środa, 30 grudnia 2015

Książka o słowach i pustyni


 ~~*~~

  Od około dwóch lat (choć czasu nie liczyłam dokładnie) pisałam pewną dosyć dziwną rzecz. Jak to w przypadku twórczości literackiej, ciężko czasem wytłumaczyć powód pisania, jak i to dlaczego brniemy w pewien pomysł, choć plącze się on w głowie, jest niezrozumiały i w zasadzie - być może nikt tego nigdy nie przeczyta, albo nie zrozumie (ale to w porządku). To jednak nie ma znaczenia i piszemy zawzięcie i czujemy przypływy weny i wewnętrznie dobrze wiemy, co chcemy przekazać.

        Wiedziałam - bo cała historia jest trochę uzewnętrznieniem pewnych własnych podróży, chociaż to oczywiście niezależna ode mnie opowieść. Próbuję się w niej nad tym zastanowić - nad relacją autor - czytelnik, ale tak naprawdę to moja pierwsza prawdziwie poważna powieść, która stoi na pograniczach gatunków i jest bardzo zakorzeniona w doświadczeniach duchowych - bo i o nich próbuje mówić, chociaż w odmienny sposób. Przede wszystkim zaś ta powieść jest transgresją. Po prostu transgresją, którą można wcisnąć w każdą interpretacje, czy z perspektywy literackiej, formalnej, poetyckiej czy ogólnej czy jakiejkolwiek się komuś zamarzy. I równocześnie jest transgresją, która nie każe interpretować, ma być sama w sobie znakiem - słowem - figurą. Tylko tyle i aż tyle.

     Ta powieść zawiera w sobie kilka różnych historii, które łączą się w pewnych punktach i osobach. Do końca nie wiadomo kto jest realny, a kto nie i też nie o to chodzi. Chciałam poprzez stopniowe rozmazywanie wszelkich granic, pokazać, że istota tkwi w słowach i zarazem w słowie brak jakiejkolwiek istoty - ta ukryta jest poza słowami (czyż nie?). Dlatego powód pisania, jaki w pewnym końcowym rozdziale wyjaśniam, brzmi: piszę, aby słowa zawsze były poza pustynią, przed pustynią, obok niej i wokół niej. Prawda jest też taka (ciekawostka), że ów powód nie był mi znany dosłownie. Przyśnił mi się kilka dni temu i rankiem czułam, że zbliża się zakończenie Historii. Tak, czerpałam sporą inspirację ze swoich snów i doświadczeń. Nie wypieram się tego, bo ta powieść taka miała być. Taka ma być - ma oddziaływać.

   I patrząc na nią z bardziej rozległej perspektywy wiem, że jest pewnym punktem na mojej literackiej drodze - w porównaniu z poprzednimi opowieściami i zapewne w porównaniu z przyszłymi - choć nie mam pojęcia w jaką stronę pójdę w przyszłości. To jest piękne i genialne w pisaniu. Iść za Głosem.

    Powracając jednak na chwilę do samej Historii, której tytuł nie został jeszcze ustalony, zawiera ona wiele oddzielnych fragmentów, chociaż tworzy zwartą całość, to te fragmenty mogą być czytane oddzielnie. Tak też były pisane - np. Epilog pod tytułem "Zbawienie przychodzi o świcie" był pisany ręcznie, a nawet niektóre "myśli" nagrywane na dyktafon. A historia o Pustyni to w ogóle oddzielna i niedokończona zresztą opowieść. Ernest, główny bohater jest tym, wokół którego toczy się akcja, to on jest osią fabuły, bo jakąś chciałam w książce umieścić. Ale i fabuła się rozmazuje, wraz z wiekiem, wyglądem Ernesta i przemieszaniem pór roku. Żadnych granic, a zarazem ukazanie gdzie one faktycznie są - w słowach i perspektywach.

    W powieści zawarte jest moje widzenie wielu rzeczy - nie chciałam odcinać się od ukazywania swojej transgresywnej perspektywy ujęcia zjawisk, ponieważ powód pisania był również w ukazaniu wartości, jaką jest taka forma poznania. Chciałam też ukazać literaturę w nieco innym świetle. Nie przywykłam o wzorowania się na istniejących powieściach czy opowiadaniach, bardziej interesował mnie styl, jakim posługują się niektórzy i zapewne czasem stylizowałam coś w opowieści. Teraz nie jestem w stanie zrekonstruować całego procesu, bo był on podzielony na różne fragmenty opowieści, które właśnie dziś zostały scalone.
   251 stron.

    Jak ja to czuję? Jestem bardzo szczęśliwa, że ukończyłam to i to właśnie przed Nowym Rokiem. Zamknęłam pewną rzecz, która - nie ma co - ciągnęła się za mną od dwóch lat! To przecież zajmuje pewną część głowy, bo człowiek często wraca do pomysłów i głowi się, jak rozwiązać jakieś sytuacje. Przypominam sobie notatki na zajęciach, gdzie zapisywałam na boku możliwe rozwiązania historii Ernesta - a rozwiązanie i tak, jak zwykle, przychodziło znienacka, samoistnie.
    Przywiązałam się do sposobu snucia tej opowieści, do jej poszczególnych odsłon. Nie wiem jeszcze jak się ją czyta w całości - wciąż muszę przeprowadzić edycję i korekty, powycinać niektóre rzeczy. Ale wiem, że już więcej nie dopiszę, że historia jest naprawdę zamknięta.
    Czas na nowe.
    Nie wiem czy to jest dobre, czy nie - po prostu wylałam z siebie to, co musiałam :) Dlatego pisze, dlatego robię to od dziecka i prawdopodobnie nie przestanę. Czuję już teraz podekscytowanie na myśl o zbliżającej się, nowej literackiej podróży. Nie jestem pewna czy chciałabym, aby była ona tak długa, jak pisanie tej historii - może skupię się na opowiadaniach? A może potrafię pisać tylko w tak dziwny sposób i dalej będę fragmentami rozpisywać nowe opowieści?

    Historia, którą skończyłam, to historia Umysłu. Tak teraz myślę - to historia dróg, w jakie może wejść umysł. Wiele w niej metafor, które trzeba czytać wielowymiarowo (nie tylko jako metafory, ale też dosłownie i w odniesieniu do różnych rzeczy, w relacjach). Ostateczną zaś genezą tej powieści jest przezwyciężenie ograniczeń umysłu, kiedy to człowiek, zamiast popaść w szaleństwo i chorobę psychiczną mówi sobie: ODBIŁO MI, ALE WZIĘŁAM TO ZA PRZEJAW GENIUSZU.

   Innymi słowy: wejdź w to, co czujesz i nie daj się do cholery zastraszyć. Bylebyś pamiętał o równowadze. O tej harmonii, traconej i odzyskiwanej - również mówi powieść.


   Pisanie to wielka odyseja, która składa się nie tylko ze słów. Nie omieszkam bowiem wspomnieć o muzyce, bez której nic by się pewnie nie zaczęło. Pierwszy fragment Historii wysnułam w pewien letni dzień, słuchając Kamni - Atom, w mojej głowie pojawił się brzeg oceanu i wielkie ognisko... początek opowieści, który teraz umieściłam pomiędzy dwiema częściami historii Ernesta. Tak czy inaczej - muzyka odgrywa ważną rolę w całości. Bo:

 dźwięki istnieją w przestrzeni i są realizacją słów. 

   A poza tym - wszystko jest muzyką. 


 I na sam koniec - co ja z tą pustynią? To dla mnie po prostu pewien rodzaj metafory (albo jej braku - ach, transgresja), rozumianej na różne sposoby (intymnej metafory doświadczenia wewnętrznego). Każdy niech sam sobie pomyśli, czym dla niego może być upustynnienie. To forma, która jest pustką. To znaczenie, bez słów i znaków. I nie dało się uniknąć, żeby w tej Historii nie pojawiła się pustynia - ku mojemu własnemu zaskoczeniu okazała się wręcz sednem powieści. Najważniejsze to jednak nie odnosić żadnej Pustyni do mnie - do autora. Tylko do siebie. Tu już nie chodzi o mnie.

   (S)pokój :)


  Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!



~~*~~



 Poniżej kilka fragmentów ku zaciekawieniu czytelnika :)


 ~~*~~


[...]

       - Więc… - uśmiecham się przebiegle. – Jednak istota Historii może wybronić się sama. Wyjść poza granice tego, co autor mógł mieć w zamyśle.
        - Przerosnąć go.
        - Tak. Czy to nie przerażające dla twórcy?
        - Z pewnością. A może właśnie to jest w tworzeniu fascynujące. Na szczęście nie mi to oceniać. Opowiadam, Historia nie jest moją własnością. Lecz powiem szczerze, że twórcy takich Opowieści też nie mogą mieć jej na własność. Ona naprawdę żyje jak chce. Zupełnie, jakby to w niej żył piszący, nie na odwrót. Niebezpieczne? Być może. Ale jak inaczej poznać ten świat dogłębnie? Przewiercić go na wskroś, przeżyć, posmakować i doświadczyć? Och, cóż za niezwykły to żywot! – Ignacy rozłożył ręce tak gwałtownie, że nawet Kot poderwał główkę i zaspanymi oczami rozejrzał się po pokoju. 

...

     Jego oczy zaszły mgłą. Odkaszlnął kilka razy, a Marcin podał mu szklankę wody. Popił i usiadł na wolnym miejscu na sofie. Pozostali także już siedzieli i wpatrywali się w adapter. Płyta kręciła się od kilku sekund, ale wciąż nie wydobywał się z niej żaden dźwięk. Zapadła cisza, wśród której falowały jedynie ich cienie i tląca się lampa naftowa. Czarna Zapałka przymknął oczy, a z jego ust nie znikał przebiegły uśmiech. Elza usiadła po turecku na swoim fotelu i ułożyła dłonie na kolanach. Oddychała głęboko. Ta atmosfera spokoju udzieliła się Ernestowi, który poczuł nagle, jakby jego ciało osuwało się na sofie i rozpływało w powietrzu. Trochę przestraszył się tego uczucia. To prawie, jakby śnił tylko, że zachowywał świadomość. Nie mógł pozwolić sobie na panikę. Przestał myśleć i robiąc głębokie oddechy, oczyścił umysł, naśladując trochę nieudolnie Elzę.
      Z adaptera wydobyło się ciche skrzypienie. Szum wiatru, najpierw mocniejszy, później delikatny, przerywany zgrzytami. Odległy odgłos fal uderzających o brzeg. I… głośne trzaskanie ogniska. Musiał to być bardzo duży ogień. Ernest poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Do chatki wpadł zimny podmuch wiatru.

...

I po dwóch dniach zaczynam oddychać!
Miałem przed oczami Laurę, Czarną Zapałkę i dziadka. Był też ogień, jakaś staruszka w tle…
Pielęgniarka kiwa głową. Wieczorem nie przychodzi. Czyli odpuścili mi. Udało się. Mogę wrócić do siebie.
Powoli zbieram myśli. Muszę chodzić, jeść i zacząć się odzywać. Pokazywać, że mi się polepszyło.
Zatrzymuję się chwilę przy łóżku. Ta błogość, jaka mnie ogarniała… Niczym uzależnienie. Chciałbym to powtórzyć. To rozpłynięcie się,… wyjście poza siebie… poza świat, a zarazem bycie w samym jego centrum i oglądanie wszystkiego, niczym małe uradowane dziecko.
Dlaczego zdecydowałem się wstać? Kim jestem? Mam jakiś cel?
Cele w życiu są ważne. Takie małe schodki w drodze do niewiadomokąd.

...

 
Tam, pod drugiej stronie wyspy, widać ją czasem z obrzeży lasów Tandy, jest zupełnie inny świat. Tam ludzie siedzą przy wielkich ogniskach, palą tytoń z ogromnych rogów i mieszają jakąś miksturę, wrzucając do niej zioła, rośliny i krew szamana.


...

Kobieta wbiła zakrzywiony, gruby kij w ubity piach tuż przy wodzie i ruszyła do przodu. Mokry na dole płaszcz sunął za nią jak tren na balu. Kroki stawiała bardzo wolno. Ukryte pod materiałem stopy ledwie odrywały się od ziemi, a już zalewała je oceaniczna fala. Zmęczoną twarz całkiem zakrył cień kaptura. W worku przewieszonym przez ramię kobiety coś głośno brzęczało, alarmując tańczącym przy ogniskach jej przybycie. Odwracali niepewnie głowy. Niektórzy kucali, wierząc, że zasłoni ich dym, inni niepewnie zerkali w kierunku kobiety. Pozostali zaś przybrali poważne miny i stanowczym wzrokiem wiedli za przykurczoną sylwetką zmierzającą brzegiem oceanu.


 ...

Rozpoczęła się wiosna i jak z reguły w tę porę roku bywa, zaczęło się coś całkowicie nowego. Ernest wpatrywał się we wschodzące słońce. Z każdą sekundą coraz bardziej raziło go w oczy, ale patrzył wytrwale. Już po chwili żółta poświata ustąpiła różowej i fioletowej. Zamrugał kilka razy oczami – nie myliły go, kolory naprawdę zmieniały się przy dłuższym wpatrywaniu. Słońce przypominało czarną kropeczkę, idealnie pasującą do oka Ernesta, a właściwie – stało się okiem. Wokół, po okręgach rozeszły się zaś tęczowe promienie. Rzeczywiste i wyraźne, jak wszystko co można poznać zmysłami.
Piękne pejzaże pozwala oglądać niebo. Tak niewiele trzeba, żeby czuć się dobrze.

 ...

Wiadomość o spisywaniu czegoś o Pustyni, ukłuło Ernesta w samo serce właśnie z tego powodu – że Pustynia, to odległe, pełne grozy miejsce, może zostać jakoś opisane. Stać się częścią dyskursu. Że w ogóle są słowa, które mogą oddać coś co (pozornie?) nie ma formy.

- Zawsze jesteś taki zamyślony? – odezwał się ojciec Elzy. – To nic złego, ale muszę przyznać, że to cecha twojego wieku, która mija.
- Dobrze wiedzieć. – Ernest nawet się ucieszył, że „to” mija. – Czasem plączę się w jakieś dywagacje wewnętrzne i bardzo mnie męczą.
- Tak. Nie warto. Tutaj zasada milczenia chyba pasuje idealnie… - mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi.
- Ciekawe.
- Tak.
- Użył pan milczenia w odniesieniu do myślenia.
- To bardzo trafne. – roześmiał się ojciec Elzy. – Czasem warto przestać siebie słuchać. – znów spojrzał w słońce i Ernest poczuł, że dobrze by było się oddalić, pozwolić mu zostać samemu, chociaż był pewien, że tego typu ludzie nie cieszą się zbyt często towarzystwem ludzi. Mimo tego, były momenty w przestrzeni, które kazały im pozostać sam na sam z – tym, z czym wybrali, by obcować.

 ...

 
       Abstrakcyjność całej sceny nie dziwiła Ernesta. Sam zapragnął zatańczyć, dołączyć do tych pozbawionych znaczenia ruchów, jakby od nich zależało podtrzymanie porządku świata. I wtedy zobaczył postać, która nękała go od dawna.
      Siedziała na rogu stołu. Wydawało mu się, że tam nawet nie było krzesła, ale pojawiło się, wraz z nakryciem. I postać pięknej, czarnowłosej kobiety, która emanowała gorącą, nieokiełznaną seksualnością. Wpatrywała się w niego z nutą pożądania, a zarazem poddaństwem. Jakby chciała powiedzieć: koniec zabawy, znudziłam się.

...

Czas opisać ciemną noc, która zaczyna się rano. Już o poranku czujesz jak nadchodzi. Niebo jeszcze granatowe, księżyc widoczny przez okno, ale już czujesz słońce, które niedługo się obudzi i rozliczy cię z nocy.
Wszystko wydaje się normalne, pewność siebie nie zna granic. Nocą tak już jest, że rzeczy, myśli, słowa mają bardzo realne uzasadnienie w odniesieniu do osoby. W ogóle Osoba jest wtedy ważna. Noc to jej czas. Gdy jest ciemno, wychodzi z ukrycia i po raz kolejny uwypukla fakty, które sens mają tylko nocą.
Ale jeszcze zanim ukaże się słońce, już czujesz, że jest w tym pewna rysa. Noc nie jest oczywiście w żaden sposób gorsza. Po prostu słońce oświetla świat znacznie bardziej. To więc kwestia oświetlenia. Widzisz mniej, albo więcej. Czasem lepiej się funkcjonuje widząc mniej.

...

Miasteczko nie czuwało. I ciche też nie było. Nie obchodził ich śnieg. Nikt nie odśnieżał ulic – chodzono i jeżdżono przez zaspy. Nikt nie lepił bałwana, nie rzucał się śnieżkami. Ludzie zakładali skąpe stroje i pili zimne napoje. Śmiali się, palili papierosy i piwo pod sklepem.


...

Tego było już za wiele. Umysł Janis poddał się po długiej walce, skręcając się z bólu i niewygody. Po jej policzkach poleciały łzy, ale równocześnie trzęsła się ze strachu. Co to za miejsce i gdzie ta setka wymiarów, które przed chwilą widziała? Gdzie jest jej NIEBYCIE? Zrozumiała, że to był stan wyjątkowości i choć wtedy przeraził ją w pewnym momencie swoim podobieństwem do szaleństwa, teraz pragnęła do niego wrócić.

 ...

- To przerażające. – Marta zadrżała, powoli przyzwyczajając się do swojej nienaturalnej pozycji. Zwisała teraz swobodnie na swoim sznurku.
- Co ty mi mówisz o przerażeniu? Gadam właśnie z trupem, który nie pozwala zdjąć się ze sznura. – Janis Frame opatuliła się szalami i rzuciła jeszcze:
-W takim razie opowiedz mi o tym. Dlaczego się zabiłaś, Marto i dlaczego Instytut rozpłynął się w czasie i same wspomnienia o nim są jakby wspomnieniem snu, a nie rzeczywistych wydarzeń?
       To pytanie rozniosło się po lesie przykrytym śniegiem. Zanim Marta, blada od zimna i śmierci, zaczęła mówić, na gałęziach przysiadły czarne ptaki. Kilka z nich zleciało na ziemię. Wydziobując coś spod śniegu zbliżały się niezauważalnie do Janis Frame i nikt, nawet ona sama, nie zauważał, kiedy ptaki znikały pod jej spódnicą.

 ...

Konstans siedział w zadymionym pokoiku, który służył za jego biuro. Miał tam całą masę notatek i map. Kiedy Ernest zajrzał do środka, narzeczony Eley podskoczył, strącając łokciem popielniczkę.
- Szukasz normalności? – zapytał i rzucił mu paczkę papierosów. – Częstuj się.
        Ernest postanowił skorzystać z jego uprzejmości z kilku powodów. Po pierwsze przeżył… w dosyć nieokreślonym czasie, bo nie wiedział czy minęło kilkanaście minut czy kilkanaście dni – przeżył prawdziwą ekstazę seksualną. Po drugie odbył ten stosunek z kimś, kto realnie nie istnieje. Po trzecie równocześnie przeżył całą historię tej osoby, jakby przez ułamek sekundy, gdy obydwoje wykręcali się z przyjemności, wniknął w jaźń Janis Frame i scalił z nią. Miał nadzieję, że to odwracalne, bo wciąż czuł się lekko przytłumiony.

...
W moich oczach odbijały się płomienie. Wyglądały, jakby podgrzewały Księżyc, który nie może się spalić, tylko unosi się, niczym diament nad ogniem. Nie zapomnę tego widoku do końca życia.
Kobiety nabrały podczas recytacji szaleńczego tempa…
A chwilę potem padły z wycieńczenia na suchy i na pewno niewiarygodnie gorący piasek. Ich blade dłonie zacisnęły się na nim i nie puszczały. Chusty, które spadły z twarzy niewiast, ukazały jasne, mokre…- od łez?- oblicza...

 ...

Ernest Brown czuł nie tylko, jak jego dusza wyrywa się na zewnątrz – ale nie do tego spalonego słońcem świata na górze, a do wilgotnej, zielonej przestrzeni lasów i słonego zapachu oceanu. 

...

Koty pustynne przychodzą najczęściej późnym wieczorem. Czasem jest już ciemno i widać jedynie ich żółte ślepia, bo czarne futro całkowicie stapia się z ciemnością nocy. Jednak kilkakrotnie widziałam je w świetle zachodzącego słońca. Przesiadują na wysokich kamieniach, twarzą zwrócone w kierunku wiatru. Jakimś cudem omija ich pustynny pył i piach. Są niczym kamienne figury, wskazujące drogę zagubionym. Oczyskami śledzą uważnie każdy ruch w obrębie kilku metrów, ale cokolwiek by to nie było – nie poruszają się. Nie wiem gdzie znajdują pożywienie i wodę. Niejednokrotnie próbowaliśmy je śledzić, aby dotrzeć do ukrytego zbiornika, który z całą pewnością utrzymuje koty przy życiu. Lecz w ciemności jedyną poszlaką był ich cichy pomruk, wydobywający się jakby spod wydm, roznoszony wraz z wiatrem, obecny wszędzie, a zarazem niemożliwy do odnalezienia.


 ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

~ zostaw po sobie ślad ~