem (spirytualizm), albo wszystko jest materią (materializm). Niech Czytelnik się rozejrzy i zastanowi, kto w jego otoczeniu funkcjonuje na którym z poglądów na naturę świata. Są to poziomy wynikające z różnorakiego przystosowania indywiduum, doświadczeń i wiedzy jakie nań wpływały w przeciągu życia. Jeśli zaś ktoś nie jest w stanie się dookreślić to mam świetne wieści, ponieważ właśnie po to piszę, by uzmysłowić zawodność starych terminologii (i terminologii w ogóle), jeśli sami nie dokonamy autorefleksji i sami nie przebadamy problemu.
    
            Wróćmy więc ponownie do momentu wycofania w siebie, aby znaleźć swoje Ja, Jaźń czy też osiągnąć samoświadomość. Kiedy opuszczamy świat, albo wydobywamy siebie ze świata, by go zrozumieć - w naszej przestrzeni istnieje tylko to, co nas stworzyło, tworzy i stworzy. Innymi słowy jest to oczywiście strzałka czasu, ale my dzięki refleksji możemy objąć ją świadomym spojrzeniem i przemyśleć na nowo swoją przeszłość, oczekiwania wobec przyszłości oraz teraźniejszość, w której jak się okazuje świadomość dokonuje aktu samopoznania. Dowiadujemy się, że świat wewnętrzny (duch) może być uchwycony tylko w chwili, w zatrzymaniu się, świadomym oglądzie. W te i inne rejony wprowadzamy jednakże intelekt, bo przecież sama wyprawa "w siebie" miała na celu pojęcie pewnych rzeczy i praw, zrozumienie własnej istoty. Intelekt - owszem - jest w stanie to ogranąć!

            Świat wewnętrzny jest mu dostępny tak samo jak zewnętrzy, ale (!) należy pamiętać, aby nieustannie pielęgnować świeżość owego poznania, żeby doświadczanie było czyste (bezpośrednie), ja to nazywam poznaniem transgresywnym, czyli takim, którego sam akt może być ujęty w pewne ramy (formę), ale treści, jakie otrzymujemy (wiedza) jest zależna od rozmaitych czynników i ma charakter ekspansywny, czyli taki, który poszerza samą formę poznania. Jeśli intelekt utwierdzimy na takim stałym gruncie (transgresji) poznania, świat wewnętrzny stanie się dlań przejrzysty, a nawet pełen ekscytacji. Tak unormowany intelekt, wedle naszej wewnętrznej istoty/indywiduum, będzie z pewnością wyrywał się wreszcie do świata zewnętrznego ciekaw, jak z jego perspektywy będzie teraz wyglądał.
  
          Z doświadczeń wiem, że świat zewnętrzny wydaje się na początku niezbyt realny. Próbujemy go kształtować według zdobytej wiedzy, albo siebie dopasowywać do niego, co wiąże się z bólem, bo wzrost świadomości nie pozwoli na ponowne zepchnięcie się w materialne paradygmaty. Czy zatem istnieją dwa odrębne światy, jak chciał Kartezjusz? Czy mamy tu dominację ducha lub materii? To wszystko zależy od ukształtowania świadomości w procesie autorefleksji, albo braku takiego ukształtowania przez brak refleksji (zatrzymujemy się na materii nie dostrzegając choćby roli umysłu, albo utykamy w świecie ducha nie mając odwagi wrócić na zewnątrz/wiąże się to z zaburzeniami psychicznymi; albo pozostajemy w dualizmie, najczęściej opierając się na władzy umysłu).

          Jeśli jednak zachowamy czujność/uważność, okaże się, że mamy do czynienia z głębokim dialogiem cząsteczek o różnej gęstości, które może tylko zagęszczeniem różnią się od świata wewnętrznego. Zobrazuję taki powrót obrazkiem: wyobraźmy sobie człowieczka na kuli ziemskiej niezależnie w jakim miejscu, a wszystko co istnieje oznaczmy symbolem słońca. Człowieczek następnie zaczyna się nad czymś głowić, rozmyślać, dokonuje przeglądu własnego Ja, autorefleksji, przebudzenia świadomości od tego momentu, stopniowo, coraz bardziej świadomie ogląda świat. Wraca do niego i mamy taki sam obrazek z jedną różnicą - w człowieczku również umieszczamy symbol słońca.

          Nie ma zatem szczególnej różnicy, oprócz tego co zmienia nasza świadomość. Daje ona trzeźwe spojrzenie na swoje istnienie w świecie - jesteśmy indywiduum (w końcu inaczej nie dotarlibyśmy do żadnej wiedzy oraz nie moglibyśmy poprowadzić intelektu przez zawiłe z początku rejony ducha), a zarazem jesteśmy częścią świata, która nie jest różna od nas. Bo każda materia w naszej przestrzeni, jest częścią nas, kształtuje nas w danej chwili, wpływa na postrzeganie, percepcję, a nawet nastrój - i można wymieniać w nieskończoność.

          Zapewne warto tu przytoczyć dwie wizje: ja mam w sobie świat i ja jestem w świecie. Rozwikłam je następująco: będąc w świecie mam go w sobie. Będąc w świecie (niepodważalny fakt materii) mam go w sobie (kształtuje mnie, jak i ja jego). Mamy tu zatem ponownie dialogiczny charakter, lecz owy dialog jest możliwy tylko z poziomu świadomości, bo tylko tak możliwe jest zrozumienie (dialog bez rozumienia w zasadzie można porównać do procesów (tu rozumiem je jako struktury, schematy działań) biologicznych, albo w ogóle różnych typów mechanizmu, np. maszyny).

          Skoro nawiązałam do pojęcia przestrzeni warto pociągnąć ten wątek, bo zaprowadzi nas prosto do matematyki, czyli zarazem do wyjaśnienia epistemologicznego problemu - co stanowi o tym, że świat jest realny? Jaka jest natura świata? Czy po prostu - jaka jest cecha realności?
         
          Otóż na podstawową matematyczność istnienia świata składa się teoria prawdopodobieństwa, która z kolei powstała w obrębie teorii miary (miara = funkcja zdefiniowana na przestrzeń miary). Mówiąc skrótowo możliwość mierzenia (a zatem i badania) ma sens tylko w przestrzeni miary. Poza przestrzenią, w której obecne są obiekty (choćby to były abstrakcyjne liczby), nie ma możliwości badania matematycznego. A jak wiemy nasz świat jest podatny na naukowe analizy właśnie w sensie matematycznym i to zaprowadziło nas bardzo daleko (aż do osiągnięć mechaniki kwantowej, która warto zaznaczyć jest w fizyce teorią matematyczną). Skoro zaś świat może być tak ściśle badany to chyba musi mieć jakąś cechę, która się do tego przyczynia, prawda? W zasadzie, gdyby był chaosem, ciężko byłoby nam ustalić cokolwiek na jego temat - nawet w sensie wewnętrznym, a nawet duchowym (intelekt nie potrafiłby ująć pewnych wypadkowych składających się na dany system, strukturę, schemat, a przez to nie mógłby poznawać).

              Idę dalej za hipotezą Michała Hellera, która mówi, że "matematyczność w sensie ontologicznym jest koniecznym warunkiem istnienia" (świata) i dalej: "nie może istnieć świat, którego struktura pozostawałaby w sprzeczności z możliwymi strukturami matematycznymi."

              Możliwość to nic innego jak potencja, jak zamysł, a może nawet posunę się do tego - jak myśl. Ten "chaos" możliwości niweczy piękną regułkę o matematyczności... no bo jak tu pogodzić struktury pełne ścisłości do całej gamy różnorodności, jaką widzimy w świecie i braku przewidywalności... czy aby na pewno?

            Wszak i w matematyce istnieje teoria prawdopodobieństwa, która oddziałuje nadal na wiele nauk i w ogóle na całe życie na naszej planecie. I jeśli tak jest to oznacza, że ów chaos na głębokim poziomie jest możliwy do zagęszczenia na tyle, aby móc poddać go rachunkowi prawdopodobieństwa. To właśnie prawdopodobieństwo jest siecią możliwości i potencji - mówiąc językiem kartezjańskim mamy tu wytłumaczenie w jaki sposób duch jest w stanie poruszać materią, wpływać na nią, a nawet urealniać obiekty wewnętrzne w materialne byty. Może się wydawać, że sieć możliwości (poddających się rachunkowi prawdopodobieństwa) to "duch" wedle Kartezjusza. Otóż nie, wgląd w te rejony ludzkiego życia ma świadomość. To ona pośredniczy i wypełnia wszelkie luki, tajemnice i niedopowiedzenia zarazem w filozofii, jak i w nauce. Problemy epistemologiczne stają się małym ziarenkiem, jeśli zechcemy ogarnąć je własnym poznaniem - własną świadomością. Rozbijemy w ten sposób nie tylko skostniałe filozofie, wyblakłe slogany i słowa i nie tyle zaczniemy stosować własne rozwiązania, co nasza świadomość odnajdzie wśród dostępnych rozwiązań te najbardziej właściwe dla nas. Obiektywizm jest w tym miejscu tam, gdzie możliwość wypowiedzenia i opisu. Jeśli jestem w stanie przekazać to, co napisałam, to istnieje prawdopodobieństwo, że nie tylko dla mnie okaże się to jasną drogą.

        Cóż bowiem skomplikowanego w takim ujęciu realności świata, kiedy jest on opisany zarazem za pomocą wewnętrznego elementu poznającego - świadomości, jak i zewnętrznego elementu badającego - matematyki? Może tylko uwikłanie w nieswoje schematy... ale to już własna refleksyjność nas przed tym uchroni.


       Pozostało mi pożyczyć wszystkim... powodzenia!, tak po prostu - w życiu.




          
           
               


  

sobota, 11 czerwca 2016

Pochwała niewiedzy


Pochwała niewiedzy


Za pośrednictwem rozumu wiemy, że to,
czego rozum nie ogarnia, jest bardziej rzeczywiste niż to, co może ogarnąć.

~ Simone Weil – Świadomość nadprzyrodzona


Polowanie. Właśnie w tym jest problem. Wydaje nam się, że wszystko możemy upolować, posiąść, zagarnąć, odkryć, opisać i zbadać. Wymieniać można w nieskończoność. Czy to nie przypomina nam czegoś? Czy nie jest to przypadkiem typowe dla naszego świata w obecnym stadium rozwoju, na takim etapie technologicznym i cywilizacyjnym, kiedy wszystko chcielibyśmy uczynić sobie poddanym? Wiele osób teraz powie, że taka jest przecież rola człowieka. To on ma dokonywać badań, przełomowych odkryć. Opiszmy świat, obliczmy go skrupulatnie, włóżmy w opasłe księgi, jako spadek dla potomnych, żeby nie musieli się już niczym przejmować. By mogli zająć się… no właśnie, czym w takim razie?
Rozejrzyjmy się. Zajmujemy się podtrzymywaniem tego obłędu opisywania. Wszelkie czynności, drogi życiowe większości ludzi, polegają na kontynuacji jakiejś pokręconej idei o tym, że możemy posiąść każdy rodzaj wiedzy, a potem go wykorzystać do polepszania świata i samych siebie. Uczymy się i pracujemy mechanicznie, zbyt rzadko zdając sobie sprawę, że wszelka wiedza, którą zdobywamy jest zapośredniczona przez kulturę, społeczeństwo, nasze własne doświadczenia (bądź ich brak). Efektem tego jest brak szczerego odczuwania życia i otwartości na poglądy i idee zupełnie odmienne od tych, do jakich zostaliśmy przyzwyczajeni. Jak wiele typowych zachowań, cech, frustracji z tego wynika… chciałabym wręcz dodać – paranoi!
Lecz nawet to są zbyt refleksyjne rozważania. Nie zastanawiamy się z reguły nad tym „po co” i „dlaczego”, bo takie pytania są nie tylko problematyczne, ale i rodzą w człowieku niepokój.
Dziecko zadaje tego typu pytania, jest bowiem ciekawe i się nie boi. Po prostu otrzymuje informacje – nie musi ich z niczym porównywać, ani w niczym wybierać. Potem, gdy dowiaduje się więcej, zaczyna się prawdziwe życie. Wtedy samodzielne myślenie, którego ważną cechą jest zadawanie pytań, zanika na rzecz wertowania i systematyzowania zdobytej wiedzy. Pojawia się również w umyśle działanie, polegające na obsesyjnym pragnieniu wybrania czegoś pasującego do nas samych, jakby był jakikolwiek system, choćby nie wiadomo jak obcy, który jest w stanie dopasować się do takiego człowieka. Tu już nie ma miejsca na pytania. Tu, pan i władca wszelkiej wiedzy, wybiera oraz porównuje, co jest warte zastanowienia, a co nie.
Niemożliwość dokonania konkretnego wyboru tego, co nigdy nie zostanie podważone i czego nie będzie z czym porównać, budzi w nas lęk. Bo gdyby taka możliwość zaistniała powszechnie, świat z pewnością wyglądałby inaczej, albo nie byłoby go wcale. Z dzisiejszej perspektywy można śmiało stwierdzić, że musieliśmy znaleźć się w takim miejscu i takim czasie, aby móc spojrzeć z dystansu na dokonania człowieka i nie tyle ocenić je, co pozwolić im być tłem przyszłości. Mimo tego dziś walczymy z wewnętrznym niepokojem, który wynika z odczuwalnej, nawet nieświadomie (bo przecież nie musimy znać przyczyny, by dostrzec skutki), niemożliwości dokonania syntezy i pełnego zrozumienia zdobytej wiedzy. Wszechobecne wątpliwości, stylowy background współczesnego człowieka, staje się powoli nudny i już wkrótce trzeba będzie go na nowo przemyśleć.

Bez owych wątpliwości nie rozwijałaby się w ludziach naturalna potrzeba oglądu rzeczywistości. Zostają one jednak odsuwane od myśli na przeróżne sposoby (chyba nie trzeba wymieniać słabości człowieka do różnego rodzaju skrajnych uciech i obsesyjnych zachowań). Mimo tego wątpliwości są ważnym budulcem naszego istnienia. To moment refleksji, w którym stajemy z boku i patrzymy na wszystko z dystansu, na cały dualizm świata, niezliczoną ilość konceptów, schematów, kontekstów, na niesamowitą różnorodność, mnogość wyborów. Wydaje się szaleństwem znalezienie w tym jakiejś konkretnej metody poznania i zagłębianie w tego typu dywagacje może przypominać jakiś duchowy obłęd.
No właśnie, duchowy. Mam tu na myśli – wewnętrzny, nienamacalny. Bo to z tego miejsca obserwujemy przedmioty i podmioty naszych wątpliwości. Wątpliwości same w sobie wypływają z rozumu, ale gdyby rozum wiedział wszystko, nie byłoby w nas tej niepewności. Dostajemy od niego automatyczne odpowiedzi, wyliczone i skatalogowane – są to jednak pojęcia oparte na wcześniejszych doświadczeniach naszych bądź naszych nauczycieli i wychowawców. Albo po prostu wywnioskowane z książek, które czytaliśmy. Refleksyjność nie może być przez to tylko rozumowa, ponieważ w rozumie wytwarzana jest wiedza i przyswajane koncepty. Wątpliwości muszą wykluć się w znacznie szerszym pojęciu rozumu, niż znamy je na co dzień, bo zmuszają człowieka do uczuć i zachowań – gwałtownych, emocjonalnych. Do niepokoju, wewnętrznego rozdygotania, które może istnieć na równi ze sprawnie i (pozornie) jasno funkcjonującym rozumem, w którym wszystko jest przecież poukładane.
Być może dlatego wolimy nie poświęcać refleksji wiele czasu. Na jej poziomie rodzi się bowiem wspomniany niepokój, a nikt nie lubi go odczuwać. Jesteśmy świadomi – choć i z tym słowem może okazać się wiele problemów – posiadania wyborów. Wybieramy zatem najbardziej odpowiadający nam koncept, albo jesteśmy do niego automatycznie przydzielani. Częściej zdarza się, że większość przylepionych do nas idei i myśli pochodzi z miejsca urodzenia, kultury wychowania, środowiska, rodziców, religii. Nikt się z tym nie sprzecza.
Z czasem jednak podążanie wytartym szlakiem i czerpanie wiedzy z pięknie oprawionych książek, w których ktoś wiele lat przed nami opisał to, co opisać należało, nam nie wystarcza. W momentach refleksji, gdy odsuwamy się nawet od samych siebie i jesteśmy w stanie spojrzeć na to z dystansu, następuje ważne zjawisko, zwane wyborem. Możemy tworzyć i kreować swój świat i własną osobę nie tylko mając za podstawę kulturę i tradycję, w jakiej dorastaliśmy, ale czerpiąc także inspirację z całej gamy różnorodności dostępnych na świecie.
Przede wszystkim jednak znów pojawiają się wątpliwości, które sprawiają, że nie idziemy dalej, a wracamy do punktu wyjścia i wolimy nie zadawać pytań. Bo przecież wszystko jest względne i odpowiedź albo nie będzie pasowała do kontekstu, albo okaże się zupełnie niezrozumiała. O ile w ogóle nadejdzie.

Mamy zatem z jednej strony przeświadczenie, że wszystko może zostać zbadane i opisane – i takie jawi się w naszym umyśle, a zarazem odczuwamy powracający niepokój wewnętrzny, wątpliwości, które na gruncie bardzo płynnej i zmieniającej się rzeczywistości wydają się nie do pogodzenia. I jedynym na nie sposobem jest odsunięcie ich w nieświadomość.

Jest to koło. Nie błędne jednakże, bo dzięki niemu można zyskać jeszcze szerszy ogląd rzeczywistości. W pewnym momencie trzeba będzie przyznać się do niewiedzy i usilnego pragnienia zdobycia jej. Już nie mowa o wiedzy książkowej i zbadanych, wyliczonych danych o świecie, a o tej szczególnej chwili zwątpienia, kiedy powinno się wybrać czy chcę czuć niepewność poznawczą, czy może chcę nazwać ją otwarcie i szczerze słowami, których wcale nie trzeba kojarzyć z Sokratesem, a z człowiekiem w ogóle: nic nie wiem. Ale pragniemy ukryć ten fakt tkwieniem w wątpliwościach i niezdecydowaniu. A wszystko jest właśnie niewiedzą. Nawet to, co przeczytasz w jakiejkolwiek książce, nawet to, co czytasz teraz – to z szerszego punktu widzenia niewiedza, bo jest jedynie próbą pozszywania kilku myśli o świecie, mogących być niezrozumiałymi, dla co trzeciego człowieka.

Spychamy to, co niezbadane w sferę magii i zabobonów. Nie uznajemy istnienia części w nas, która chciałaby wiedzieć coś sama z siebie. Wydaje nam się, że jeśli czegoś nie zbadamy i nie posiądziemy poprzez nazwanie, to nie będzie miało racji bytu. Nie mówiąc już o tym, że nie przychodzi nikomu do głowy możliwość innej metody, innego podejścia do całej sprawy.
Skoro więc przyznajemy się do niewiedzy, to akceptujemy jej istnienie. Różnorodności panującej na świecie, nie tylko na tle kulturowym, społecznym czy filozoficznym, ale i zupełnie najogólniej – w kwestiach osobistych odbiorów i preferencji, nie jesteśmy w stanie pojąć jako całości. W dodatku jak można w tym odnaleźć siebie samego? Czy w ogóle jestem indywiduum, czy jest we mnie coś czystego i niezapisanego? Ogołoconego z tych wszelkich etykietek, sądów, nazw i opisów? Tego też nie wiemy.
Ale co oznacza faktycznie przyznanie się do niewiedzy i zrobienie tego w sposób odpowiedzialny i świadomy? To oznacza tworzenie. Bo człowiek nie tylko odkrywa i bada to, co już jest, ale także dba o to, co będzie. Człowiek jest tym spoiwem, w którym dokonać się może swobodny przepływ wiedzy i idei bez równoczesnego przypisywania im jakichkolwiek łatek. Cała tradycja nauki, filozofii, wszelkich dyscyplin, kultury, religii – to wciśnięcie wiedzy w schemat, który daje wspaniałe tło dla rzeczywistości. Ale czy jest nią faktycznie?

Czy to jest życie?

To tak banalne pytanie, wypowiedziane wręcz z dziecięcą fascynacją, każe nie tyle rozumować, co poczuć. Gdzie jest żywotność? Czy w miejscu dokładnie zbadanym i opisanym czy tam, gdzie jest wszystko i nic – gdzie jest przestrzeń niewiedzy?
Gdzie skierujemy naszą świadomość? W świecie badań nie ma na nią zbyt wiele miejsca, bo nawet jeśli przyjmiemy jakiś koncept, religię, system – to wciąż będziemy gośćmi czegoś znacznie starszego od nas i… zawsze niepoznanego do końca. Tu pojawia się taki mały chochlik, można też powiedzieć – niemy król sceny zwanej życiem – paradoks.
Choćbyśmy czuli całym sobą pewne zagadnienie, to dopóki nie połączymy go z przestrzenią, jaką daje niewiedza wyrwana z wątpliwości, nie stworzymy czegoś prawdziwie nam bliskiego. Każdy coś tworzy, mamy do tego niesamowite predyspozycje. Co do jakości owych tworów nie trzeba dużo mówić – są po prostu albo mechaniczne, albo świadome.
Mechaniczne, bo przyjmując jakąś opisaną i poznaną na wszelkie sposoby doktrynę, wybierając utorowaną kulturowo drogę życiową, nie wkładamy w to siebie. Dopiero z uświadomieniem sobie, że tak właściwie nic nie przeżywamy prawdziwie, potęgujące się wątpliwości i niepokój muszą ustąpić przyznaniu sobie przestrzeni do niewiedzy. A co daje ta przestrzeń? Możliwość odkrywania własnej drogi. Możliwość tworzenia. To jest właśnie zupełnie czyste – indywiduum. To, co stworzymy. To, gdzie ulokujemy naszą świadomość. Musimy równocześnie pogodzić się z myślą, że nie tylko niewiele o niej wiemy, ale że ona po prostu jest i zupełnie nic od nas nie oczekuje – jesteśmy wolni i wybieramy.
W tym momencie to, co na początku wydawało się odległe i sprzeczne – wiedza i niewiedza, z oczywistym wskazaniem na niewiedzę, jako stan znacznie bardziej wartościowy – łączy się i pozwala poczuć, nie zrozumieć, sens zadawania pytań i poszukiwania.

Bo polować, cóż to znaczy? Czy jesteśmy w stanie zdobyć coś, co trzeba tylko odczuć, przeżyć i rozwijać? Bo tworzenie jest właśnie rozwojem, jest zaglądaniem w coraz to nowsze zakamarki nas samych właśnie za sprawą przyznania sobie prawa do niewiedzy. Czerpanie radości z tego faktu i zabawa z nim jest właśnie treścią życia. Jego żywotnością. Okazuje się, że stworzyć możemy dosłownie wszystko.
Jeśli tak, pomyślisz, to może samo pojęcie duszy jest stworzone, jest konceptem i dopóki nie poczujemy jego żywotności, nie stanie się prawdziwe, zrozumiane – istniejące?
To pytanie płynne i odpowiedź na nie nigdy nie powinna padać. No i nie padła – przez tak wiele lat rozwoju cywilizacji i kultury – wciąż nie wiemy czym jest dusza. Bo oczywiście pytając o to czym jest, zastanawiając się nad tym, mając jakieś wątpliwości, albo zaprzeczenia, polemizując z tym – przyznajemy jej prawo do istnienia. Prawo prawem, ale prawda jest taka, że gdybyśmy mieli władzę nad tym, co nieuchwytne, przestałoby to być nieuchwytne.
A zatem nie ma granicy poznania, nie ma metody? Sam ją możesz odnaleźć. Najpierw trzeba nauczyć się czuć i nazywać rzeczy po imieniu. Jeśli mam wątpliwości to znaczy, że nic nie wiem, a bardzo bym chciał. Dobrze! Wkrocz w tę przestrzeń i zacznij tworzyć. Nie musisz być myśliwym, zgarniającym wszystko do jednego worka, a wędrowcem, który z zachwytem, ale też pewną dozą krytyki i dystansu, przemierza zupełnie nowe lądy. Dotychczas je albo pomijał, albo uważał za mało istotne, choć były zawsze tym, co ściągało na niego wątpliwości i niepewność.

Nie polujmy więc na duszę, bo nigdzie jej nie znajdziemy, a wszelki opis i tak nie sprawi, że będziemy coś o niej wiedzieć. Raczej uwolnijmy ją. Pozwólmy oddychać, pozwólmy realizować jej się w przestrzeni niezapisanej i twórzmy. I niech te prostolinijne zdania nigdy nie staną się pożywką dla chłonnego konceptów i schematów rozumu, a zachętą do stworzenia świeżości we własnym życiu.





_________
Jest to z konkursu "Polowanie na duszę" organizowanym przez fundację Pionowy Wymiar Kultury działającą w Toruniu.