Kartezjusz ze swoim wspaniałym pomysłem dotyczącym pewności ludzkiego poznania dokonał ważnej dla całej filozofii refleksji. Ważna jest głównie dlatego, że podjął się jej opisania, a przez to zobiektywizowania i utwierdzenia w świadomości kolejnych pokoleń (nie tylko filozofów). Problem polega właśnie na tym, że filozofia wielu filozofom zawdzięcza ujęcie w zrozumiałe słowa pewnych rzeczy, a zarazem filozofia dzięki nim staje się regułką, w którą wpatrzeni są inni ludzie. Już nie tylko zajmujący się tą dyscypliną, ale każdy przeciętny człowiek, dorastający wśród mentalności, histerycznej i podzielonej na ciało i ducha. Właśnie - mentalności, ponieważ to w umyśle poutykały całe pokolenia, nie mogąc żyć w takim rozdarciu, no bo proszę państwa - wyobraźcie sobie życie w rozdarciu, w odrębności od swojego ciała, albo od ducha; skoro tak tajemniczy jest powód, dla którego duch wpływa na ciało (zamiary, myśli przetwarza w akcie/czynie w bryłę materii). Kartezjusz nie popełnił jednak błędu, popełniają go pochopni interpretatorzy i osoby, którym wystarczy dowiedzieć się o kartezjańskim dualizmie, a potem pozamykać tę wiedzę szczelnie w umyśle i pozwolić, aby jej niezrozumiałe aspekty kierowały naszym życiem.
Do czego jednak ja zmierzam rozdzierając biednego Kartezjusza, a raczej jego filozofię na takie skrajne opinie: z jednej strony mówię, że dokonał czegoś ważnego, bo opisał refleksję, medytację, której dokonuje (a przynajmniej do tego ma predyspozycję) każdy. Zaś z drugiej strony wyrażenie tego w sposób ogólny i obiektywny sprawiło, że niewiele osób zaczęło odnosić owe refleksje do siebie - uczynienie z tego filozofii podręcznikowej zepchnęło problem w sferę komentarzy, interpretacji, nieporozumień, z których dziś wynika jasno, że Kartezjusz zranił myśl zachodnią swoim dualizmem, odosobnieniem, zarozumiałością w stosunku do świata (w poznaniu i doświadczaniu go).
Zarysowany wyżej obraz jest odpowiedzią na pytanie, do czego zmierzam. Na celu mam tylko unaocznienie powyższego faktu i ponowne zwrócenie uwagi na fakt, że każdy człowiek dokonuje autorefleksji, w której znajduje podstawę swojego poznania - Ja, czyli świadomie ogląda samego siebie, otaczający świat oraz wszelkie niematerialne byty, jakie go również otaczają (byty idealne typu: pojęcia prawdy, dobra, liczby, logika etc). Świadome spojrzenie na życie sprzyja dalej pojęciu kilku faktów, do których dotarł także i Kartezjusz. Zapominamy jednak o tym, jak ważne jest, abyśmy to my odkryli samoświadomość, a nie żebyśmy myśleli, że to Descartes odwalił za nas całą robotę. Jeśli tak myślimy to wpadamy w błąd, który jest drugą stroną monety z twarzą naszego francuza, o której już pisałam.
Pójdźmy jednak dalej w tej refleksji, świadomym oglądzie samych siebie. Wycofujemy się ze świata zewnętrznego, stawiając w pierwszym rzędzie swój rozum (dzięki niemu dokonujemy refleksji), odrzucając chwilowo zmysłowe obiekty i w ogóle empirię (doświadczanie). W ten sposób docieramy do samoświadomości = "podmiot sam stanie się przedmiotem poznania". Po takiej samodzielnej podróży w głąb siebie musimy powrócić do świata, zewnętrzność jawi się jednak trochę inaczej, niż z początku... Innymi słowy, bardziej zagadkowo: "Po wycofaniu się do wnętrza, zewnętrzność musi zostać ponownie odzyskana".
I według epistemologii zaczyna się tu problem zwany problemem realności świata zewnętrznego.
Albo bardziej dokładnie, bo przecież o realność sprzeczać już się nie trzeba (każdy że zdroworozsądkowy człowiek wie, jego ręka istnieje naprawdę tak, jak istnieje stojąca obok butelka, albo drzewo) - mówiąc więc dokładniej - problem dotyczy natury realności świata. A nawet tego, jaka cecha świata powoduje jego istnienie.
Zanim przejdę dalej odpowiem, że ma to związek ze świadomością... i matematyką/ z matematyką... i świadomością.
Kartezjusz rozwiązuje ów problem wspomnianym już dualizmem (świat jako odrębny byt, materia i duch), inne rozwiązania są zaś natury monistycznej, czyli albo wszystko jest duchem (spirytualizm), albo wszystko jest materią (materializm). Niech Czytelnik się rozejrzy i zastanowi, kto w jego otoczeniu funkcjonuje na którym z poglądów na naturę świata. Są to poziomy wynikające z różnorakiego przystosowania indywiduum, doświadczeń i wiedzy jakie nań wpływały w przeciągu życia. Jeśli zaś ktoś nie jest w stanie się dookreślić to mam świetne wieści, ponieważ właśnie po to piszę, by uzmysłowić zawodność starych terminologii (i terminologii w ogóle), jeśli sami nie dokonamy autorefleksji i sami nie przebadamy problemu.
Wróćmy więc ponownie do momentu wycofania w siebie, aby znaleźć swoje Ja, Jaźń czy też osiągnąć samoświadomość. Kiedy opuszczamy świat, albo wydobywamy siebie ze świata, by go zrozumieć - w naszej przestrzeni istnieje tylko to, co nas stworzyło, tworzy i stworzy. Innymi słowy jest to oczywiście strzałka czasu, ale my dzięki refleksji możemy objąć ją świadomym spojrzeniem i przemyśleć na nowo swoją przeszłość, oczekiwania wobec przyszłości oraz teraźniejszość, w której jak się okazuje świadomość dokonuje aktu samopoznania. Dowiadujemy się, że świat wewnętrzny (duch) może być uchwycony tylko w chwili, w zatrzymaniu się, świadomym oglądzie. W te i inne rejony wprowadzamy jednakże intelekt, bo przecież sama wyprawa "w siebie" miała na celu pojęcie pewnych rzeczy i praw, zrozumienie własnej istoty. Intelekt - owszem - jest w stanie to ogranąć!
Świat wewnętrzny jest mu dostępny tak samo jak zewnętrzy, ale (!) należy pamiętać, aby nieustannie pielęgnować świeżość owego poznania, żeby doświadczanie było czyste (bezpośrednie), ja to nazywam poznaniem transgresywnym, czyli takim, którego sam akt może być ujęty w pewne ramy (formę), ale treści, jakie otrzymujemy (wiedza) jest zależna od rozmaitych czynników i ma charakter ekspansywny, czyli taki, który poszerza samą formę poznania. Jeśli intelekt utwierdzimy na takim stałym gruncie (transgresji) poznania, świat wewnętrzny stanie się dlań przejrzysty, a nawet pełen ekscytacji. Tak unormowany intelekt, wedle naszej wewnętrznej istoty/indywiduum, będzie z pewnością wyrywał się wreszcie do świata zewnętrznego ciekaw, jak z jego perspektywy będzie teraz wyglądał.
Z doświadczeń wiem, że świat zewnętrzny wydaje się na początku niezbyt realny. Próbujemy go kształtować według zdobytej wiedzy, albo siebie dopasowywać do niego, co wiąże się z bólem, bo wzrost świadomości nie pozwoli na ponowne zepchnięcie się w materialne paradygmaty. Czy zatem istnieją dwa odrębne światy, jak chciał Kartezjusz? Czy mamy tu dominację ducha lub materii? To wszystko zależy od ukształtowania świadomości w procesie autorefleksji, albo braku takiego ukształtowania przez brak refleksji (zatrzymujemy się na materii nie dostrzegając choćby roli umysłu, albo utykamy w świecie ducha nie mając odwagi wrócić na zewnątrz/wiąże się to z zaburzeniami psychicznymi; albo pozostajemy w dualizmie, najczęściej opierając się na władzy umysłu).
Jeśli jednak zachowamy czujność/uważność, okaże się, że mamy do czynienia z głębokim dialogiem cząsteczek o różnej gęstości, które może tylko zagęszczeniem różnią się od świata wewnętrznego. Zobrazuję taki powrót obrazkiem: wyobraźmy sobie człowieczka na kuli ziemskiej niezależnie w jakim miejscu, a wszystko co istnieje oznaczmy symbolem słońca. Człowieczek następnie zaczyna się nad czymś głowić, rozmyślać, dokonuje przeglądu własnego Ja, autorefleksji, przebudzenia świadomości od tego momentu, stopniowo, coraz bardziej świadomie ogląda świat. Wraca do niego i mamy taki sam obrazek z jedną różnicą - w człowieczku również umieszczamy symbol słońca.
Nie ma zatem szczególnej różnicy, oprócz tego co zmienia nasza świadomość. Daje ona trzeźwe spojrzenie na swoje istnienie w świecie - jesteśmy indywiduum (w końcu inaczej nie dotarlibyśmy do żadnej wiedzy oraz nie moglibyśmy poprowadzić intelektu przez zawiłe z początku rejony ducha), a zarazem jesteśmy częścią świata, która nie jest różna od nas. Bo każda materia w naszej przestrzeni, jest częścią nas, kształtuje nas w danej chwili, wpływa na postrzeganie, percepcję, a nawet nastrój - i można wymieniać w nieskończoność.
Zapewne warto tu przytoczyć dwie wizje: ja mam w sobie świat i ja jestem w świecie. Rozwikłam je następująco: będąc w świecie mam go w sobie. Będąc w świecie (niepodważalny fakt materii) mam go w sobie (kształtuje mnie, jak i ja jego). Mamy tu zatem ponownie dialogiczny charakter, lecz owy dialog jest możliwy tylko z poziomu świadomości, bo tylko tak możliwe jest zrozumienie (dialog bez rozumienia w zasadzie można porównać do procesów (tu rozumiem je jako struktury, schematy działań) biologicznych, albo w ogóle różnych typów mechanizmu, np. maszyny).
Skoro nawiązałam do pojęcia przestrzeni warto pociągnąć ten wątek, bo zaprowadzi nas prosto do matematyki, czyli zarazem do wyjaśnienia epistemologicznego problemu - co stanowi o tym, że świat jest realny? Jaka jest natura świata? Czy po prostu - jaka jest cecha realności?
Otóż na podstawową matematyczność istnienia świata składa się teoria prawdopodobieństwa, która z kolei powstała w obrębie teorii miary (miara = funkcja zdefiniowana na przestrzeń miary). Mówiąc skrótowo możliwość mierzenia (a zatem i badania) ma sens tylko w przestrzeni miary. Poza przestrzenią, w której obecne są obiekty (choćby to były abstrakcyjne liczby), nie ma możliwości badania matematycznego. A jak wiemy nasz świat jest podatny na naukowe analizy właśnie w sensie matematycznym i to zaprowadziło nas bardzo daleko (aż do osiągnięć mechaniki kwantowej, która warto zaznaczyć jest w fizyce teorią matematyczną). Skoro zaś świat może być tak ściśle badany to chyba musi mieć jakąś cechę, która się do tego przyczynia, prawda? W zasadzie, gdyby był chaosem, ciężko byłoby nam ustalić cokolwiek na jego temat - nawet w sensie wewnętrznym, a nawet duchowym (intelekt nie potrafiłby ująć pewnych wypadkowych składających się na dany system, strukturę, schemat, a przez to nie mógłby poznawać).
Idę dalej za hipotezą Michała Hellera, która mówi, że "matematyczność w sensie ontologicznym jest koniecznym warunkiem istnienia" (świata) i dalej: "nie może istnieć świat, którego struktura pozostawałaby w sprzeczności z możliwymi strukturami matematycznymi."
Możliwość to nic innego jak potencja, jak zamysł, a może nawet posunę się do tego - jak myśl. Ten "chaos" możliwości niweczy piękną regułkę o matematyczności... no bo jak tu pogodzić struktury pełne ścisłości do całej gamy różnorodności, jaką widzimy w świecie i braku przewidywalności... czy aby na pewno?
Wszak i w matematyce istnieje teoria prawdopodobieństwa, która oddziałuje nadal na wiele nauk i w ogóle na całe życie na naszej planecie. I jeśli tak jest to oznacza, że ów chaos na głębokim poziomie jest możliwy do zagęszczenia na tyle, aby móc poddać go rachunkowi prawdopodobieństwa. To właśnie prawdopodobieństwo jest siecią możliwości i potencji - mówiąc językiem kartezjańskim mamy tu wytłumaczenie w jaki sposób duch jest w stanie poruszać materią, wpływać na nią, a nawet urealniać obiekty wewnętrzne w materialne byty. Może się wydawać, że sieć możliwości (poddających się rachunkowi prawdopodobieństwa) to "duch" wedle Kartezjusza. Otóż nie, wgląd w te rejony ludzkiego życia ma świadomość. To ona pośredniczy i wypełnia wszelkie luki, tajemnice i niedopowiedzenia zarazem w filozofii, jak i w nauce. Problemy epistemologiczne stają się małym ziarenkiem, jeśli zechcemy ogarnąć je własnym poznaniem - własną świadomością. Rozbijemy w ten sposób nie tylko skostniałe filozofie, wyblakłe slogany i słowa i nie tyle zaczniemy stosować własne rozwiązania, co nasza świadomość odnajdzie wśród dostępnych rozwiązań te najbardziej właściwe dla nas. Obiektywizm jest w tym miejscu tam, gdzie możliwość wypowiedzenia i opisu. Jeśli jestem w stanie przekazać to, co napisałam, to istnieje prawdopodobieństwo, że nie tylko dla mnie okaże się to jasną drogą.
Cóż bowiem skomplikowanego w takim ujęciu realności świata, kiedy jest on opisany zarazem za pomocą wewnętrznego elementu poznającego - świadomości, jak i zewnętrznego elementu badającego - matematyki? Może tylko uwikłanie w nieswoje schematy... ale to już własna refleksyjność nas przed tym uchroni.
Pozostało mi pożyczyć wszystkim... powodzenia!, tak po prostu - w życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~