„Obraz Wielkiego Ducha
- z myśli Witkiewicza i
Słowackiego”
Ja jestem Polak, a Polak jest wariat,
a wariat to lepszy gość…
a wariat to lepszy gość…
~K.I. Gałczyński – Liryka, liryka, tkliwa dynamika
Krótki fragment wiersza
Gałczyńskiego z pewnością dużo mówi o polskości jako takiej. Nie tylko o
zespole ogólnych cech, ale o wiele głębszej, wspólnej właściwości. To wariactwo
można rozumieć jednak na różne sposoby i niejedni już się tym zajmowali – nie
tylko w twórczości literackiej, filozoficznej, ale i swoją postawą życiową ukazywali
pewien „rodzaj polskości”. Bo Polska
na przestrzeni dziejów miała bardzo różnorodne oblicza. Poprzez swoje
cierpienia i chwiejne znaczenie na arenie międzynarodowej, z jednej strony
zachęcała obywateli do gorącego patriotyzmu (niekiedy niestety przesadzonego),
z drugiej odpychała od poczucia się Polakiem – z całym jego bagażem doświadczeń
oraz przywar wypracowanych i skrupulatnie przez lata pielęgnowanych.
Zasadą ogólną – dotyczącą każdego
społeczeństwa czy zgrupowania – jest potrzeba posiadania przywódcy, autorytetu,
osoby popychającej ową grupę w stronę rozwoju. Gdyż właśnie rozwój jest naszym
największym i najważniejszym obowiązkiem. Od urodzenia jesteśmy kształtowani,
wychowywani i dopasowywani do społeczności, w której przyszło nam żyć. Ten rozwój zewnętrzny jest sprawą bardzo
ważną i potrzebną, jednak ponad niego wyrasta oczywiście rozwój wewnętrzny – to, jak pokierujemy swoją osobowością, w jaki
sposób zechcemy przysłużyć się ogółowi i wreszcie – co zrobimy, by ten rozwój
nigdy nie zastygł. Człowiek uczy się przecież całe życie, doświadczając i
przetwarzając owe doświadczenia na mądrość. Szczęściarzem jest, gdy potrafi (i
chce) przelać zdobytą wiedzę na innych ludzi. Wielki mówca, polityk, wódz,
wieszcz… Istnieją jednostki wybitne, które porywają za sobą całe tłumy,
wskazują im drogę. Nie można powstrzymać się w tym miejscu o wspomnieniu równie
wybitnych jednostek, choć pod innym względem, które przewodząc masom dokonywały
zbrodni przeciwko ludzkości. Ich wybitność była jednak cechą pozbawioną pełni
zrozumienia, nieprzyjemnym w konsekwencjach zbłądzeniem myśli.
Zerkając z lotu ptaka na historię
ludzkości – oto od początku dziejów pojawiali się prawdziwi przywódcy. Nie
zawsze byli to władcy lub oświeceni mędrcy. Prehistoryczne ludy czciły szamanów,
kapłanów, istniał ponadczasowy kult Wielkiej Matki, starożytni Egipcjanie na
równi z bogami traktowali faraonów, w końcu pojawił się też Chrystus. Czasy się
zmieniały, mentalność ludzi tak samo. Filozofowie tacy, jak Platon i
Arystoteles konstruowali listy najlepszych i najgorszych systemów władzy.
Zawsze na szczycie była władza jednostki. A jednak dziś za najlepszy ustrój
uważa się demokrację.
Porządek został odwrócony i czy mamy
z tego powodu narzekać? Jak już sama polskość
nakazuje, owszem. Ale mieliśmy i my umysły bogate, potrafiące dostrzec w
istniejącym porządku rzeczy sens, a z przeszłości wyciągać właściwe wnioski. Stanisław
Ignacy Witkiewicz bez ogródek pisał o rozwoju społeczeństwa, będącego długim i często
trudnym procesem, uwieńczonym doskonałością
uspołecznienia[1]
i świadomością na szeroką skalę. Zwieńczenia jednak nie sposób opisać, a
nawet wyobrazić sobie, skoro proces ten jest tak bardzo rozciągnięty w czasie,
my zaś tkwimy obecnie w jakimś niezbyt określonym miejscu.
Od razu nie można osiągnąć i wyższej kultury, i ogólnego szczęścia:
najpierw jedno, poprzez męki uciśnionych – musi być ludzka miazga, na której
wyrastają pyszne kwiaty wielkich indywiduów – obdarzycieli całości, a potem
dopiero drugie, na tle samouświadomienia się masy i już innego gatunku
zaprzężenia wielkich indywiduów (ale już innego typu) do świadomej pracy dla
dobra całej ludzkości.[2]
Świat wielkich indywiduów przeminął. Żyjemy w czasach zmian, wypaczania
starych schematów i wzorców. Społeczeństwa czują swoją wyższość jako grupa, a
kultura masowa tylko im to ułatwia. Umasowienie jest zresztą najwyraźniejszą
cechą przewidzianej przez Witkacego transformacji. Nie oznacza ona jednak, że
jesteśmy u progu owej doskonałości, a raczej u progu (a może już weszliśmy w
głąb…?) zaniku wszelkiej kultury oryginalnej, powiedziałabym nawet – wieszczej,
na rzecz zmechanizowanej, pozbawionej
twórczości i bezdennie nudnej ludzkości.[3] Czy
nudnej? Oczywiście zależy, pod jakim kątem na to spojrzymy.
Żyjemy w świecie bezgranicznie kolorowym i różnorodnym – już to sprawia,
że nieustannie jesteśmy świadkami feerii dziwactw i nowości. Lecz Witkiewiczowi
nie chodziło o ciągłą podnietę, szczególnie tak pustą i beztreściową, gdy
przyjrzymy się jej bliżej. Tajemnica Istnienia była dla niego treścią i formą
zarazem. To ona miała leżeć u podstaw każdego działania. Dziś została
zaniedbana w sposób zaskakujący – poprzez zapchanie tajemniczości
materialistycznym i egocentrycznym podejściem do rzeczywistości (rzeczy-wistości?). Tajemnica wciąż jest
i choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli ją ukryć i o niej zapomnieć – będzie
wracać nocami, gdy zgasimy światła i przestaną nas razić w oczy kolorowe
billboardy i światła samochodów.
Witkiewicz żył w okresie, kiedy nic
nie mogło być tak naprawdę pewne. Pierwsza wojna światowa zmieniła poglądy
wielu ludzi, a groźba wybuchu kolejnej czyniła z nich nerwowych i
zaniepokojonych przyszłością. Egzystencja w dwudziestoleciu międzywojennym
skupiona na próbach odbudowy świadomości ludzi po wojnie, wcale nie była jednak
ponura. Kwitło życie literackie, powstawały nowe nurty w poezji (ekspresjonizm,
futuryzm, dadaizm, neoklasycyzm) i filozofii (egzystencjalizm, katastrofizm,
freudyzm). Nastąpiło niesamowite pomieszanie treści z formą i form z treścią,
człowiek spojrzał w siebie z perspektywy makrokosmosu. Witkacy patrząc na to
wszystko swoim czujnym okiem obserwatora zrozumiał, że ludzkość rozszczepiła
się, każdy spogląda w innym kierunku. Ponadto wizja wybuchu II wojny światowej
sprzyjała jego katastroficznym poglądom. Wybitna jednostka musiała zatem
patrzeć na rozpad kultury bezradnie.
[…] ludzkość musi zapłacić: a) końcem religii (i tak zresztą w naturalny
sposób kończącej swą rolę długowiecznej wychowawczyni ludzkości) jako
„pierwszego metafizycznego przybliżenia”, b) samobójstwem filozofii – w postaci
negatywnego raczej […] co do swych wyników systemu ogólnego, do którego zdążamy
i który połączy pozorne sprzeczności, implikowane przez istnienie w każdym
ujęciu pojęciowym i c) upadkiem sztuki, która wyczerpawszy przedwcześnie
wszystkie środki działania, musi skończyć się albo w powtarzaniu tego, co było,
albo w zupełnej perwersji, obłędzie i dezorganizacji swych form
konstrukcyjnych. [4]
Zatrzymajmy się na chwilę przy samobójstwie filozofii. Czy nie jest to teza całkowicie zgodna z
niemożnością ujęcia Tajemnicy Istnienia (tego, co boskie, absolutne,
Niewypowiadalne) poprzez jakiekolwiek nazwy, definicje, schematy? Gdy scalimy
wszystko w jedno, odkryjemy teorię
wszystkiego, okaże się, że owa całość jedyne, co ma do zaoferowania to
nicość i – za Mistrzem Eckhartem – upustynnienie…
A tak pisał Juliusz Słowacki, którego myśl rozwiniemy niżej, o niemożliwości
dokonania przez jakąkolwiek naukę syntezy
bez wiedzy o Duchu (tutaj można go przedstawić, jako synonim do tego, co niepoznane,
absolutne):
Nauki, których celem dotychczas była obserwacja fenomenów globowych –
muszą przemienić się w samych założeniach i definicjach, wziąwszy za cel –
obserwacją ducha – w pracach jego odwiecznych na globie.
I człowiek ten poprzez dwa lata patrzył zdziwiony na wiedzę europejską… i
na duch Polski – która takiemu bałwanowi składa ciągle ofiary z własnej
przyszłości, z własnego narodowego rozumu…[5]
Tak, drugi akapit to wciąż słowa
polskiego romantyka. Dla niego wiedza o duchu była głębokim uczuciem, nagłym
przebłyskiem. W tym łączy się treść filozofii ogólnej, której efekt dla
Witkacego był negatywny, bo oznaczał całkowity zanik tej nauki. Dokładniej,
wszelkiego myślenia refleksyjnego i pracy intelektualnej, a to dla dramaturga
najgorsza z wizji życia. Oznaczała stagnację, popadnięcie w marazm. Lepiej jednak skończyć nawet w pięknym
szaleństwie niż w szarej, nudnej banalności i marazmie.[6]
W obliczu rozpadu kultury, indywiduum wcześniej mające popychać masy w
stronę rozwoju, ma do wyboru albo los szaleńca, albo zgodę na zmianę i
wtopienie się w przyjęty porządek. Takich ludzi jest i było wielu. Jeśli
wszyscy, których nazywamy obłąkanymi to tak naprawdę wybitne jednostki
niemogące dojść do głosu, przez nikogo niezrozumiane i niewysłuchane? Sam Witkiewicz
nie był osobą do końca uważaną za normalną. Ciągłe skandale, kontrowersje, jego
niespotykany stosunek do życia, legenda, jaką wokół siebie stworzył, a to
wszystko owiane niebywałą inteligencją i lotnością umysłu, a także – nie da się
zaprzeczyć – talentem malarskim i pisarskim.
Jego gigantyczny umysł, który wydał z siebie poruszające teorie
filozoficzne na temat sztuki, kultury i społeczeństwa, nie mówiąc
o dziełach literackich i malarskich, wciąż jest przedmiotem analiz.
Nie ulega wątpliwości, że Witkacy przerósł swoją epokę. Jego oryginalne
pomysły, wizje, nowatorstwo teatralne przekroczyło ramy międzywojnia. […] Na
ogół był ignorowany lub wyszydzany. Przez długi czas jego twórczość była
przemilczana, a nawet wyśmiewana. Także i "dziaduniowie"
Jałowieccy i Grądzik uważali, że "zmarnował się i wykoleił! Bo
czyż normalny człowiek przyznaje się do peyotlów i kokain". Wypisuje
bzdury, które "były czystą pornografią"?[7]
Witkiewicz z odwagą pisał o Polsce
to, co sam zaobserwował. Z dystansem – a to również jest cecha wielkich
jednostek – potrafił ocenić stan narodu i opisać tego przyczyny. Przede
wszystkim więc Witkacy uważał, że największą pomyłką Polski było przyjęcie
chrześcijaństwa i całej kultury Zachodu, a wszystko, co potem to po prostu
wynik owego błędu. Polska miała stracić przez to swój charakter narodowy, nastąpiło
wypaczenie kultury i cech, które mogłyby być podstawą do wielkich czynów i
wielkiej twórczości. Trudno się z tym kłócić, skoro nie możemy przewidzieć,
jaki byłby los Polski, gdyby pozostała autonomiczna. Z perspektywy lat i w
świetle tego, przez co obecnie przechodzi nasz kraj wizja Witkiewicza jest
bardzo prawdopodobna. Z drugiej jednak strony i z jeszcze większego dystansu,
śmiem stwierdzić, że tak właśnie musiało być, aby proces uświadamiania ogółu mógł się dokonać. A raczej – dokonywać się,
gdyż nie jest to sprawa zakończona. Czas przemian jest nieskończony.
Witkacy krytykuje Polskę za brak wszelkiej struktury w naszej kulturze,
przypadkowe przyjmowanie wszystkiego z zewnątrz, wspaniałe początki bez
odpowiednich końców […] brak wszelkiej oryginalności w wytwórczości naukowej,
artystycznej i filozoficznej.[8] Z pewnością Polska
posiadała (i posiada) dzieła oryginalne i pozbawione zachodniej wpływologii. Witkiewicz piętnuje
bardziej ogólną tendencję Polaków do patrzenia wszędzie, aby tylko nie na
siebie (czy też „w siebie”) i zachwycania się tym często bez powodu. Jeśli zaś
powód zaistniał to ten z rodzaju, „bo wszyscy tak robią”. Umasowienie i… władza
ludu.
Witkiewicz polskie problemy przypisywał w dużej mierze demokracji
szlacheckiej, która stwarzała – jak to naprawdę pięknie i trafnie ujął:
[…] bagno chaosu i rozpad indywiduum bez dyscypliny wewnętrznej zamiast
jego swobodnego rozwoju. Swobodę trzeba
zdobyć – to jest kardynalne prawo ewolucji społecznej i indywidualnej, a do
tego potrzebna jest dyscyplina.[9]
Pogrubione przeze mnie zdanie
prowadzi do kolejnej konkluzji, jaką wysunął Witkiewicz na temat polskości. Polak
ma skłonności do nadmiernego niezadowolenia i nadęcia, które jest jego jedynym ratunkiem przeciw niespełnionym
ambicjom. Ów wypracowany przez lata sztuczny stan Witkacy nazywa napuszaniem się. Człowiek pozbawiony
wewnętrznej dyscypliny, aby sam mógł osiągać kolejne szczeble rozwoju, musi się
spinać i wywyższać, byleby tylko dorównać innym.
Pić, bić się i puszyć się do ostatecznych granic możliwości – to był
jedyny ratunek na nieprzyjemny podświadomy podkład poczucia własnej małości.[10]
W przypisie do tego zdania
Witkiewicz sprytnie notuje: Dziś też jest
picie wprost niesamowite, tylko miejsce bicia się zajęły: sport rekordowy,
dancing, bridge i radio.[11]
Dodałabym do tego jeszcze więcej narzekania, oglądania się wokół siebie (nie
tylko na innych ludzi, ale i na inne narody) i rywalizacja niedotycząca
istotnych wartości, a pozorów i sztuczności.
Czy taka jest właśnie Polska?
Napuszony świat, w którym brak oryginalności, gdzie wszystko jest powtarzane,
kopiowane i dopasowywane nawet, jeśli wymaga całkowitego wypaczenia…? Czyżbyśmy
nie potrafili stworzyć czegoś sami, pójść drogą czystą i niezapisaną?
Idealną organizacją nie tylko pojedynczego państwa, ale i całej kuli
ziemskiej, Witkiewicz nazwał organizację podobną
do współżycia organów w organizmie.[12] Lecz – z bardzo
ważnym zastrzeżeniem – owo współżycie nie miałoby polegać na całkowitym
ujednoliceniu i uniwersalizacji, a w końcu (po raz kolejny to kleiste słówko)
umasowieniu. Jak to bowiem jest z organizmem, każdy organ musi „pamiętać” o
swojej roli i nie może jej zatracić na rzecz lepszego współistnienia z innymi
organami. Nie może zatracić swojej indywidualności. Każdy człowiek powinien
odkryć w sobie najpierw predyspozycje do rozwoju, chęć i odwagę do podjęcia
tego „wyzwania” (w końcu wymagałoby oderwania się od masy i doświadczania
wszystkiego na „własną rękę”), aby potem drogą dyscypliny wewnętrznej osiągnąć
swobodę w działaniu. Poznać swoje zdolności i wykorzystać je na rzecz ogółu.
Pójść naprzeciw wszystkiemu bez względu na przeszkody…
[…] całe tabuny ludzi, którzy mogliby podnieść faktycznie kulturę kraju,
muszą zarabiać w nieistotny sposób na życie, aby resztkami sił, na marginesie
swojej egzystencji, tworzyć rzeczy najważniejsze dla nich i dla innych – czego
to ostatniego zwykle we właściwym czasie się nie dostrzega. Ale ogół składa się
przeważnie z nadętych pyszałków, lepszych do wszystkiego, tylko nie do tego,
czym są i być powinni.[13]
Zabrnęliśmy daleko i kultura po
cichu zniknęła z oświetlonej areny, kuląc się gdzieś za kulisami, a wielkie
indywidua musiały albo przyznać masie rację, albo popaść w szaleństwo. Nawet
jeśli było podobne do żywota Witkiewicza, który pomimo ogłaszania prawdziwych,
a przez to bolesnych opinii, został kolejnym – zagubionym we własnym umyśle i
uczuciach – samobójcą. Oko Witkacego było okiem krytyka. Był świadom
potencjału, jaki tkwił w Polsce, ale twierdził, że został on zmarnowany – przez
brak dyscypliny, niezadowolenie, puszenie się. Skrupulatnie wypisane w Niemytych duszach przywary Polaków nie
straciły na aktualności, a zarazem pozostały po prostu przywarami Polaków
wypisanymi w Niemytych duszach Stanisława
Ignacego Witkiewicza. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego Witkacy owe
przywary zauważył.
Można pomyśleć, że brakuje nam
pewności siebie. Brakuje odwagi, by powiedzieć, że żyjemy w pięknym kraju – i
powiedzieć to w oderwaniu od wszystkiego innego, co tym krajem w najgłębszej
istocie nie jest. Równocześnie jednak przeciętny Polak z wielką pewnością
wygłasza krytyczne opinie na temat swojego narodu, jest świadom wszystkiego, co
złe i nie na swoim miejscu i potrafi na to świetnie narzekać, pusząc się
jednocześnie, jak ktoś lepszy od innych, czy to ludzi czy narodów. Całkowity
dysonans.
Tak naprawdę brakuje nam szczerej
pokory. Z jednej bowiem strony ubolewamy nad tym, jak bardzo Polska musiała
cierpieć i ile złego ją spotkało, robiąc z niej ofiarę i cmentarzysko. Z
drugiej – napinamy się i pęczniejemy, na siłę próbując pokazać, że tak w
istocie nie jest. I w tym celu trzeba zapychać się i przeżerać wszystkim, co
nie nasze, wtapiać się w tłum, w proces globalizacji…
Zatraciliśmy indywidualnego ducha
narodu, a raczej – boimy się ponownie go odkryć. Bo przecież to wymaga odwagi.
Stanąć i pokazać wszystko, przyznać się do złego i dobrego, zaakceptować każdą
stronę swojej polskości (i człowieczeństwa!) i dostrzec w niej czystość i prawdę
ukrytą gdzieś na dnie istnienia. Obiektywnie i szczerze.
O ile ze szczerością, w gorącym przypływie uczuć, nie jest trudno, o tyle
obiektywność w tym wypadku to cecha trochę trudniejsza do osiągnięcia. Bowiem
człowiek zanurzony w prawdziwie płonącym uczuciu będzie raczej subiektywnie
spoglądał na rzeczywistość.
Takie właśnie spojrzenie na
polskość, a raczej na ducha narodu, prezentuje romantyczny poeta i mistyk Juliusz
Słowacki. Polska filozofia według niego miała narodzić się w miejscu przejścia
z wiary instynktownej (pogańskiej) w wiarę widzącą (chrześcijaństwo). Celem
idei polskiej będzie więc:
Przez całą form widzialność – usprawiedliwi logikę w duchowym świecie
widzianą – ze ścisłością matematyczną świat wyprowadzony z Jedności Słowa – w
czynach jego wszystkich, światu samemu, w jego własnym sumieniu wytłumaczy. Ku
celom ostatecznym i Świętym – usiłowanie ducha narodowego poprowadzi. […] Nie
krytykę, ale budownictwo nowe zaczynamy, wiedzę z uczuciem pogodzoną mieć
chcemy – wszystkie przypuszczenia i opinie dzisiejszego świata przed światło
mądrości rodzimej polskiej wywieść celem jest naszym…
Z nauką zrywamy – ale nie z wiedzą.[14]
U Słowackiego wielkie indywidua to wcielenia Króla Ducha. Wspaniałej
duszy, która poświęca się i po każdej śmierci przybiera nowe formy, aby
prowadzić naród, przewodzić mu. Także rozwój jest silnie akcentowany w
filozofii genezyjskiej Słowackiego. Tym, co ma naprawdę wartość jest działanie
z wyobraźnią i swobodą. Czynny udział w procesie doskonalenia się ducha
następował więc dzięki wędrówce dusz. Metempsychoza w odsłonie autora Króla Ducha polegała na odradzaniu się w
lepszej formie niż poprzednia. Śmierć jest momentem przeobrażenia.
I duch niewyszłszy z umarłego ciała
Czuł jakąś dumę, że spokojnie leży;
A nad nim ziemia poruszona grzmiała
I unosiły się duchy rycerzy. –
Trójca widm mój stos ogniem zapalała,
A ja czekałem, aż piorun uderzy:
Tak byłem pewny, że w owe rumiane
Grzmotem powietrze – jak duch zmartwychwstanę.[15]
W
świetle wcześniejszej opowieści o procesie rozwoju każdego społeczeństwa,
Słowacki poszerza nasze pole widzenia. Uzupełnia je o aspekt ponadczasowy,
duchowy. Podporządkowuje długi bieg historii sprawom absolutnym i ukazuje rolę
Polski, jako mesjasza narodów. Jeśli dostrzegamy w tym elementy przesadzonej
dumy i pustego wieszczenia, pragnę przypomnieć w jakich czasach się znajdujemy.
Romantyzm to epoka czucia, odbijająca się od racjonalistycznego i
schematycznego paradygmatu oświecenia. Polska jest w trakcie gwałtownych
przemian społecznych, powstań i budzenia gorących uczuć patriotycznych. To
także czas emigracji, które to podsycały uczucia narodowe poprzez tęsknotę i
głęboką nadzieję, co do poprawy losu kraju. Mesjanistyczna idea budziła zaś w
ludziach dumę z bycia Polakiem i przyświecała także Słowackiemu, choć nie
powielał on wizji polskości Mickiewicza. Słowacki zawsze pozostawał gdzieś
obok, a nawet w jego tle, będąc sam dla siebie obrazem własnych poglądów.
Wiecznie samotny, tułający się po Europie wieszcz zmarł młodo w chorobie,
dyktując wersy Króla – Ducha. Jego
życie do końca wypełnione było wielką wizją – wierzył w nią bez cienia
zwątpienia i to właśnie świadczy o wiarygodności drogi mistycznej Słowackiego.
[…] Gdy duchem spełnię – co ciałem spełniłem;
Duch – ukazany w pierwszej świata zorzy…
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,
A lat tysiące są jak jedna chwila.[16]
Koncepcja poety oparta jest na działaniu –
także całego narodu w ślad za wielkimi przywódcami. Celem
naszym nie jest poznanie Boga tylko – ale otrzymanie Boga przez ducho –
materią… a zatem czyn ducha.[17] Poprzez swoje
działanie, bohaterskie czyny i poświęcanie się Polska miała być przykładem dla
innych krajów. Miała być niczym Chrystus – świętym Słowem, Logosem; pochodząca
prosto od Boga. Cierpienia, jakie spotkały Polaków na przestrzeni dziejów nie
były po prostu tragediami i złem od losu, a świadomym wyborem Króla Ducha,
który poświęcał się nie tyle na rzecz innych, co jako przykład dla nich. Oczy
miały być zwrócone na Króla i naród, który wiódł za sobą.
Każde wcielenie Króla Ducha nadawać
miało państwu jakąś ważną cechę:
- Her Armeńczyk – ideę metempsychozy.
- Popiel – utwardził naród, zahartował i przygotował go na cierpienie.
- Św. Mieczysław – złożył ofiarę z „miecza i sławy” – Polacy mogą rzeczywiście stać się ludem Słowa, Logosu (a nie Sławy – nie są bowiem Sławianiami, lecz Słowianami). Przygotowuje Polskę na przyjęcie chrześcijaństwa. Wiara w Chrystusa i wzorowanie się na Jego życiu doprowadzi naród do ostatecznej chwały i ostatecznego tryumfu.
- Bolesław Śmiały – po okresie dobrego i spokojnego panowania Bolesława Chrobrego, przychodzi kolejny władca, który przygotowuje naród do cierpienia, daje mu obycie z doświadczeniem na sobie zbrodni.[18]
Juliusz Słowacki całą istotę polskości sprowadził do nieustannego dążenia
ku doskonałości. Rozwoju, który poprzez doświadczenie cierpienia powinien
ulepszać się, aż w końcu wszystkie dusze będą mogły rozpłynąć się w boskim
Absolucie. Nie jest to jednak tak proste, jak być może brzmi. Wielki człowiek,
wcielenie Króla Ducha, musiałby bowiem pojawiać się w dziejach narodu i
popychać go do przodu, udoskonalać. Lecz jak już wiemy owy rozwój odbywa się
etapami i ma swój początek oraz kres. I tak okres rządów indywiduów musi się
skończyć. Gdy ogół stopniowo przejmuje władzę i zanika kultura wszelaka, również
nasz Król Duch staje się szaleńcem lub podporządkowanym trybikiem machiny.
A ja co? – anioł na dnie mgieł czerwonych,
Pan niewidzialnych duchów – brat szalonych…[19]
Nawet poezja nie jest w stanie
uchwycić niesamowitości i zmienności świata. Myśl mistyczna Słowackiego, pełna
płynności i pozbawiona granic, choć została ujęta w dziełach takich jak Genezis z Ducha czy Król Duch, wciąż jest tylko plamą
trwania – barwną i zapierającą dech w piersiach – a poza nią toczy się
historia, ludzie żyją i umierają z reguły pozbawieni świadomości na temat
batalii, jaka się rozgrywa gdzieś poza ich skierowanymi ku ziemskości umysłami.
A wielkie jednostki, poeci, wieszcze, filozofowie i szaleńcy – zachodzą w głowę
szukając sensu ogólnego, tajemniczego składnika procesu ewolucji. Jedynym czego
znaleźć jednak nie mogą jest ukryty głęboko w każdym duch narodu. Ten, który
został zrzucony z tronu. Duch wielkich czynów. Szaleniec.
Czy jest on Królem Duchem?
O CZŁOWIEKU
Ten, jako duch globowy – wewnątrz samorodnym
ogniem jest […] – przez światłość Odkupiciela ku celom ostatecznym
podnoszony… aż do czasu, gdy zdoła samoistną miłość bożą – pierwiastkiem
światła w sobie złożonym, ogień transfigurować – i formę swoją w wieczną i
świecącą przemienić…[20]
Ten wędrujący po całym globie Duch (uniwersalny, ogólny), równocześnie
jest duchem każdego narodu, a potem pojedynczym duchem każdego człowieka. Odkrycie
w sobie samym mocy do działania i rozwoju, które będą popychać innych, a może i
cały naród do tego samego … To przecież sedno każdego najmniejszego życia. A teraz powiedzieć możemy, że człowiek jest
jako glob w skróceniu […].[21]
Powstało piękne kółeczko
prowadzące do podstawowej myśli filozofii indyjskiej. Skoro bowiem Witkiewicz tak piętnował
zapatrzenie Polski w kulturę zachodnią, należy spojrzeć na polskość z innej
perspektywy. Najważniejsza i najstarsza idea pochodzi z Wed i mówi o całkowitej
jedności świata w Prapodstawie. Jedności
Absolutu i Jaźni. Atmana i Brahmana. Ducha ogólnego i jednostkowego. Uświadomienie
sobie tej prawdy to moment refleksji – myśli stwarzającej. Tak można
przedstawić ten proces na podstawie słowa JEST:
Ta pierwotna forma wypowiedzenia, będąca raczej wyrzuceniem jednego
dźwięku, jest już wszelako pierwszą surową artykulacją i wytwarza słowo „Jest”,
które stanowi najbardziej wymowny wyraz pierwotnej koncentracji myśli i
medytatywnego procesu poznania, w którym byt, poprzez mediację, wyłania się z
prapodstawy.[22]
Prapodstawa jest fundamentalnym
ośrodkiem rzeczywistości.[23] Uznanie tej pierwotnej
myśli, która scala w jedno ogólność i jednostkowość stwarza w człowieku
potencjał, by stał się wielkim indywiduum.
U Słowackiego „posłanką” takiej świętej myśli jest Matka Boska. Wiara
chrześcijańska była blisko serca poety, lecz tutaj bardziej porusza symbolika.
Maryja – kobieta, która urodziła Jezusa Chrystusa, matka. Jako pani Słowa
również stwarza, powołuje do życia – kolejne boskie istnienia, kolejne
wcielenia Ducha. Widać tu głębokie zrozumienie wiary na mistycznym poziomie.
Gdy spojrzymy na religię chrześcijańską z perspektywy przestrzennej
dostrzeżemy, że Maryja przeniesiona w sferę symboliczną staje się wieczna i
nieustannie „wydaje na świat” Chrystusa – Logos, wcielenie tego, co boskie i
ludzkie.
Niechże ta męka moja przedwiekowa
I to stchórzenie ducha – ludziom służy.
Już za tą chmurą jutrzenka się Słowa
Pokazywała – jak tęcza po burzy;
Już krwią nabrzmiały jak mgła purpurowa,
Rosłem do nowej walki i podróży:
Gdy pani Słowa – gdzieś w gwiaździstym wichrze
Skryta – przysyła dwa duchy najlichsze.
„Stwarza się” wybitna jednostka.
Pomazaniec boży. Przywódca. Wieszcz wiodący masy ku rozwojowi kultury. Zupełnie
jak w Wedach, które są podstawą indyjskiego oglądu świata, gdzie życie
kulturowe i społeczne jest wyrazem tego wewnętrznego i religijnego, tak też
każde działanie indywiduum jest rytuałem mającym na celu –
[…] nieustanne wytwarzanie i strzeżenie świętości i szczęśliwości całego
świata; ma ono na uwadze cały świat oraz nieustanne doskonalenie jego
nienaruszalnej całości, jaka wyłania się w wyniku ustanowienia odniesienia do
absolutu; jest to owo colere,
pielęgnacja kultu, nieustanne budowanie i tworzenie świata na absolutnym
fundamencie, co z kolei stanowi ostateczny i najgłębszy sens kultury, i to
zarówno ze względu na nazwę jak i na treść tego pojęcia.[24]
Tajemnica Istnienia, której
podsycanie jest głównym celem życia indywiduum. Jeśli przeniesiemy się wraz z
Królem Duchem w zaświaty – w to
bezczasowe miejsce, w którym oczekuje się na ponowne narodziny, staje się on
symbolem samym w sobie. Tego uczy Słowacki – mistycznej przestrzeni, która
obrazuje pewne sposoby myślenia. Każe nieustannie dokonywać aktu transgresji,
wejścia w święte miejsce łączące Jaźń z Absolutem. Także Witkiewicz o tym
pisał:
Co zaś do „wyskoczenia ponad siebie”, to kiep jest ten, co do tego nie
dąży i gdyby nikt ponad siebie nie wyskakiwał, nie byłoby żadnego rozwoju i
postępu na świecie. Chodzi o to, w jaki sposób to się robi.[25]
Rozwój społeczeństwa dokonuje się
każdego dnia, każdej godziny. I choć jest procesem dziejowym, który ma swoje
cechy, jak rządy indywiduum i ich rozpuszczenie, to równocześnie istnieje w
przestrzeni pozbawionej czasu. W życiu każdego pojedynczego człowieka. To tam
tkwi źródło zmian, ruchu. W działaniu – w wyrażeniu myśli pochodzących od sfery
sacrum, podążaniu za ową myślą – drogą. Etap na jakim znajduje się nie tylko
polskość, ale i cała ludzkość to właśnie ten moment podjęcia – bądź nie –
działania. Podczas gdy świat „rozlał się na siebie”, tworząc miliardy
różnorodnych konstrukcji – w każdym tego słowa rozumieniu – umasowił się i
rozgraniczył, ludzie muszą znaleźć czystą kartę swojego istnienia. Miejsce
prawdziwie nagie, gotowe do zapełnienia.
Indywiduum jest czystą kartą. W
miejscu, gdzie pojawia się myśl tworząca jednolity obraz Ja i Absolutu, wykwita
prawdziwa esencja życia i energia działania. Ta stwarza jednostkę czynną, na
rzecz coraz to większych ogółów – bo taka już jej natura i (często nieświadome)
powołanie. Tworzy, ciągle zapełniając czystą kartę Słowem. Jest ona potencjałem
duchowym, drzemiącym wewnątrz nas i tylko czekającym, aż zwrócimy nań uwagę.
W to właśnie miejsce należy
skierować oczy Polski. Dziwaczne polskie rozdarcie pomiędzy gorącymi uczuciami
patriotycznymi, ubolewaniem nad cierpieniami kraju, a krytycznością wobec wszystkiego
wokół i ogólna niechęć do rzeczywistości zastanej, to tylko efekt ogólnego
rozproszenia. Dotyczy ono także umysłów ludzkich, zapełnionych schematami
myślowymi będącymi efektami całkowitego umasowienia. Wpychane są nam do głów
wyrazy, opinie, interpretacje, manipulacje, nieustanne wartościowanie. Jesteśmy
przepełniani zupełnie obcymi doświadczeniami, skazani na smutną śmierć, przed
którą zobaczymy tylko pusty i nudny film z naszych „życiowych
powierzchowności”.
W taki też sposób cytowany na samym początku
Konstanty Ildefons Gałczyński musi jeszcze raz zostać wspomniany. Miał rację,
mówiąc, że Polak to wariat. Skoro bowiem w każdym z nas istnieje ukryty
potencjał, możność, bycia Królem
Duchem, a ten z racji na swoją naturę może (nie musi!) być skazany na szaleństwo…
wariat to lepszy gość.[26]. Przebiliśmy się
przez wzorce, do których polskość jest przyzwyczajona, w myśli Wschodu
odnajdując nowy sposób interpretacji wizji wielkich jednostek i okazuje się, że
wcale nieźle być wariatem. Odwagi zatem na drodze, by rozwój nie popadł w rozleniwienie,
a był swobodnym procesem doskonalenia siebie – i innych.
(Portret M. i W. Nawrockich, Witkacy)
[3] S.I. Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd
nieporozumienia, Skierniewice 1992.
[4] S.I. Witkiewicz, Niemyte Dusze, oprac. A. Micińska, PIW,
Warszawa 1975, ss. 257 – 258.
[5] J. Słowacki, List do J.N. Rembowskiego: Dowód, że nauka
dzisiejsza niezdolna jest żadnej syntezy o duchu nie wiedząc, [w:] Dzieła, oprac. J. Krzyżanowski, Wyd.
Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1949, s. 388.
[6] S.I. Witkiewicz, Na marginesie „Narkotyków” i „Niemytych dusz” S.I. Witkiewicza, [w:]
Narkotyki – Niemyte dusze, oprac. A.
Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 15.
[7] B.D. Zaremba, Dziwność istnienia Witkacego [w:] http://www.marczewski.pl/232,Aktualnosci-Witkacy-jest-20-do-Xtej-Stanislaw-Ignacy-Witkiewicz-1885-1939-Dziwnosc-Istnienia-Witkacego-Bogumil-Dariusz-Zaremba.html,
dostęp: 01.02.2015r.
[13] S.I. Witkiewicz, Niemyte Dusze, [w:] Narkotyki – Niemyte dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975,
s. 282.
[14] J. Słowacki, O idei polskiej, [w:] Pisma filozoficzne, [w:] Dzieła, oprac. J. Krzyżanowski, Wyd.
Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1949, s. 415.
[17] J. Słowacki, Filozofia, [w:] Pisma filozoficzne, [w:] Dzieła,
oprac. J. Krzyżanowski, Wyd. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław
1949, s. 418.
[18] J.P. Sawicki, Krótki szkic o Królu Duchu, [w:] http://niewinni-czarodzieje.pl/krotki-szkic-o-krolu-duchu,
dostęp: 01.02.2015r.
[19] J. Słowacki, Król – Duch, oprac. J. Krzyżanowski,
Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1959, s. 60.
[25] S.I. Witkiewicz, Na marginesie „Narkotyków” i „Niemytych
dusz” S.I. Witkiewicza, [w:] Narkotyki
– Niemyte dusze, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1975, s. 13.
[26] K.I. Gałczyński, Liryka, liryka, tkliwa dynamika, [w:] http://kigalczynski.republika.pl/wiersze/liryka.html?p=_wi,
dostęp: 02.02.2015r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~