Rok
diabła
Czy tytuł
filmu nie sugeruje wam o czym owa opowieść mogłaby być? Jeśli tak to wycofajcie
się z tego i zupełnie bez oczekiwań podejdźcie do czeskiego filmu „Rok diabła”.
A może już go widzieliście i wiecie, że czeskie kino potrafi mówiąc jedno,
pokazać coś zupełnie innego? A wszystko z wyszukanej pozycji dystansu… Jak
dobrze, że przed obejrzeniem filmu Petra Zelenki nie miałam pojęcia o
autentycznych postaciach w nim występujących – dopiero zaczynam swoją przygodę
z kulturą czeską i nie powiem – wciągnęła mnie bez reszty.
To historia
czeskiego barda, poety, kompozytora Jaromíra Nohavicy. Człowieka słynnego u
naszych sąsiadów, ale także w Polsce, gdzie regularnie koncertuje. Tworzy
poezję śpiewaną, pełną uroku, a zarazem metafizycznego napięcia. Lecz to nie
jedyna ze znanych osobistości występujących w filmie. Od razu nadmienię, że
mamy do czynienia z paradokumentem, w którym nasi bohaterowie grają samych
siebie. To autentyczne historie z domieszką pełnej polotu fantazji…
Miłośnik dobrej muzyki będzie z pewnością
usatysfakcjonowany. W 2000 roku Nohavica rusza w trasę koncertową z folkową,
czeską grupą Čechomor. Ich wspólna muzyka porywa całe tłumy i czyni z nich nie
tyle znanych muzyków, co wielkich, szanowanych ludzi. Słuchacze niczym w
transie poruszają się pod sceną. Takie klimaty przyciągają kolejną znaną
postać, jaką jest Jaz Coleman, lider brytyjskiego, postpunkowego,
alternatywnego zespołu Killing Joke. Z nim Čechomor również wyrusza w trasę.
Mamy więc magiczną, porywającą otoczkę dźwiękową, która jest główną osią
napędową fabuły.
„Rok
diabła” ukazuje zbawienną rolę muzyki dla człowieka. Pojawia się ona w różnych
odsłonach, nawet w milczeniu… Jeden z kluczowych bohaterów, gitarzysta
folkowo-jazzowy Karel Plíhal, przestaje
mówić, a później wyznaje, że gdy człowiek milczy, zaczyna słyszeć muzykę innych
ludzi i swoją własną. To właśnie jego postać wprowadza do filmu wątek nadprzyrodzony.
Zastanawiacie się, jak do takiej historii można wpleść elementy metafizyczne?
Reżyser Petr Zelenka już nie raz w swoich produkcjach dowiódł, że wiele
potrafi.
W „Roku diabła” fantazja przeplata
się z rzeczywistością filmową, a ta z kolei z autentycznymi wydarzeniami z
życia muzyków. Ich wyznania, szczere opowieści o sobie i swoich rozterkach –
jak alkoholizm Nohavicy – dają przejmujący obraz wewnętrznej kondycji
człowieka. Nasze poszukiwanie Boga, próby zrozumienia świata i innych ludzi.
Dramatyczna historia dziennikarza to rozpaczliwe szukanie Boga, czyli wbrew
pozorom nie jest to droga ku górze, a w dół, bo czyż to nie w ciemności
dostrzega się błysku światła? Muzycy podczas trasy próbują natomiast zrozumieć
Nohavicę, dotrzeć do głębi tego tajemniczego człowieka. W pewnym momencie
dyskutują nawet o tym czy nosi bokserki czy slipy i zastanawiają się czy bard
powróci do picia czy też wytrwa w swojej abstynencji. On sam zaś ukazany został
jako zupełnie normalny człowiek, który miał problemy, ale był w stanie z nich
wyjść. Czyżby miał anioła stróża? - zastanawiają się ciekawscy.
Anioły – czy tytuł filmu jest
zwodniczy, a tak naprawdę wszystko, co nadprzyrodzone jest ukazane w dobrym
świetle, w postaci duchów i pięknej, wręcz niebiańskiej muzyki?
Mamy bezpośrednie odniesienie do
demonicznej sfery metafizyki – pozwolę sobie użyć tego słowa w swym szerokim
znaczeniu świata nadprzyrodzonego. Jaz Coleman samym wyglądem budzi coś
niepokojącego, a zarazem fascynującego w widzu. Nie tylko w filmie, bo i na co
dzień znany jest ze swojego zainteresowania okultyzmem. Zostajemy zatem obdarzeni
kapitalną sceną obrzędu na środku pustyni, w której zaciera się granica
pomiędzy światami. Tutaj alkohol i narkotyki jawią się, jako droga ku
poszukiwanej boskości, lecz w efekcie mają uwolnić muzyków od nuty strachu i
niepewności wobec sfery niepoznanej.
Możemy interpretować wydarzenia w
filmie, zarówno te zupełnie normalne, jak i wykraczające poza nasze pojmowanie
i doświadczenia. Lecz każda interpretacja nie uchwyci sedna opowieści. „Rok
diabła” określany jest mianem „absurdalnej”, „komicznej” i rzeczywiście jest w
niej wyrafinowana doza komizmu, dystansu. Bez tego film, tym bardziej, że
nakręcony jako dokument, stałby się karykaturą – sfery nadprzyrodzonej,
ludzkich poszukiwań Boga i samego siebie, a zarazem życia muzyków. Ale kino
czeskie właśnie dlatego jest fenomenalne, że potrafi owe sfery splatać w jedną
opowieść. Historię, do której trzeba podejść z takiego samego dystansu, z
jakiego została opowiedziana. Komizm zatem jest idealnym zabiegiem reżysera.
Jeśli jednak zobaczymy wszystko jako komiczne to będzie tylko dowód na to, że
„Rok diabła” powinniśmy obejrzeć ponownie.
Na co dzień spotykamy sytuacje,
zdarzenia, których nie da się wyjaśnić racjonalnie. Wszystkie problemy powstają
w próbach przeniesienia sfery wewnętrznej na świat i na odwrót – interpretując
świat, żadna z interpretacji nie pasuje do nas. Nauka została wzniesiona do
rangi Bogini, żeby zlikwidować człowiecze myśli o metafizyce i zabobonach. A
mimo tego my wciąż czegoś szukamy. Zmagamy się z problemami – niech to będzie
alkoholizm, albo zwyczajne zagubienie pomiędzy granicami światów – a odpowiedzi
zbyt często przychodzą do nas w niematerialnej postaci. Czy trzeba tu wiele
tłumaczyć? To zwykłe fakty, w które wcale nie trzeba wierzyć. Jak to pięknie
ujął Nohavica: możemy się tylko przyglądać. Przyglądajmy się zatem, twórzmy
piękno, które choćby w najmniejszy sposób wyrazi nasze wnętrze.
Posłużę się metaforą KOPCA Nohavicy, choć dotyczyła ona problemu z
alkoholem… Dopóki idziemy pod górę wszystko jest absolutnie w porządku, lecz
gdy dojdziemy na szczyt, może być tylko gorzej. Niestety nikt nie wie, jak
wysoka jest jego góra.
Jedno jest pewne: rok diabła złapie każdego w swoje sidła i kto wie,
czy właśnie dzięki temu nie pozna on tego, czego zmysłowo poznać nie sposób?
Wszak i sam Diabeł – czy to jako postać, czy symbol – należy do sfery
nadprzyrodzonej.
... na koniec oczami... no właśnie, kogo? obserwujemy od dołu piękne korony drzew i prześwitujące przez nie błękitne niebo...
~~~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~