poniedziałek, 13 kwietnia 2015

{SŚ1} Skowyt wyboru wyborów dokonanych przez kogoś innego




{SŚ1}
  
          Ciąg strumienia myśli dnia 12stego kwietnia spisany w rozciągły pasaż słów na drżącej linii horyzontu. Rozbawione w oczekiwaniach na swoją przyszłość, płyną w dal ogniskowych nitek miłości. Stara gwardia ideałów; wypaczone robią odwet wobec nowszych skrzypień desek. Byłaś kiedyś tak okrutna, że odłamki Teraz w iskry powietrzne zmieniły się? Zaraza, a mnie (nie) analizuje Ja w najgłębszym światów odmęcie.

            Wybrany nad wszystko, co niepozornie odległe w dążeniu do samodzielności uczuć bez granic. W opowieści z rozmazanymi schematami, przez dziury umysłu wślizgują się same. Z obawy, bez wdzięku, spalony muzyką, zbawiony sprzed brzegu… marności myślo-życia. Wybierać w tym tańcu, wróżyć ze spróchniałych korzeni największego drzewa. Upadek z cierpienia nie-doznania. Uciekające posunięcia przyszłości stawiają na głowie ostateczny kres ludzkości. Nikt przedtem nie zastanawiał się, co ten przekręt mógłby oznaczać, ale od dziś ludzie żyją w strachu przed swoją najgłębszą beznadzieją. Siebie rozdzieleniem i poodklejaniem na drobne, na prawdę i nieskończoność, dzielić ją i troić, byle tylko pasowała gdzieś tam, w myślo-świecie niemych zdarzeń.

Alleluja pomagierom ostatecznych celów w dobie, grobie; grobów, cmentarzysk obumarłych z tęsknoty zamroczonej alchemicznym tworem gorzkości wewnętrznego ludzkiego ducha. Twór i hybryda niekomfortowego łączenia dla Kosmosu obślizgłych idei obcego człowieka. Psychoza i obłęd w postaci człowieka, w energii i ruchu zadymionej sypialni. Już w słońce piorun uderza i spala je na gęstą masę odłamków jasności.

Wybraną bezkresną końcówką dojdziesz do siebie bez dobra w oddechu. Jak serce stracone w bezdechu i trupioblada twarz po kolejnej nocy odklejenia nudnego w obliczu słodkości starego miasta. Już nie widzę światła w cieniu i chcę otrząsnąć prostą myśl z niepotrzebnych wpisów kultur – komizm. Groteska bez traumy obcowania z miejscem styku uczuć i przedmiotów. Tak stare i nowe łączy się w cichym pomruku wielkości, bez niego zapraszam na życia bezkresny kres, bez dna i pojęcia paradoksu.

            Ułani, ułani…

            i stara, cuchnąca kartka. Standardowa tajemnica i czas na noc otulającą ostatnie głosy nie twojej głowy.



Wybierz własną śmierć. To nie boli. No, może trochę. Troszeczkę, gdy pomyślisz o tym wszystkim i na wszystko zgodzisz się od tak. Nie ma sensu bez starzejącej się modły odprawiać dawnych rytuałów; ozdobne historie.

Wybacz zaangażowanie, nie ma go w czystym uczuciu. Bez zgiełku.

Starość. Zgnilizna. Dopadły w ciemności ociekające tłuszczem zwierzęta, pigułka to senność, zmęczenie bez granic. Za transgresją przez całe życie, przez i obok, bez gwiazd, a nawet zbawienny poezji dziarski śpiew.

Brakujące cząstki elementarne tańczą w ogniu piekielnym w niedzielny poranek zamglony poprzedniej nocy zapomnieniem. Wyszły z ukrycia pozbawione emocji słowa i zarysowały na ścianie swój własny obraz świata. I spadł deszcz, obmył żalem troski śpiew, a z warkoczy powstał oddech prawdziwego odnalezienia dumy w sercu.

Bez słów wybiegasz w przyszłość i pozbawiony odniesień brodzisz po kolana w posiekanych skrzypcach mnichów alpejskich. Zaziębione umysły, oblodzone kręte ścieżki. Podniesiony wreszcie głos w piśmie, dalej, dalej w szaleństwo owoców beztrosko podskakujących w zgniliźnie swoich wiosennych miesięcy. Kościelny skowyt wyboru wyborów dokonanych przez kogoś innego.

Znów upadły w myślach zwątpień, już nie swoich. Dawne sny i brak odwagi do kroczenia w siebie. Dalej, dalej w szaleństwo zabawy, umrzemy (i dobrze) wyprani z ochoty, żyć setnych koncerty oglądać będziemy. Bez paniki, to tylko próba generalna, pomylona chyba z operetką bez fabuły, aktorów i formy, a z czystą treścią oddaloną od mózgowych przekaźników utraty dziewictwa w komunikacji międzyludzkiej.

To koniec, a jednak oddalasz wyobraźnię, by płynąć dalej przez bezschematyczną aleję skowytu jesiennych liści. Dlaczego ponurość zlewająca się na horyzoncie z opieką wszechrzeczy, upiecze na nas swoje nieme łapska, wydobyte z samego serca komunistycznego aktywisty? Wyskoczymy, odskoczymy, a świat będzie nasz.

I śmierć i śmierć wybranych dla dobra ludu.

Kpina niebiańska spływa z okrętów wybranych na bycie ostatnimi wędrowcami podniebnego królestwa, jeśli zaistniało i ma ochotę trwać. Bezbrzeżnie,

straceni

i tak, choćby nie wiem jak patrzeć – przekręcone znaczenia ubieranych w łachmany królewskich myśli. Alleluja i wschodni znak bycia-sobie-ot-tak-na-luzie, odmęty świadomości, s’il vous plait.

(Jeśli jest nadzieja to trzeba ją tylko umieć trzymać, a jeśli jest taka możliwość, to jest – wszystko, bo dlaczego mielibyśmy obłędnie – kurczowo udawać, że nie i tłumaczyć się z tego, jak bezbronne, pozbawione odwagi, nieme dzieci?) Ratunku – labirynt bez światła lepiej wskaże drogę. Bez pomysłu na ogień w życiu, bez ognia i trwałości w ruchu. Nic nie jest oczywiste, ale skoro jest, to oczywiste, że jest.

Oddech utrzymuje wybrane końcówki bez próżniactwa i utrwala ich nietykalność w obliczu wypchanych marionetek systemu. Bezpieczeństwo odwagi zapomnienia i wiedzy równocześnie.




__________________________________________________________________
 Strumień świadomości to styl pisaniny, w której po prostu piszesz i nie myślisz nad sensem i powodem zarówno słów, jak i samego pisania. Klaruje się wtedy głowie aktualny stan umysłu, ale przez tę powłokę rozświetla wewnętrzne dążenie do dobroczynnego światła i ponadczasowych (i przestrzennych) praw kosmosu. 
______________________________________________________________________________________

piątek, 10 kwietnia 2015

Shpongle - Museum of Consciousness

Pewnego razu, siedząc na nadmorskiej plaży poczułam, że... mój mózg pływa jak w akwarium. Bo dlaczego nie? Było to dosyć niespotykane, a zarazem na tyle fascynujące, że musiałam znaleźć dla tego doświadczenia jakieś odniesienie w świecie muzyki. A że Shpongle w owym czasie pochłaniali mnie doszczętnie - wybrałam się w podróż przez ich album Museum of Consciousness i była to emocjonująca wyprawa. Z wielu powodów sam tytuł albumu stał się inspiracją do napisania cyklu pięciu opowiastek o pewnym stanie świadomości. A można je znaleźć tutaj. Dziś natomiast powracam do opisanych jakiś czas temu ciekawostek, aby je rozszerzyć i udoskonalić. To, co znajdziecie poniżej jest ostatnią częścią psybientowej wycieczki: najpierw przyjrzałam się gatunkowi, jaki reprezentują Shpongle (klik), a później samemu zespołowi (klik).
 
Możecie zatem usiąść wygodnie, zabrać ze sobą kubek gorących ziół, otulić się kocem i włączyć teraz poniższy link, czując się jakbyście otwierali starą pozytywkę. Wraz z wydobyciem się z niej pierwszych dźwięków poczujecie załamanie czasoprzestrzeni i znajdziecie w czymś na kształt pędzącego w górę wiru. Mózg pływa, jak w akwarium.

 Shpongle - Brain in a fishtank
Release to you
The sins I've made
The danse macabre can now begin
Stone wall floating through the sand
Protective circles all around
Break apart to build anew
Golden prisms rage on through
Holographic pyramids
Were seen behind closed eyelids
It feels like my brain
Was floating in a fishtank
It feels like my brain
Was floating in a fishtank
I've never felt like that ever before

Pierwszy utwór wprowadza nas w tę świętą przestrzeń, miejsce bezczasowe. Jest niczym wnętrze tej starej pozytywki, jakby portalu, przez który wejdziemy w… inny wymiar. Stary świat dla duszy - nieznany, prehistoryczny, a jednak doświadczalny - przez innych ludzi, naszych przodków. Duchowy wymiar rzeczywistości niedostrzegalny z materialnej perspektywy.
    Tekst utworu rzeźbi w umyśle, dostrajając go jeszcze bardziej do dźwięków. W plastyczny sposób przenosi nas w ten archaiczny świat, choć pokazany z zupełnie nowej perspektywy. Bo przecież ukryć się nie da, że stylistyka jest bardzo nowoczesna.
Wolna, ambientowa psychodelia z domieszką trance i elektroniki. Gatunek, jakim jest psybient, to przecież połączenie tych ciekawych stylów. Znów z czegoś znanego, zostało stworzone nowe. To dodaje kolejnego smaczku, temu na pozór dawnemu światu – on jest wieczny, nieustannie aktualny. Specyficzne obrazy, mityczne i mistyczne symbole idealnie płyną z prądem, nigdy się nie zestarzeją, bo zawsze będą powstawać nurty, które opiszą coś w nieco inny sposób. Mamy zatem piramidy - wspaniałe starożytne obiekty, a jednak tutaj są one holograficzne, bo widzimy je we własnym umyśle. To, co stabilne, niezmienne w świecie zostaje przeniesione w sferę wyobraźni. W niej ulega transformacji. Wielkie kamienne ściany - suną po piasku. Przeskakujemy przez złote pryzmaty.

Chodzi jednak o to, że ten świat jest dla ciebie zarazem historią, legendą, jak i czymś zupełnie nowym, pozbawionym odniesień, przykładem doskonałego trwania. Absolutnego trwania. W muzyce jest przestrzeń, która aż promieniuje tym spowolnieniem. Kiedy czas zwalnia to i przestrzeń się przerzedza. Nastaje cudowny moment stagnacji, bezruchu. Nie bezowocnego, a barwnego - za chwilę się o tym przekonamy.

Shpongle - How the Jellyfish Jumped up the Mountain

            Kolejny kawałek zabiera nas jeszcze dalej – w głębiny Oceanu, aby potem wzbić się w górę. Pojawia się postać Meduzy, o której można mówić różnie. Szukając symboliki owego mitycznego stworzenia, a zarazem znanego parzydełkowca, zabrnęłam w niesłychane rejony. Ostatecznie zaś zinterpretowałam ją jako ucieleśnienie aspektu NUMINOSUM – sakralnej, tajemniczej mocy, która może napawać nas lękiem.
         
           Czy to zatem podróż w właśnie tę sferę naszej duszy? Najmniej poznanej, będącej równocześnie barwną i bezpieczną, jak i ziejącą czernią oraz pustką…? Nie zapominajmy, gdzie się znaleźliśmy - w odmiennym stanie świadomości, gdzie wszystko pozornie znane zostaje odwrócone i przekręcone. W tym utworze nie słychać tradycyjnego wokalu, stylistyką zbliżony jest do nowoczesnej muzyki psybientowej, następuje całkowite odwrócenie porządku, który jeszcze istniał w pierwszym kawałku. 
 
      Jak meduza skoczyła w górę? Oczywiście chodzi o specyficzny ruch, który to zwierzę wykonuje w wodzie. Sama z siebie nieustannie tę górę tworzy. I teraz wielkie bum - upchnięto tutaj, w dziwnym tytule, paradoksalny fakt na temat człowieka. 

       O istnieniu w nas cieni pisał już Jung, ale nie trzeba być znawcą psychologii głębi, ani freudowskiej psychoanalizy, żeby wiedzieć, że każdy człowiek posiada wady i lęki. Jak to trafnie sami astrofizycy zauważyli - istnieje to, co powoduje skutki. Tak odkryto Neptuna - obserwowano ruchy Urana po orbicie, które to były zaburzana grawitacją niewidzialnego ciała niebieskiego - ósmej planety.

       Również my wykazujemy specyficzne zachowania, wskazujące jasno na tkwiące w naszym wnętrzu małe, bądź większe demony (a jeśli ktoś nie chce tak dosadnego słownictwa, powiedzmy chochliki). Pójdźmy głębiej - to właśnie poprzez poznawanie swojej ciemności, zbliżamy się do światłości. A czym ona jest? To po prostu poszerzenie poznania, poznania samego siebie, a co za tym idzie, stopniowo, świata. Posłużę się słowami Kena Wilbera, będącego wraz ze Stanislavem Grofem, przedstawicielem psychologii transpersonalnej:

Rozwój oznacza przede wszystkim poszerzanie horyzontów i granic w pogłębianiu wnętrza. Rozwój polega na uznaniu istnienia, a następnie wzbogacaniu głębszych i rozleglejszych poziomów swego "ja". 
(Z. Zaborowski - Świadomóść i samoświadomość człowieka)

       Bez doszukiwania się w tym filozoficznych (i mistycznych) światów równoległych, dodam tylko, że ten rozwój, poznawanie ciemnych stron własnej osoby, sprawia, że sami w sobie wytwarzamy pozytywne, światłe doznania. Mogą takimi być choćby lektura wartościowej książki czy przesłuchanie świetnego albumu muzycznego. Czynności, które na co dzień wykonujemy - w mniejszych lub większym stopniu - przyczyniają się do naszego podskakiwania, jak meduzy, w górę. Słowo góra ma wiele znaczeń, najogólniej jest tożsama z dobrem i rozwojem. Jesteśmy tym co niepoznane i tym, co może przeć do przodu, przez życie, rozwijając się. Jak meduza skoczyła w górę? Taka jej natura!


Shpongle - Juggling molecules

            Popłyńmy dalej, w trochę inny klimat, delikatnie rozpoczynający się muzyczny taniec. 
            To mój ulubiony utwór z tej płyty Shpongle. Nie tylko jeśli chodzi o tytuł narzucający tematykę, ale i samą formę. Jeśli zamysł twórców był taki, aby słuchacz czuł wokół siebie żonglerkę cząsteczek, aby w ogóle ZAUWAŻYŁ istnienie tych cząsteczek – to udało im się to osiągnąć.

           Pozytywny wydźwięk ruchomości i zmienności, jakie towarzyszą wiadomości, że wszystko jest swoistą żonglerką cząsteczek, chroni przed zwątpieniem co do obranego kursu. A jesteśmy w podróży przez Muzeum Świadomości, przebrnęliśmy przez tajemnicze wewnętrzne meduzy, a co najgłębiej, wywołuje najwięcej różnorakich emocji. Tutaj możemy się uspokoić. Momentami "wokale" przypominają te z poprzedniego utworu, ale co chwila słyszymy dłuższe fragmenty głębokiego, spokojnego nucenia oraz gitarowe echa. To potrafi zahipnotyzować.

        Zespół uchwycił wielowymiarowość nienamacalnej rzeczywistości. Cząsteczki elementarne, jak potocznie je nazywamy, są rozleglejszym pojęciem niż sądzisz - wraz z nowymi odkryciami pojawiły się na przykład kwarki, jako jeszcze mniejsze składniki protonów, neutronów, etc. Nikt nie spiera się, co do ich istnienia, ale poczuć i zauważyć ich istnienie, w czasie takiej podróży jest rzeczą nieuniknioną. Pulsująca energią przestrzeń - to właśnie to. Oraz ruchliwość, wewnętrzne drżenie wszystkiego, co jest.

          Nie możemy już zawrócić, bo znaleźliśmy się w samym centrum wydarzeń...

          Sami jesteśmy tymi cząsteczkami! Zbliżamy się równocześnie do jakiegoś rozwiązania, do nagromadzenia atomów, poznania sedna, sekretu, wielkiej tajemnicy? Cząsteczki otaczają nas i wypychają w górę - tym razem rzeczywistą - do… niebiańskiej krainy rozkoszy.


Shpongle - The Aquatic Garden of Extra-Celestial Delights
I'm on the borders between delights
I feel my heart streams blood down on us
Blood's always, still, behind it all
The softest cushion for our fall
Our topple, our tumble, our spiral from grace
We're held together, yet out of place
Beyond the veil lies a frequency
Suggesting a wisp of sweet ecstasy
         
  
             Wodne Ogrody – czyż nie brzmi to zachęcająco? Już w samym tytule została uchwycona doza prawiecznej tajemnicy. I nie mówię tu od razu o słowie „rozkosz”, bo tutaj trzeba zastanowić się nad znaczeniem. Ogrody odsyłają nas do biblijnego Raju, czy mitologicznego ogrodu Hesperyd. By nie wdawać się w zbędne szczegóły od razu powiem: sfery sakralnej, choć łączącej doczesność z wiecznością.

             Właśnie tam można doświadczyć, przekroczyć pewną częstotliwość, za którą dostąpimy DELIGHTS – radości, uciechy, czy też słodkiej rozkoszy, jak chciałabym tłumaczyć ECSTASY. I teraz będzie bardzo ważny moment, ponieważ jak wiadomo w każdej podróży duchowej, tak jak w normalnym (bardziej lub mniej) życiu, doświadczamy różnego rodzaju przyjemności. Pierwszy wers mówi o tym jasno - otaczają nas rozkosze (l.mn.), podczas gdy ostatni mówi już o rozkoszy. Pytanie brzmi: czy radość otrzymana poza „zasłoną częstotliwości” jest tym, przy czym powinniśmy się zatrzymywać?

         Piękną odpowiedzią będzie słowo z ostatniego wersu: WISP, co oznacza kosmyk, pęczek, wiązka. Jak zatem warto podkreślić – przyjemność nie będzie tym, co wypełni nas w całości, nie pozostawiając miejsca na nic innego. Będzie to ukłucie, małe ziarenko uciechy, które możemy zabrać ze sobą i przechowywać je skrzętnie w sercu. Dlatego też tłumaczenie słowa DELIGHTS, jako utożsamionego z ECSTASY i oznaczającego rozkosz będzie teraz na miejscu, pomimo pozornie rubieżnego wydźwięku.

          Jeśli chodzi o sam dźwięk, wypełniony został delikatnym brzmieniem, muszę to napisać - słodkich bębenków, bo czemu nie powstrzymywać się przed dosłownymi, choć mało profesjonalnymi, odczuciami. Wokale, podobnie jak w pierwszym utworze na płycie, są subtelne, ciche. Jak zresztą można inaczej śpiewać w rajskim miejscu? Niektóre momenty rozsiewają piękną przestrzeń światłości, ukazują ogrody rozkoszy, jako miejsce poza czasem.

          Bowiem jest to wyjście poza częstotliwość, co możemy interpretować też jako skok poza horyzont. Wysunięcie się poza ruch i zmienność cząsteczek – w wieczność i nieruchomość. Zostaliśmy zabrani w Teraz, otrzymaliśmy właśnie „kosmyk” przyjemności. To ta rzecz, na myśl o której możemy się zarumienić, ale niekoniecznie chcielibyśmy, aby wszyscy o tym wiedzieli. No bo jak by to wytłumaczyć – dotknęłam dziś nieskończoności, musnęłam jej, liznęłam, poczułam całą sobą, to było jak orgazm. Jednak po głębszym zastanowieniu – czy opowiadalibyście innym ze szczegółami o swoim orgazmie? To tak intymna i subtelna sprawa, że w pełni piękna może zaistnieć tylko w milczącym syceniu się owym doznaniem. Pomiędzy sobą, a nieskończonością. W niebiańskim ogrodzie?


Shpongle - Further Adventures in Shpongleland 
   
         Zrobiło się bardzo błogo, lecz ważną lekcją w odmiennych stanach świadomości jest: nie przyzwyczajaj się i bądź gotów na zmiany i nagłe zwroty akcji. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że kurcze Hallucinogen wie co robi! Zna się chłop na tych sprawach i dla wnikliwego słuchacza jest przyjemnością dostrzeganie pewnych zbieżności z własnego doświadczenia z obrazem zupełnie obcego człowieka, a dotyczącym rzeczy uniwersalnej. Ale to oczywiście subiektywność naszej podróży dodaje jej wspomnianych wyżej rumieńców...

          Nasze kolejne przygody na innej astralnej płaszczyźnie, w innym wymiarze, czy jeśli chcecie prościej – w Shpongleland, będą wędrówką po Kosmosie. Po nieskończoności i wieczności. Ten utwór jest jednolity, to tło do owej wędrówki. Gdzie ostatecznie się znajdziemy? Gdzie nas zaprowadzą te korytarze i zaułki, po których kręcimy się w Shpongleland? Bo tak też wyobrażam sobie to miejsce. Widzę wręcz wielkie kosmiczne miasto, pokręconą galaktykę, a my krążymy po tej spirali i zastanawiamy się, co właściwie tu robimy, co powinniśmy, a co chcemy... ot, rozterki przeciętnego człowieka.


Shpongle - The Epiphany of Mrs Kugla

             Zaułki i korytarze – to nie brzmi jak spacer po Kosmosie. Fakt jednak jest taki, że właśnie tam – w tej budzącej niepokój ciemności, a zarazem wielkiej przestrzeni – zderzamy się z… samym sobą. Znowu? zapytasz. Cóż, nie zapominaj, że holograficzne piramidy są tak naprawdę w Twoim umyśle...

        Tam, gdzie pozornie powinniśmy zaniknąć w otchłani Wszechświata, powinien nas wciągnąć, rozpuścić, odrzeć z całego człowieczeństwa, my stajemy twarzą w twarz z człowiekiem. Dwa krótkie i
treściwe wersy informują:
Through the maze of consciousness
And corridors of shadows

            Labirynty świadomości i korytarze cieni – czy to nie brzmi fascynująco i niebezpiecznie jednocześnie? Sam początek utworu jest gwałtownym przeskokiem w nieoświetlone rejony odmiennych stanów świadomości.

         Gdy spojrzymy na labirynt jako taki, z dystansu, można pokusić się o stwierdzenie, że jest dla nas ważnym obrazem obudzenia świadomości, rozszerzenia swojego poznania. Po prostu, rozgryzając pewne elementy życia i samych siebie, staliśmy się świadomi pewnych zawiłości samego umysłu, rozgryźliśmy schematy i ramki.

        Lecz labirynty jak wiadomo SKŁADAJĄ się z korytarzy, wychodzi zatem na to, że pomimo, iż labirynt w całości jest jasnością świadomości, to każdy jego korytarz pokrywają złowieszcze cienie. Nie jesteśmy jednak zdani na ich pastwę. To bowiem cienie nas samych, więc jeśli tylko chcemy, możemy się przed nimi otworzyć, pogodzić z każdą stroną swojej osobowości i… oczyścić te korytarze. Równocześnie wychodzimy poza labirynt, sami stając się świadomością.

            Tytuł nadaje całości jeszcze bardziej mrocznego wyrazu – epiphany - objawienie ma w sobie coś niepokojącego, szczególnie jeśli dotyczy tajemniczej postaci Mrs Kugla. Kim ona jest? W Internecie zdołałam wyszukać jedną tylko informację na ten temat[1]. Wbrew pozorom całkiem groteskowa.

      Mrs Kugla była gospodynią domową w rodzinie Raja Ram’y, która gotowała wszystko z niewiarygodnie dużą ilością oleju.

         Chciałam to tak zostawić i stwierdzić, że panowie ze Shpongle nie myśleli za wiele (jak to tłumaczył w linku Posford), gdy tak tytułowali ten kawałek. Jednak pomyślałam, że warto się skupić na oleju, jako substancji, bo w sumie – dlaczego nie? Tym bardziej, że nawet szanowni autorzy utworu mogli podświadomie przeczuwać celowość wyboru takiego tytułu. Rozwinęło to moją interpretację i pozwoliło „gładko” kontynuować podróż.

            Otóż olej, jak wiadomo, jest substancją ciekłą, rozpływającą się, płynną. Łatwo wyobrazić sobie tę płynność na podstawie malarstwa olejnego i impresjonistycznego. Właśnie o to chodzi! Kilka banalnych i znanych przykładów:

 
Proszę bardzo – Van Gogh

Monet – Sunrise. Nie ma linii Horyzontu, cóż to znaczy? :)
No i Munch – bo tutaj nasza wyobraźnia sama rozciąga postać, wciągając ją w krajobraz, wykręcając i rozmywając ją na tle zachodzącego nieba!

            Wybrałam obrazy najbardziej wymowne, poruszające wyobraźnię i jak najbardziej odpowiadające oleistości, choć oczywiście przykładów istnieje o wiele więcej i co bardziej obyci w temacie mogą się wypowiedzieć. 
         Wróćmy do naszego oleistego labiryntu. Co może oznaczać objawienie Mrs Kugla? Gdy bowiem oczyścimy swoją duszę z cieni, możemy wreszcie rozpłynąć się, poddać płynności Kosmosu, tych wirujących cząsteczek. To kolejne załamanie czasoprzestrzeni, jednak tutaj przepływa ono pięknie i harmonijnie. Nawet wokal, chociaż opowiada o cieniach i korytarzach, jest dziwnie rozciągnięty i powtarzany, niczym echo.

        Gdybyśmy doświadczali tego rozmycia - osobowości, cielesności - na ziemi, nie moglibyśmy normalnie funkcjonować (czas i przestrzeń są składowymi wymiaru, w jakim żyjemy). Tam zaś – w tej podróży, gdzie jesteśmy niesieni falą dźwięków – zostajemy poddani prawom kosmicznym i w zależności od tego, jak bardzo rozwinięta jest nasza wyobraźnia, możemy przeżyć najrozmaitsze rzeczy.
Shpongle - Tickling the Amygdala

             Uderzają nas niezwykłe dźwięki, rozprzestrzeniają się w umyśle, poruszają cząsteczki. Przypominają misy himalajskie, które emanują częstotliwości pobudzające niektóre części mózgu, a nawet konkretne obszary DNA. A że istnieją tony wpływające na zachowanie, emocje i wszelkie inne wewnętrzne procesy - nawet te najgłębsze - to są rzeczy odkryte już przez pitagorejczyków. Rozwinięta później w różnych odłamach teoria Harmonii Sfer zamyka się w prostym sformułowaniu - dźwięk ma wpływ na mózg.
           
       A więc ruszmy za dźwiękami ostatniego utworu z tego - dosłownie - nieziemskiego albumu. Tytuł Łaskotanie ciała migdałowatego brzmi dosyć dziwnie – z jednej strony przywodzi na myśl coś zabawnego i przyjemnego, a z drugiej… no właśnie - co to jest w ogóle ciało migdałowate i dlaczego łaskotanie go miałoby cokolwiek nam „dać”? Posunę się do przedstawienia fachowej definicji owego ośrodka:

... [to]niezwykle ważne skupisko komórek nerwowych (przypomina kształtem migdały i jest strukturą parzystą, występuje w lewej i prawej półkuli mózgu). U człowieka ciało migdałowate znajduje się w obrębie bieguna płata skroniowego mózgu i jest odpowiedzialne m.in. za nabywanie reakcji lękowej.[2]

            Czyli ogólnie – przetwarza emocje i jest ważnym organem w ciele ssaków, bo tylko u ssaków występuje. Ciekawsze jest jednak to, jak ciało migdałowate komunikuje się z korą słuchową (a raczej na odwrót), bo skoro traktujemy o muzyce, to właśnie ten temat powinien nas zainteresować. Tutaj, uwaga, rzeczywiście możliwym jest, aby ktoś łaskotał nas właśnie tam.

Wydaje się, że uruchamia się wtedy [podczas wzmożonej komunikacji kora słuchowa-ciało mig.] coś prymitywnego. Najprawdopodobniej chodzi o sygnał dystresu[3], który dociera do kory słuchowej z amygdala – wyjaśnia dr Sukhbinder Kumar.

         Eksperyment, o którym można przeczytać TUTAJ[4], udowadnia, że niektóre dźwięki są dla nas nieprzyjemne, bo wzmagają uczucie stresu i zdenerwowania. Tak też – można powiedzieć, że utwór Shpongle ma zamiar zrobić coś przeciwnego. Bo czy łaskotanie, wywołujące najczęściej śmiech, nie jest ostatecznie przyjemne? Pomaga w łagodzeniu napięcia, wprowadza w stan relaksu. Samo brzmienie angielskiego słowa TICKLING jest delikatne i subtelne. Myślę, że Shpongle w ostatnim kawałku, w ostatniej z krain Muzeum Świadomości, poruszają bardzo ważny motyw życia każdego człowieka, a więc stan spokoju i zrelaksowania, w przeciwieństwie do pozostawania w ciągłym stresie i napięciu emocjonalnym.

          Pozwólmy! Pozwólmy im na połaskotanie naszego ciała migdałowatego i rozpłyńmy się w ostatnim, spokojnym i niesamowicie wyważonym utworze. 

         Początek albumu prowadzi w zupełnie nowy świat kosmicznej wyobraźni, a końcówka subtelnie przymyka drzwi do owej krainy. Przymyka, bo nie czuć, jakby coś zostało skończone. Pozostajemy w przyjemnym stanie zrelaksowania i oby jak najczęściej odczuwać te przyjemne wibracje.     

      Tak wygląda Muzeum Świadomości. Muzeum - miejsce ukazujące historię, opowieść danego zjawiska. Jeśli jest nim świadomość - zwiedzania będzie dużo i na pewno skończy się pod odsłuchaniu jednego albumu o takim tytule. Ale już sam zapytaj siebie, dlaczego ~~~




[1] http://www.reddit.com/comments/1ja9iv

[2] http://www.charaktery.eu/slownik-psychologiczny/C/155/Cia%C5%82o-migda%C5%82owate/

[3] Dystres - to przedłużający się stres. Jeśli jest zbyt mocny i długo się utrzymuje, może prowadzić do wyniszczenia organizmu i chorób psychosomatycznych.


[4] http://hoga.pl/wiedza/gdy-cialo-migdalowate-przejmuje-kontrole-nad-kora-sluchowa/

niedziela, 5 kwietnia 2015

"Rok diabła" - Petr Zelenka



Rok diabła




            Czy tytuł filmu nie sugeruje wam o czym owa opowieść mogłaby być? Jeśli tak to wycofajcie się z tego i zupełnie bez oczekiwań podejdźcie do czeskiego filmu „Rok diabła”. A może już go widzieliście i wiecie, że czeskie kino potrafi mówiąc jedno, pokazać coś zupełnie innego? A wszystko z wyszukanej pozycji dystansu… Jak dobrze, że przed obejrzeniem filmu Petra Zelenki nie miałam pojęcia o autentycznych postaciach w nim występujących – dopiero zaczynam swoją przygodę z kulturą czeską i nie powiem – wciągnęła mnie bez reszty.

Znalezione obrazy dla zapytania rok dabla            To historia czeskiego barda, poety, kompozytora Jaromíra Nohavicy. Człowieka słynnego u naszych sąsiadów, ale także w Polsce, gdzie regularnie koncertuje. Tworzy poezję śpiewaną, pełną uroku, a zarazem metafizycznego napięcia. Lecz to nie jedyna ze znanych osobistości występujących w filmie. Od razu nadmienię, że mamy do czynienia z paradokumentem, w którym nasi bohaterowie grają samych siebie. To autentyczne historie z domieszką pełnej polotu fantazji…

             Miłośnik dobrej muzyki będzie z pewnością usatysfakcjonowany. W 2000 roku Nohavica rusza w trasę koncertową z folkową, czeską grupą Čechomor. Ich wspólna muzyka porywa całe tłumy i czyni z nich nie tyle znanych muzyków, co wielkich, szanowanych ludzi. Słuchacze niczym w transie poruszają się pod sceną. Takie klimaty przyciągają kolejną znaną postać, jaką jest Jaz Coleman, lider brytyjskiego, postpunkowego, alternatywnego zespołu Killing Joke. Z nim Čechomor również wyrusza w trasę. Mamy więc magiczną, porywającą otoczkę dźwiękową, która jest główną osią napędową fabuły. 

            „Rok diabła” ukazuje zbawienną rolę muzyki dla człowieka. Pojawia się ona w różnych odsłonach, nawet w milczeniu… Jeden z kluczowych bohaterów, gitarzysta folkowo-jazzowy Karel Plíhal, przestaje mówić, a później wyznaje, że gdy człowiek milczy, zaczyna słyszeć muzykę innych ludzi i swoją własną. To właśnie jego postać wprowadza do filmu wątek nadprzyrodzony. Zastanawiacie się, jak do takiej historii można wpleść elementy metafizyczne? Reżyser Petr Zelenka już nie raz w swoich produkcjach dowiódł, że wiele potrafi. 

            W „Roku diabła” fantazja przeplata się z rzeczywistością filmową, a ta z kolei z autentycznymi wydarzeniami z życia muzyków. Ich wyznania, szczere opowieści o sobie i swoich rozterkach – jak alkoholizm Nohavicy – dają przejmujący obraz wewnętrznej kondycji człowieka. Nasze poszukiwanie Boga, próby zrozumienia świata i innych ludzi. Dramatyczna historia dziennikarza to rozpaczliwe szukanie Boga, czyli wbrew pozorom nie jest to droga ku górze, a w dół, bo czyż to nie w ciemności dostrzega się błysku światła? Muzycy podczas trasy próbują natomiast zrozumieć Nohavicę, dotrzeć do głębi tego tajemniczego człowieka. W pewnym momencie dyskutują nawet o tym czy nosi bokserki czy slipy i zastanawiają się czy bard powróci do picia czy też wytrwa w swojej abstynencji. On sam zaś ukazany został jako zupełnie normalny człowiek, który miał problemy, ale był w stanie z nich wyjść. Czyżby miał anioła stróża? - zastanawiają się ciekawscy.

            Anioły – czy tytuł filmu jest zwodniczy, a tak naprawdę wszystko, co nadprzyrodzone jest ukazane w dobrym świetle, w postaci duchów i pięknej, wręcz niebiańskiej muzyki? 

             Mamy bezpośrednie odniesienie do demonicznej sfery metafizyki – pozwolę sobie użyć tego słowa w swym szerokim znaczeniu świata nadprzyrodzonego. Jaz Coleman samym wyglądem budzi coś niepokojącego, a zarazem fascynującego w widzu. Nie tylko w filmie, bo i na co dzień znany jest ze swojego zainteresowania okultyzmem. Zostajemy zatem obdarzeni kapitalną sceną obrzędu na środku pustyni, w której zaciera się granica pomiędzy światami. Tutaj alkohol i narkotyki jawią się, jako droga ku poszukiwanej boskości, lecz w efekcie mają uwolnić muzyków od nuty strachu i niepewności wobec sfery niepoznanej.

            Możemy interpretować wydarzenia w filmie, zarówno te zupełnie normalne, jak i wykraczające poza nasze pojmowanie i doświadczenia. Lecz każda interpretacja nie uchwyci sedna opowieści. „Rok diabła” określany jest mianem „absurdalnej”, „komicznej” i rzeczywiście jest w niej wyrafinowana doza komizmu, dystansu. Bez tego film, tym bardziej, że nakręcony jako dokument, stałby się karykaturą – sfery nadprzyrodzonej, ludzkich poszukiwań Boga i samego siebie, a zarazem życia muzyków. Ale kino czeskie właśnie dlatego jest fenomenalne, że potrafi owe sfery splatać w jedną opowieść. Historię, do której trzeba podejść z takiego samego dystansu, z jakiego została opowiedziana. Komizm zatem jest idealnym zabiegiem reżysera. Jeśli jednak zobaczymy wszystko jako komiczne to będzie tylko dowód na to, że „Rok diabła” powinniśmy obejrzeć ponownie.
            Na co dzień spotykamy sytuacje, zdarzenia, których nie da się wyjaśnić racjonalnie. Wszystkie problemy powstają w próbach przeniesienia sfery wewnętrznej na świat i na odwrót – interpretując świat, żadna z interpretacji nie pasuje do nas. Nauka została wzniesiona do rangi Bogini, żeby zlikwidować człowiecze myśli o metafizyce i zabobonach. A mimo tego my wciąż czegoś szukamy. Zmagamy się z problemami – niech to będzie alkoholizm, albo zwyczajne zagubienie pomiędzy granicami światów – a odpowiedzi zbyt często przychodzą do nas w niematerialnej postaci. Czy trzeba tu wiele tłumaczyć? To zwykłe fakty, w które wcale nie trzeba wierzyć. Jak to pięknie ujął Nohavica: możemy się tylko przyglądać. Przyglądajmy się zatem, twórzmy piękno, które choćby w najmniejszy sposób wyrazi nasze wnętrze. 

Posłużę się metaforą KOPCA Nohavicy, choć dotyczyła ona problemu z alkoholem… Dopóki idziemy pod górę wszystko jest absolutnie w porządku, lecz gdy dojdziemy na szczyt, może być tylko gorzej. Niestety nikt nie wie, jak wysoka jest jego góra. 

Jedno jest pewne: rok diabła złapie każdego w swoje sidła i kto wie, czy właśnie dzięki temu nie pozna on tego, czego zmysłowo poznać nie sposób? Wszak i sam Diabeł – czy to jako postać, czy symbol – należy do sfery nadprzyrodzonej. 


 
... na koniec oczami... no właśnie, kogo? obserwujemy od dołu piękne korony drzew i prześwitujące przez nie błękitne niebo...

~~~
 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Obraz Wielkiego Ducha z myśli Witkiewicza i Słowackiego





„Obraz Wielkiego Ducha
- z myśli Witkiewicza i Słowackiego”


Ja jestem Polak, a Polak jest wariat,
a wariat to lepszy gość…
~K.I. Gałczyński – Liryka, liryka, tkliwa dynamika

            Krótki fragment wiersza Gałczyńskiego z pewnością dużo mówi o polskości jako takiej. Nie tylko o zespole ogólnych cech, ale o wiele głębszej, wspólnej właściwości. To wariactwo można rozumieć jednak na różne sposoby i niejedni już się tym zajmowali – nie tylko w twórczości literackiej, filozoficznej, ale i swoją postawą życiową ukazywali pewien „rodzaj polskości”. Bo Polska na przestrzeni dziejów miała bardzo różnorodne oblicza. Poprzez swoje cierpienia i chwiejne znaczenie na arenie międzynarodowej, z jednej strony zachęcała obywateli do gorącego patriotyzmu (niekiedy niestety przesadzonego), z drugiej odpychała od poczucia się Polakiem – z całym jego bagażem doświadczeń oraz przywar wypracowanych i skrupulatnie przez lata pielęgnowanych.
            Zasadą ogólną – dotyczącą każdego społeczeństwa czy zgrupowania – jest potrzeba posiadania przywódcy, autorytetu, osoby popychającej ową grupę w stronę rozwoju. Gdyż właśnie rozwój jest naszym największym i najważniejszym obowiązkiem. Od urodzenia jesteśmy kształtowani, wychowywani i dopasowywani do społeczności, w której przyszło nam żyć. Ten rozwój zewnętrzny jest sprawą bardzo ważną i potrzebną, jednak ponad niego wyrasta oczywiście rozwój wewnętrzny – to, jak pokierujemy swoją osobowością, w jaki sposób zechcemy przysłużyć się ogółowi i wreszcie – co zrobimy, by ten rozwój nigdy nie zastygł. Człowiek uczy się przecież całe życie, doświadczając i przetwarzając owe doświadczenia na mądrość. Szczęściarzem jest, gdy potrafi (i chce) przelać zdobytą wiedzę na innych ludzi. Wielki mówca, polityk, wódz, wieszcz… Istnieją jednostki wybitne, które porywają za sobą całe tłumy, wskazują im drogę. Nie można powstrzymać się w tym miejscu o wspomnieniu równie wybitnych jednostek, choć pod innym względem, które przewodząc masom dokonywały zbrodni przeciwko ludzkości. Ich wybitność była jednak cechą pozbawioną pełni zrozumienia, nieprzyjemnym w konsekwencjach zbłądzeniem myśli.
            Zerkając z lotu ptaka na historię ludzkości – oto od początku dziejów pojawiali się prawdziwi przywódcy. Nie zawsze byli to władcy lub oświeceni mędrcy. Prehistoryczne ludy czciły szamanów, kapłanów, istniał ponadczasowy kult Wielkiej Matki, starożytni Egipcjanie na równi z bogami traktowali faraonów, w końcu pojawił się też Chrystus. Czasy się zmieniały, mentalność ludzi tak samo. Filozofowie tacy, jak Platon i Arystoteles konstruowali listy najlepszych i najgorszych systemów władzy. Zawsze na szczycie była władza jednostki. A jednak dziś za najlepszy ustrój uważa się demokrację.
            Porządek został odwrócony i czy mamy z tego powodu narzekać? Jak już sama polskość nakazuje, owszem. Ale mieliśmy i my umysły bogate, potrafiące dostrzec w istniejącym porządku rzeczy sens, a z przeszłości wyciągać właściwe wnioski. Stanisław Ignacy Witkiewicz bez ogródek pisał o rozwoju społeczeństwa, będącego długim i często trudnym procesem, uwieńczonym doskonałością uspołecznienia[1] i świadomością na szeroką skalę. Zwieńczenia jednak nie sposób opisać, a nawet wyobrazić sobie, skoro proces ten jest tak bardzo rozciągnięty w czasie, my zaś tkwimy obecnie w jakimś niezbyt określonym miejscu.

Od razu nie można osiągnąć i wyższej kultury, i ogólnego szczęścia: najpierw jedno, poprzez męki uciśnionych – musi być ludzka miazga, na której wyrastają pyszne kwiaty wielkich indywiduów – obdarzycieli całości, a potem dopiero drugie, na tle samouświadomienia się masy i już innego gatunku zaprzężenia wielkich indywiduów (ale już innego typu) do świadomej pracy dla dobra całej ludzkości.[2]

            Świat wielkich indywiduów przeminął. Żyjemy w czasach zmian, wypaczania starych schematów i wzorców. Społeczeństwa czują swoją wyższość jako grupa, a kultura masowa tylko im to ułatwia. Umasowienie jest zresztą najwyraźniejszą cechą przewidzianej przez Witkacego transformacji. Nie oznacza ona jednak, że jesteśmy u progu owej doskonałości, a raczej u progu (a może już weszliśmy w głąb…?) zaniku wszelkiej kultury oryginalnej, powiedziałabym nawet – wieszczej, na rzecz zmechanizowanej, pozbawionej twórczości i bezdennie nudnej ludzkości.[3] Czy nudnej? Oczywiście zależy, pod jakim kątem na to spojrzymy.
Żyjemy w świecie bezgranicznie kolorowym i różnorodnym – już to sprawia, że nieustannie jesteśmy świadkami feerii dziwactw i nowości. Lecz Witkiewiczowi nie chodziło o ciągłą podnietę, szczególnie tak pustą i beztreściową, gdy przyjrzymy się jej bliżej. Tajemnica Istnienia była dla niego treścią i formą zarazem. To ona miała leżeć u podstaw każdego działania. Dziś została zaniedbana w sposób zaskakujący – poprzez zapchanie tajemniczości materialistycznym i egocentrycznym podejściem do rzeczywistości (rzeczy-wistości?). Tajemnica wciąż jest i choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli ją ukryć i o niej zapomnieć – będzie wracać nocami, gdy zgasimy światła i przestaną nas razić w oczy kolorowe billboardy i światła samochodów.
            Witkiewicz żył w okresie, kiedy nic nie mogło być tak naprawdę pewne. Pierwsza wojna światowa zmieniła poglądy wielu ludzi, a groźba wybuchu kolejnej czyniła z nich nerwowych i zaniepokojonych przyszłością. Egzystencja w dwudziestoleciu międzywojennym skupiona na próbach odbudowy świadomości ludzi po wojnie, wcale nie była jednak ponura. Kwitło życie literackie, powstawały nowe nurty w poezji (ekspresjonizm, futuryzm, dadaizm, neoklasycyzm) i filozofii (egzystencjalizm, katastrofizm, freudyzm). Nastąpiło niesamowite pomieszanie treści z formą i form z treścią, człowiek spojrzał w siebie z perspektywy makrokosmosu. Witkacy patrząc na to wszystko swoim czujnym okiem obserwatora zrozumiał, że ludzkość rozszczepiła się, każdy spogląda w innym kierunku. Ponadto wizja wybuchu II wojny światowej sprzyjała jego katastroficznym poglądom. Wybitna jednostka musiała zatem patrzeć na rozpad kultury bezradnie.

[…] ludzkość musi zapłacić: a) końcem religii (i tak zresztą w naturalny sposób kończącej swą rolę długowiecznej wychowawczyni ludzkości) jako „pierwszego metafizycznego przybliżenia”, b) samobójstwem filozofii – w postaci negatywnego raczej […] co do swych wyników systemu ogólnego, do którego zdążamy i który połączy pozorne sprzeczności, implikowane przez istnienie w każdym ujęciu pojęciowym i c) upadkiem sztuki, która wyczerpawszy przedwcześnie wszystkie środki działania, musi skończyć się albo w powtarzaniu tego, co było, albo w zupełnej perwersji, obłędzie i dezorganizacji swych form konstrukcyjnych. [4]

            Zatrzymajmy się na chwilę przy samobójstwie filozofii.  Czy nie jest to teza całkowicie zgodna z niemożnością ujęcia Tajemnicy Istnienia (tego, co boskie, absolutne, Niewypowiadalne) poprzez jakiekolwiek nazwy, definicje, schematy? Gdy scalimy wszystko w jedno, odkryjemy teorię wszystkiego, okaże się, że owa całość jedyne, co ma do zaoferowania to nicość i – za Mistrzem Eckhartem – upustynnienie…
A tak pisał Juliusz Słowacki, którego myśl rozwiniemy niżej, o niemożliwości dokonania przez jakąkolwiek naukę syntezy bez wiedzy o Duchu (tutaj można go przedstawić, jako synonim do tego, co niepoznane, absolutne):

Nauki, których celem dotychczas była obserwacja fenomenów globowych – muszą przemienić się w samych założeniach i definicjach, wziąwszy za cel – obserwacją ducha – w pracach jego odwiecznych na globie.
I człowiek ten poprzez dwa lata patrzył zdziwiony na wiedzę europejską… i na duch Polski – która takiemu bałwanowi składa ciągle ofiary z własnej przyszłości, z własnego narodowego rozumu…[5]

            Tak, drugi akapit to wciąż słowa polskiego romantyka. Dla niego wiedza o duchu była głębokim uczuciem, nagłym przebłyskiem. W tym łączy się treść filozofii ogólnej, której efekt dla Witkacego był negatywny, bo oznaczał całkowity zanik tej nauki. Dokładniej, wszelkiego myślenia refleksyjnego i pracy intelektualnej, a to dla dramaturga najgorsza z wizji życia. Oznaczała stagnację, popadnięcie w marazm. Lepiej jednak skończyć nawet w pięknym szaleństwie niż w szarej, nudnej banalności i marazmie.[6]
W obliczu rozpadu kultury, indywiduum wcześniej mające popychać masy w stronę rozwoju, ma do wyboru albo los szaleńca, albo zgodę na zmianę i wtopienie się w przyjęty porządek. Takich ludzi jest i było wielu. Jeśli wszyscy, których nazywamy obłąkanymi to tak naprawdę wybitne jednostki niemogące dojść do głosu, przez nikogo niezrozumiane i niewysłuchane? Sam Witkiewicz nie był osobą do końca uważaną za normalną. Ciągłe skandale, kontrowersje, jego niespotykany stosunek do życia, legenda, jaką wokół siebie stworzył, a to wszystko owiane niebywałą inteligencją i lotnością umysłu, a także – nie da się zaprzeczyć – talentem malarskim i pisarskim.

Jego gigantyczny umysł, który wydał z siebie poruszające teorie filozoficzne na temat sztuki, kultury i społeczeństwa, nie mówiąc o dziełach literackich i malarskich, wciąż jest przedmiotem analiz. Nie ulega wątpliwości, że Witkacy przerósł swoją epokę. Jego oryginalne pomysły, wizje, nowatorstwo teatralne przekroczyło ramy międzywojnia. […] Na ogół był ignorowany lub wyszydzany. Przez długi czas jego twórczość była przemilczana, a nawet wyśmiewana. Także i "dziaduniowie" Jałowieccy i Grądzik uważali, że "zmarnował się i wykoleił! Bo czyż normalny człowiek przyznaje się do peyotlów i kokain". Wypisuje bzdury, które "były czystą pornografią"?[7]

            Witkiewicz z odwagą pisał o Polsce to, co sam zaobserwował. Z dystansem – a to również jest cecha wielkich jednostek – potrafił ocenić stan narodu i opisać tego przyczyny. Przede wszystkim więc Witkacy uważał, że największą pomyłką Polski było przyjęcie chrześcijaństwa i całej kultury Zachodu, a wszystko, co potem to po prostu wynik owego błędu. Polska miała stracić przez to swój charakter narodowy, nastąpiło wypaczenie kultury i cech, które mogłyby być podstawą do wielkich czynów i wielkiej twórczości. Trudno się z tym kłócić, skoro nie możemy przewidzieć, jaki byłby los Polski, gdyby pozostała autonomiczna. Z perspektywy lat i w świetle tego, przez co obecnie przechodzi nasz kraj wizja Witkiewicza jest bardzo prawdopodobna. Z drugiej jednak strony i z jeszcze większego dystansu, śmiem stwierdzić, że tak właśnie musiało być, aby proces uświadamiania ogółu mógł się dokonać. A raczej – dokonywać się, gdyż nie jest to sprawa zakończona. Czas przemian jest nieskończony.
            Witkacy krytykuje Polskę za brak wszelkiej struktury w naszej kulturze, przypadkowe przyjmowanie wszystkiego z zewnątrz, wspaniałe początki bez odpowiednich końców […] brak wszelkiej oryginalności w wytwórczości naukowej, artystycznej i filozoficznej.[8] Z pewnością Polska posiadała (i posiada) dzieła oryginalne i pozbawione zachodniej wpływologii. Witkiewicz piętnuje bardziej ogólną tendencję Polaków do patrzenia wszędzie, aby tylko nie na siebie (czy też „w siebie”) i zachwycania się tym często bez powodu. Jeśli zaś powód zaistniał to ten z rodzaju, „bo wszyscy tak robią”. Umasowienie i… władza ludu.
Witkiewicz polskie problemy przypisywał w dużej mierze demokracji szlacheckiej, która stwarzała – jak to naprawdę pięknie i trafnie ujął:

[…] bagno chaosu i rozpad indywiduum bez dyscypliny wewnętrznej zamiast jego swobodnego rozwoju. Swobodę trzeba zdobyć – to jest kardynalne prawo ewolucji społecznej i indywidualnej, a do tego potrzebna jest dyscyplina.[9]

            Pogrubione przeze mnie zdanie prowadzi do kolejnej konkluzji, jaką wysunął Witkiewicz na temat polskości. Polak ma skłonności do nadmiernego niezadowolenia i nadęcia, które jest jego jedynym ratunkiem przeciw niespełnionym ambicjom. Ów wypracowany przez lata sztuczny stan Witkacy nazywa napuszaniem się. Człowiek pozbawiony wewnętrznej dyscypliny, aby sam mógł osiągać kolejne szczeble rozwoju, musi się spinać i wywyższać, byleby tylko dorównać innym.

Pić, bić się i puszyć się do ostatecznych granic możliwości – to był jedyny ratunek na nieprzyjemny podświadomy podkład poczucia własnej małości.[10]

            W przypisie do tego zdania Witkiewicz sprytnie notuje: Dziś też jest picie wprost niesamowite, tylko miejsce bicia się zajęły: sport rekordowy, dancing, bridge i radio.[11] Dodałabym do tego jeszcze więcej narzekania, oglądania się wokół siebie (nie tylko na innych ludzi, ale i na inne narody) i rywalizacja niedotycząca istotnych wartości, a pozorów i sztuczności.
            Czy taka jest właśnie Polska? Napuszony świat, w którym brak oryginalności, gdzie wszystko jest powtarzane, kopiowane i dopasowywane nawet, jeśli wymaga całkowitego wypaczenia…? Czyżbyśmy nie potrafili stworzyć czegoś sami, pójść drogą czystą i niezapisaną?
Idealną organizacją nie tylko pojedynczego państwa, ale i całej kuli ziemskiej, Witkiewicz nazwał organizację podobną do współżycia organów w organizmie.[12] Lecz – z bardzo ważnym zastrzeżeniem – owo współżycie nie miałoby polegać na całkowitym ujednoliceniu i uniwersalizacji, a w końcu (po raz kolejny to kleiste słówko) umasowieniu. Jak to bowiem jest z organizmem, każdy organ musi „pamiętać” o swojej roli i nie może jej zatracić na rzecz lepszego współistnienia z innymi organami. Nie może zatracić swojej indywidualności. Każdy człowiek powinien odkryć w sobie najpierw predyspozycje do rozwoju, chęć i odwagę do podjęcia tego „wyzwania” (w końcu wymagałoby oderwania się od masy i doświadczania wszystkiego na „własną rękę”), aby potem drogą dyscypliny wewnętrznej osiągnąć swobodę w działaniu. Poznać swoje zdolności i wykorzystać je na rzecz ogółu. Pójść naprzeciw wszystkiemu bez względu na przeszkody…

[…] całe tabuny ludzi, którzy mogliby podnieść faktycznie kulturę kraju, muszą zarabiać w nieistotny sposób na życie, aby resztkami sił, na marginesie swojej egzystencji, tworzyć rzeczy najważniejsze dla nich i dla innych – czego to ostatniego zwykle we właściwym czasie się nie dostrzega. Ale ogół składa się przeważnie z nadętych pyszałków, lepszych do wszystkiego, tylko nie do tego, czym są i być powinni.[13]

            Zabrnęliśmy daleko i kultura po cichu zniknęła z oświetlonej areny, kuląc się gdzieś za kulisami, a wielkie indywidua musiały albo przyznać masie rację, albo popaść w szaleństwo. Nawet jeśli było podobne do żywota Witkiewicza, który pomimo ogłaszania prawdziwych, a przez to bolesnych opinii, został kolejnym – zagubionym we własnym umyśle i uczuciach – samobójcą. Oko Witkacego było okiem krytyka. Był świadom potencjału, jaki tkwił w Polsce, ale twierdził, że został on zmarnowany – przez brak dyscypliny, niezadowolenie, puszenie się. Skrupulatnie wypisane w Niemytych duszach przywary Polaków nie straciły na aktualności, a zarazem pozostały po prostu przywarami Polaków wypisanymi w Niemytych duszach Stanisława Ignacego Witkiewicza. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego Witkacy owe przywary zauważył.
            Można pomyśleć, że brakuje nam pewności siebie. Brakuje odwagi, by powiedzieć, że żyjemy w pięknym kraju – i powiedzieć to w oderwaniu od wszystkiego innego, co tym krajem w najgłębszej istocie nie jest. Równocześnie jednak przeciętny Polak z wielką pewnością wygłasza krytyczne opinie na temat swojego narodu, jest świadom wszystkiego, co złe i nie na swoim miejscu i potrafi na to świetnie narzekać, pusząc się jednocześnie, jak ktoś lepszy od innych, czy to ludzi czy narodów. Całkowity dysonans.
            Tak naprawdę brakuje nam szczerej pokory. Z jednej bowiem strony ubolewamy nad tym, jak bardzo Polska musiała cierpieć i ile złego ją spotkało, robiąc z niej ofiarę i cmentarzysko. Z drugiej – napinamy się i pęczniejemy, na siłę próbując pokazać, że tak w istocie nie jest. I w tym celu trzeba zapychać się i przeżerać wszystkim, co nie nasze, wtapiać się w tłum, w proces globalizacji…
            Zatraciliśmy indywidualnego ducha narodu, a raczej – boimy się ponownie go odkryć. Bo przecież to wymaga odwagi. Stanąć i pokazać wszystko, przyznać się do złego i dobrego, zaakceptować każdą stronę swojej polskości (i człowieczeństwa!) i dostrzec w niej czystość i prawdę ukrytą gdzieś na dnie istnienia. Obiektywnie i szczerze.
O ile ze szczerością, w gorącym przypływie uczuć, nie jest trudno, o tyle obiektywność w tym wypadku to cecha trochę trudniejsza do osiągnięcia. Bowiem człowiek zanurzony w prawdziwie płonącym uczuciu będzie raczej subiektywnie spoglądał na rzeczywistość.
            Takie właśnie spojrzenie na polskość, a raczej na ducha narodu, prezentuje romantyczny poeta i mistyk Juliusz Słowacki. Polska filozofia według niego miała narodzić się w miejscu przejścia z wiary instynktownej (pogańskiej) w wiarę widzącą (chrześcijaństwo). Celem idei polskiej będzie więc:

Przez całą form widzialność – usprawiedliwi logikę w duchowym świecie widzianą – ze ścisłością matematyczną świat wyprowadzony z Jedności Słowa – w czynach jego wszystkich, światu samemu, w jego własnym sumieniu wytłumaczy. Ku celom ostatecznym i Świętym – usiłowanie ducha narodowego poprowadzi. […] Nie krytykę, ale budownictwo nowe zaczynamy, wiedzę z uczuciem pogodzoną mieć chcemy – wszystkie przypuszczenia i opinie dzisiejszego świata przed światło mądrości rodzimej polskiej wywieść celem jest naszym…
Z nauką zrywamy – ale nie z wiedzą.[14]

U Słowackiego wielkie indywidua to wcielenia Króla Ducha. Wspaniałej duszy, która poświęca się i po każdej śmierci przybiera nowe formy, aby prowadzić naród, przewodzić mu. Także rozwój jest silnie akcentowany w filozofii genezyjskiej Słowackiego. Tym, co ma naprawdę wartość jest działanie z wyobraźnią i swobodą. Czynny udział w procesie doskonalenia się ducha następował więc dzięki wędrówce dusz. Metempsychoza w odsłonie autora Króla Ducha polegała na odradzaniu się w lepszej formie niż poprzednia. Śmierć jest momentem przeobrażenia.

I duch niewyszłszy z umarłego ciała
Czuł jakąś dumę, że spokojnie leży;
A nad nim ziemia poruszona grzmiała
I unosiły się duchy rycerzy. –
Trójca widm mój stos ogniem zapalała,
A ja czekałem, aż piorun uderzy:
Tak byłem pewny, że w owe rumiane
Grzmotem powietrze – jak duch zmartwychwstanę.[15]

            W świetle wcześniejszej opowieści o procesie rozwoju każdego społeczeństwa, Słowacki poszerza nasze pole widzenia. Uzupełnia je o aspekt ponadczasowy, duchowy. Podporządkowuje długi bieg historii sprawom absolutnym i ukazuje rolę Polski, jako mesjasza narodów. Jeśli dostrzegamy w tym elementy przesadzonej dumy i pustego wieszczenia, pragnę przypomnieć w jakich czasach się znajdujemy. Romantyzm to epoka czucia, odbijająca się od racjonalistycznego i schematycznego paradygmatu oświecenia. Polska jest w trakcie gwałtownych przemian społecznych, powstań i budzenia gorących uczuć patriotycznych. To także czas emigracji, które to podsycały uczucia narodowe poprzez tęsknotę i głęboką nadzieję, co do poprawy losu kraju. Mesjanistyczna idea budziła zaś w ludziach dumę z bycia Polakiem i przyświecała także Słowackiemu, choć nie powielał on wizji polskości Mickiewicza. Słowacki zawsze pozostawał gdzieś obok, a nawet w jego tle, będąc sam dla siebie obrazem własnych poglądów. Wiecznie samotny, tułający się po Europie wieszcz zmarł młodo w chorobie, dyktując wersy Króla – Ducha. Jego życie do końca wypełnione było wielką wizją – wierzył w nią bez cienia zwątpienia i to właśnie świadczy o wiarygodności drogi mistycznej Słowackiego.

[…] Gdy duchem spełnię – co ciałem spełniłem;
Duch – ukazany w pierwszej świata zorzy…
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,
A lat tysiące są jak jedna chwila.[16]

             Koncepcja poety oparta jest na działaniu – także całego narodu w ślad za wielkimi przywódcami.  Celem naszym nie jest poznanie Boga tylko – ale otrzymanie Boga przez ducho – materią… a zatem czyn ducha.[17] Poprzez swoje działanie, bohaterskie czyny i poświęcanie się Polska miała być przykładem dla innych krajów. Miała być niczym Chrystus – świętym Słowem, Logosem; pochodząca prosto od Boga. Cierpienia, jakie spotkały Polaków na przestrzeni dziejów nie były po prostu tragediami i złem od losu, a świadomym wyborem Króla Ducha, który poświęcał się nie tyle na rzecz innych, co jako przykład dla nich. Oczy miały być zwrócone na Króla i naród, który wiódł za sobą.
            Każde wcielenie Króla Ducha nadawać miało państwu jakąś ważną cechę:
  1. Her Armeńczyk – ideę metempsychozy.
  2. Popiel – utwardził naród, zahartował i przygotował go na cierpienie.
  3. Św. Mieczysław – złożył ofiarę z „miecza i sławy” – Polacy mogą rzeczywiście stać się ludem Słowa, Logosu (a nie Sławy – nie są bowiem Sławianiami, lecz Słowianami). Przygotowuje Polskę na przyjęcie chrześcijaństwa. Wiara w Chrystusa i wzorowanie się na Jego życiu doprowadzi naród do ostatecznej chwały i ostatecznego tryumfu.
  4. Bolesław Śmiały – po okresie dobrego i spokojnego panowania Bolesława Chrobrego, przychodzi kolejny władca, który przygotowuje naród do cierpienia, daje mu obycie z doświadczeniem na sobie zbrodni.[18]
Juliusz Słowacki całą istotę polskości sprowadził do nieustannego dążenia ku doskonałości. Rozwoju, który poprzez doświadczenie cierpienia powinien ulepszać się, aż w końcu wszystkie dusze będą mogły rozpłynąć się w boskim Absolucie. Nie jest to jednak tak proste, jak być może brzmi. Wielki człowiek, wcielenie Króla Ducha, musiałby bowiem pojawiać się w dziejach narodu i popychać go do przodu, udoskonalać. Lecz jak już wiemy owy rozwój odbywa się etapami i ma swój początek oraz kres. I tak okres rządów indywiduów musi się skończyć. Gdy ogół stopniowo przejmuje władzę i zanika kultura wszelaka, również nasz Król Duch staje się szaleńcem lub podporządkowanym trybikiem machiny.

A ja co? – anioł na dnie mgieł czerwonych,
Pan niewidzialnych duchów – brat szalonych…[19]

   Nawet poezja nie jest w stanie uchwycić niesamowitości i zmienności świata. Myśl mistyczna Słowackiego, pełna płynności i pozbawiona granic, choć została ujęta w dziełach takich jak Genezis z Ducha czy Król Duch, wciąż jest tylko plamą trwania – barwną i zapierającą dech w piersiach – a poza nią toczy się historia, ludzie żyją i umierają z reguły pozbawieni świadomości na temat batalii, jaka się rozgrywa gdzieś poza ich skierowanymi ku ziemskości umysłami. A wielkie jednostki, poeci, wieszcze, filozofowie i szaleńcy – zachodzą w głowę szukając sensu ogólnego, tajemniczego składnika procesu ewolucji. Jedynym czego znaleźć jednak nie mogą jest ukryty głęboko w każdym duch narodu. Ten, który został zrzucony z tronu. Duch wielkich czynów. Szaleniec.
Czy jest on Królem Duchem?

O CZŁOWIEKU
Ten, jako duch globowy – wewnątrz samorodnym ogniem jest […] – przez światłość Odkupiciela ku celom ostatecznym podnoszony… aż do czasu, gdy zdoła samoistną miłość bożą – pierwiastkiem światła w sobie złożonym, ogień transfigurować – i formę swoją w wieczną i świecącą przemienić…[20]

Ten wędrujący po całym globie Duch (uniwersalny, ogólny), równocześnie jest duchem każdego narodu, a potem pojedynczym duchem każdego człowieka. Odkrycie w sobie samym mocy do działania i rozwoju, które będą popychać innych, a może i cały naród do tego samego … To przecież sedno każdego najmniejszego życia. A teraz powiedzieć możemy, że człowiek jest jako glob w skróceniu […].[21]
   Powstało piękne kółeczko prowadzące do podstawowej myśli filozofii indyjskiej.  Skoro bowiem Witkiewicz tak piętnował zapatrzenie Polski w kulturę zachodnią, należy spojrzeć na polskość z innej perspektywy. Najważniejsza i najstarsza idea pochodzi z Wed i mówi o całkowitej jedności świata w Prapodstawie. Jedności Absolutu i Jaźni. Atmana i Brahmana. Ducha ogólnego i jednostkowego. Uświadomienie sobie tej prawdy to moment refleksji – myśli stwarzającej. Tak można przedstawić ten proces na podstawie słowa JEST:

Ta pierwotna forma wypowiedzenia, będąca raczej wyrzuceniem jednego dźwięku, jest już wszelako pierwszą surową artykulacją i wytwarza słowo „Jest”, które stanowi najbardziej wymowny wyraz pierwotnej koncentracji myśli i medytatywnego procesu poznania, w którym byt, poprzez mediację, wyłania się z prapodstawy.[22]

Prapodstawa jest fundamentalnym ośrodkiem rzeczywistości.[23] Uznanie tej pierwotnej myśli, która scala w jedno ogólność i jednostkowość stwarza w człowieku potencjał, by stał się wielkim indywiduum.
U Słowackiego „posłanką” takiej świętej myśli jest Matka Boska. Wiara chrześcijańska była blisko serca poety, lecz tutaj bardziej porusza symbolika. Maryja – kobieta, która urodziła Jezusa Chrystusa, matka. Jako pani Słowa również stwarza, powołuje do życia – kolejne boskie istnienia, kolejne wcielenia Ducha. Widać tu głębokie zrozumienie wiary na mistycznym poziomie. Gdy spojrzymy na religię chrześcijańską z perspektywy przestrzennej dostrzeżemy, że Maryja przeniesiona w sferę symboliczną staje się wieczna i nieustannie „wydaje na świat” Chrystusa – Logos, wcielenie tego, co boskie i ludzkie.

Niechże ta męka moja przedwiekowa
I to stchórzenie ducha – ludziom służy.
Już za tą chmurą jutrzenka się Słowa
Pokazywała – jak tęcza po burzy;
Już krwią nabrzmiały jak mgła purpurowa,
Rosłem do nowej walki i podróży:
Gdy pani Słowa – gdzieś w gwiaździstym wichrze
Skryta – przysyła dwa duchy najlichsze.

            „Stwarza się” wybitna jednostka. Pomazaniec boży. Przywódca. Wieszcz wiodący masy ku rozwojowi kultury. Zupełnie jak w Wedach, które są podstawą indyjskiego oglądu świata, gdzie życie kulturowe i społeczne jest wyrazem tego wewnętrznego i religijnego, tak też każde działanie indywiduum jest rytuałem mającym na celu –

[…] nieustanne wytwarzanie i strzeżenie świętości i szczęśliwości całego świata; ma ono na uwadze cały świat oraz nieustanne doskonalenie jego nienaruszalnej całości, jaka wyłania się w wyniku ustanowienia odniesienia do absolutu; jest to owo colere, pielęgnacja kultu, nieustanne budowanie i tworzenie świata na absolutnym fundamencie, co z kolei stanowi ostateczny i najgłębszy sens kultury, i to zarówno ze względu na nazwę jak i na treść tego pojęcia.[24]

            Tajemnica Istnienia, której podsycanie jest głównym celem życia indywiduum. Jeśli przeniesiemy się wraz z Królem Duchem w zaświaty – w to bezczasowe miejsce, w którym oczekuje się na ponowne narodziny, staje się on symbolem samym w sobie. Tego uczy Słowacki – mistycznej przestrzeni, która obrazuje pewne sposoby myślenia. Każe nieustannie dokonywać aktu transgresji, wejścia w święte miejsce łączące Jaźń z Absolutem. Także Witkiewicz o tym pisał:

Co zaś do „wyskoczenia ponad siebie”, to kiep jest ten, co do tego nie dąży i gdyby nikt ponad siebie nie wyskakiwał, nie byłoby żadnego rozwoju i postępu na świecie. Chodzi o to, w jaki sposób to się robi.[25]

            Rozwój społeczeństwa dokonuje się każdego dnia, każdej godziny. I choć jest procesem dziejowym, który ma swoje cechy, jak rządy indywiduum i ich rozpuszczenie, to równocześnie istnieje w przestrzeni pozbawionej czasu. W życiu każdego pojedynczego człowieka. To tam tkwi źródło zmian, ruchu. W działaniu – w wyrażeniu myśli pochodzących od sfery sacrum, podążaniu za ową myślą – drogą. Etap na jakim znajduje się nie tylko polskość, ale i cała ludzkość to właśnie ten moment podjęcia – bądź nie – działania. Podczas gdy świat „rozlał się na siebie”, tworząc miliardy różnorodnych konstrukcji – w każdym tego słowa rozumieniu – umasowił się i rozgraniczył, ludzie muszą znaleźć czystą kartę swojego istnienia. Miejsce prawdziwie nagie, gotowe do zapełnienia.
            Indywiduum jest czystą kartą. W miejscu, gdzie pojawia się myśl tworząca jednolity obraz Ja i Absolutu, wykwita prawdziwa esencja życia i energia działania. Ta stwarza jednostkę czynną, na rzecz coraz to większych ogółów – bo taka już jej natura i (często nieświadome) powołanie. Tworzy, ciągle zapełniając czystą kartę Słowem. Jest ona potencjałem duchowym, drzemiącym wewnątrz nas i tylko czekającym, aż zwrócimy nań uwagę.
            W to właśnie miejsce należy skierować oczy Polski. Dziwaczne polskie rozdarcie pomiędzy gorącymi uczuciami patriotycznymi, ubolewaniem nad cierpieniami kraju, a krytycznością wobec wszystkiego wokół i ogólna niechęć do rzeczywistości zastanej, to tylko efekt ogólnego rozproszenia. Dotyczy ono także umysłów ludzkich, zapełnionych schematami myślowymi będącymi efektami całkowitego umasowienia. Wpychane są nam do głów wyrazy, opinie, interpretacje, manipulacje, nieustanne wartościowanie. Jesteśmy przepełniani zupełnie obcymi doświadczeniami, skazani na smutną śmierć, przed którą zobaczymy tylko pusty i nudny film z naszych „życiowych powierzchowności”.
             W taki też sposób cytowany na samym początku Konstanty Ildefons Gałczyński musi jeszcze raz zostać wspomniany. Miał rację, mówiąc, że Polak to wariat. Skoro bowiem w każdym z nas istnieje ukryty potencjał, możność, bycia Królem Duchem, a ten z racji na swoją naturę może (nie musi!) być skazany na szaleństwo… wariat to lepszy gość.[26]. Przebiliśmy się przez wzorce, do których polskość jest przyzwyczajona, w myśli Wschodu odnajdując nowy sposób interpretacji wizji wielkich jednostek i okazuje się, że wcale nieźle być wariatem. Odwagi zatem na drodze, by rozwój nie popadł w rozleniwienie, a był swobodnym procesem doskonalenia siebie – i innych.
tumblr_mgq0x8JTK91rp2wx5o1_1280 
(Portret M. i W. Nawrockich, Witkacy)


http://archiwum.wiz.pl/images/duze/1999/11/99113905.JPG
MS

[1] S.I. Witkiewicz, Niemyte Dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 257.[2] Tamże, s.254.
[3] S.I. Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia, Skierniewice 1992.
[4] S.I. Witkiewicz, Niemyte Dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, ss. 257 – 258.
[5] J. Słowacki, List do J.N. Rembowskiego: Dowód, że nauka dzisiejsza niezdolna jest żadnej syntezy o duchu nie wiedząc, [w:] Dzieła, oprac. J. Krzyżanowski, Wyd. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1949, s. 388.
[6] S.I. Witkiewicz, Na marginesie „Narkotyków” i „Niemytych dusz” S.I. Witkiewicza, [w:] Narkotyki – Niemyte dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 15.
[8] S.I. Witkiewicz, Niemyte Dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 261.[9] Tamże, s. 262.[10] Tamże, s. 272.[11] Tamże.[12] Tamże, s. 275.
[13] S.I. Witkiewicz, Niemyte Dusze, [w:] Narkotyki – Niemyte dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 282.
[14] J. Słowacki, O idei polskiej, [w:] Pisma filozoficzne, [w:] Dzieła, oprac. J. Krzyżanowski, Wyd. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1949, s. 415.
[15] J. Słowacki, Król – Duch, oprac. J. Krzyżanowski, Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1959, s. 6.[16] Tamże, s. 56.
[17] J. Słowacki, Filozofia, [w:] Pisma filozoficzne, [w:] Dzieła, oprac. J. Krzyżanowski, Wyd. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1949, s. 418.
[18] J.P. Sawicki, Krótki szkic o Królu Duchu, [w:] http://niewinni-czarodzieje.pl/krotki-szkic-o-krolu-duchu, dostęp: 01.02.2015r.
[19] J. Słowacki, Król – Duch, oprac. J. Krzyżanowski, Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1959, s. 60.
[20] J. Słowacki, O człowieku, [w:] List do J. N. Rembowskiego, [w:] Dzieła, oprac. J. Krzyżanowski, Wyd. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1949, s. 393.[21] Tamże, Człowiek jako mikrokosm, s. 392.
[22] L. Gabriel, Wprowadzenie do myśli indyjskiej, przekł. L. Żylicz, PWN, Warszawa 1990, s. 32.[23] Tamże.[24] Tamże, s. 20.
[25] S.I. Witkiewicz, Na marginesie „Narkotyków” i „Niemytych dusz” S.I. Witkiewicza, [w:] Narkotyki – Niemyte dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 13.

[26] K.I. Gałczyński, Liryka, liryka, tkliwa dynamika, [w:] http://kigalczynski.republika.pl/wiersze/liryka.html?p=_wi, dostęp: 02.02.2015r.