{SŚ5}
LUSTRO
Różowe chmury
przykryły niebo
klucz do drzwi
- creatio
opuść labirynt
zapętleń
Droga pomiędzy
falami ciał
wirujących na wietrze
- inicio
Myśli niewypuszczonych w
przestrzeń obrazów, łomoczą w wielkie wrota świata, chcąc być
zapisem, wyrazem nieskończonej ilości przestrzeni. A ta przestrzeń
– tylko między nimi, choć dzięki nim możliwa. Nietrafne, a
zarazem jedyne tak blisko. Otwarte, ale hermetycznie strzegące
porządku zapisu. Alfabet. Alfa – bety.
Odbijane lustrem
świadomości otwarte księgi ludzkości. Już tak daleko od swego
źródła, od poznania osiągniętego. Powtarzane i przepisywane w
nadmiernych ilościach sycą oczy i uszy naszych drogocennych
mniemań. Bycie. Jak kryształ jaśniejące, a jednak jak lustro. Jak
lustro. W spiralnej wieczności niewyjaśnionych zbiegów
okoliczności.
Prawda. I piszesz znów te
słowa, myśląc – naiwnie wpuszczając do swojej głowy kolejne
słowa połączone w niespójny tok rozumowania na temat
niekoniecznie ważny. Nie wartościuje, przyjmuje wszystko i wszystko
zostaje przeliczone, zbadane. W abstrakcji opis industrialnych
nadziei ujęte. Dlatego właśnie piszę, znów tracąc oczywistość
własnego punktu widzenia.
Mam oko i patrzę przez nie
skupiona na każdy z mniejszych i większych kamyków, kosmicznych
dzieci myślowych intencji. Wyjątkowo prześlizgujących się ponad
skostniałe formy lustrzanych odbić, ujmujące się za twórczą
naturą. Naturą. W jej ciepłych objęciach spoczywają klejnoty
jedynych możliwych świadectw ludzkiej potęgi z wnętrza. Z wnętrza
ziemi.
Schowajcie je i teraz nowy
obraz powstanie, wyrzucony, wylany z ciała, z głowy, z serca.
Wytrysk spełniający, ale niebędący spełnieniem, bo wciąż
realizowany. Wytrysk, ale jako zwieńczenie form obrazowych z myśli
przekutych w kształty.
I taniec na wodzie, na jej
gładkiej powierzchni, wyobraźnią sunący w czasoprzestrzeń. Myśli
bez czasu, ukłucie niepokoju, bo każda ścieżka ma swoją długość
i szerokość.
Ale pozbądźmy się ich,
zarzucić alfabetyczną umiejętność dopasowania. Naiwną
penetrację wyrazów. Dać się wyrwać z kontekstu i zawirować tam,
gdzie można było tylko analizami wyprowadzać jaśniejące pozorami
konstrukty zdarzeń. Minionych, obecnych, projektowanych.
Nowe sformułowania, czujne
jak kulka niebieskiego oka ważki. Odbija źrenicę, rozszerza
granice. I skrzydłami machnie wzbijając puch subtelności – w
powietrza oddechów.
Jestem całością.
Mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku. A światło w ciszy
realizowane; a dźwięk przestrzeni obliczem, wytryskiem zasłyszanych
harmonii.
Myśli. Obrazy odbite w
kamiennych świetlistych odłamkach. Załamujące krajobraz wydarzeń,
idą zwartym szeregiem, zgarniają do swego ostatniego marszu odłamki
samych siebie. Jeszcze raz, ostatni raz, a może ostatni w
nieskończoność – muszą być przemyślane. I z konstruktu
niedoskonałości słowa wywiedzione zostaną, ostatnie oznaki
ludzkiej dolegliwości – creatio.
Tak poznamy zapach esencji,
zasmakujemy prawdziwej królewskiej rozkoszy. Tuż za maską, za
kolumną nieskończonych myślowych złudzeń. A może i one
zatańczą. Zatańczą.
Będą wirować w
przestrzeni kolorami wszechświatów, tryskając na ziemię resztką
wartościowej materii. I nastąpi koniec. Kres galaktyk, kres
przestrzennej manipulacji czasem. Pustka podsycająca każde
działanie od jego ukrytej, zacienionej strony, wyleje się na
horyzont. Spłynie z niego wielkimi kroplami poczucia bezpieczeństwa,
choć nie na długo, nawet nie na trochę – pozorem obleje i
wniesie pragnienie, znieważenie tego, co szczerą czystością
poznane.
Ostatni raz – przyjdą i
odejdą. Usuną się same z siebie, same sobie nadadzą znaczenie
braku. Uwolnią nas bez naszej wiedzy, wyplenią chwasty i oswobodzą
liany na nadgarstkach. Otrzepią nas z mułu i porostów, umyją w
strumieniu krystalicznej wody. Myśli przezroczyste jak kryształy.
Odbijające barwami każdy pejzaż nasuwający się naszej
świadomości. Wróg i przyjaciel, ojciec i matka, pustka i pełnia.
Zniosą się wzajemnie samą mikrokrystaliczną falą światła i
dźwięku. Jestem – jestem całością. Zaciskam pięść na
niczym. I robię to bezwiednie – zaciskam pięść na niczym i po
nic. Robię to nie myśląc. Odbijam odbite niczym nie zabarwione
promienie, bo światło ma naturę ciszy, a cisza naturę światła.
Niewykluczająca się z tym harmonia dźwięków rośnie z każdą
sekundą i wreszcie uniesie nas ponad wody i pozwoli stąpać, lekko
i świadomie. Stąpać dalej i bliżej niż mogliśmy, bez podziału
na przestrzeń, z czasem zamkniętym w kawałku zaledwie umysłu. Bez
potrzeby, bo puste esencje wypełnią z rozkoszą każdą komórkę
ciała.
Znasz to. Znam to i czuję
w sobie, wypełniającą stopniowo każdą część pola we mnie,
wokół mnie, nade mną. Kreuje się, ma woń polnych kwiatów, a
może nie ma jej wcale. Subtelnie tracę panowanie, choć zyskuję je
w tym stanie... gdy pamiętam, że tu jestem i iluzji z wdzięcznością
się kłaniam.
Myślom. Przejrzystym coraz
bardziej, choć wciąż ich dużo i roją się w głowie, wypełniając
po brzegi to co może, musi być wyrażone. Gdzie ten przymus
mówienia do pustki, mówienie o pustce pustce. Gdzie jest
prawdziwa motywacja podejmowania kroków, potrzeby wylania z siebie
obrazów złudzeń i pragnień, a może czegoś więcej – więcej i
mniej zarazem.
Nie pójdę, więc siedzę,
banalne zdania ubierając w cekiny, bo tak bardzo chcą być
widziane. Pamiętane. Pamiętam, lecz pamięć umyka. Wytrąca z
nurtu zapętleń. Więc dobrze, że dźga i boli często w rejonach
subtelnych. Więc dobrze – niech dźga i boli. Cierpieniem
wymalowane twarze powiedzą tylko, że nie chcą, nie mogą – i
myślą wciąż dalej właśnie o tym. Wspinają się po okręgach,
czołgają po prostej, zawieszają nogami na spiralnych zakrętach.
Nic nie rób. Stąpamy po wodzie i tylko tyle, aż tyle, dopiero
teraz z myślami sprawimy sobie prawdziwy bal.
Napiszę coś jeszcze –
tak myślę, lecz pustką zieją te myśli. Napiszę, przemyślę,
wysnuję z pojedynczych odczuć niczego. Dla pustki i przez nią. I
krzyczy wszystko pomocy, może nie chcę? A jednak robię i tylko to
mogę, chcę, potrafię. Jak znaleźć wartość tam, gdzie
wartościowanie nie istnieje już, gdzie myśl zabrała esencję
wyrażeń. Tak nikła i słaba, chociaż to słowo. Słowa. Ciągi,
szeregi słów. Wędrują, chodzą, chodzą, chodzą i myślą.
Własne myśli myślą
ciebie.
Spłoniemy na własnym
stosie, na stosie swoich złudzeń. Musimy odpuścić i dać im
przeświecić tym światłem, krystaliczną falą się zarumienić.
Popatrzeć na przemarsz, pomachać i otrzeć łzę. Też pustą, tak
mądrą w swej pustce. Tak mądrą.
i wiedzieć, że jest
słońce...
lecz i to niepewne już
dalej – polecisz choćby myślą, powoli lub szybko. Zapłaczesz
nie raz – nad pustką. Tego słońca, jego energii tak dobrej, tak
bardzo – to słowa. Tak puste.
Śunja. Śunja. Śunja.
Śunja. Śunja. Śunja. Śunja. Śunja. Śunja. Śunja. Śunja.
zdrowie. Zdrowie harmonii.
Zapytaj ich o to znowu. Pytaj i nie czekaj na odpowiedź. Formułuj
pytania, które są wiedzą.
harmonia. Harmonia zdrowia.
Zapytaj ich o formę. Zapytaj o fale kreacji. O wytrysk twórczości
niepohamowanej, bez celu – w pustkę siejącej tylko rozkosz. Tylko
rozkosz. Tylko rozkosz w pustce. Tylko rozkosz.
Rozkosz to usunięcie.
Rozkosz to odwiązanie wszystkich zapętleń. To wyjście.
Go out.
Sukhaa. Sukhaa. Sukhaa.
Sukhaa.
Stan usunięcia pętli,
rozwiązania supłów, lin. To nie praca nad wychodzeniem z zapętleń,
nie działania na rzecz poprawy, likwidacji. To pozwolenie na ostatni
przemarsz myśli i pozwolenie im na krystaliczność. Na odbijanie
tylko fal kreacji.
Rozkosz to stan usunięcia
pozwalający na przepływ kreacji.
Tylko. Jestem całością –
mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku. Ciszy i rozkoszy.
Ciszy i rozkoszy. Ciszy i rozkoszy.
Jestem tylko całością –
falą światła i dźwięku. Ciszy i rozkoszy.
Mikrokrystaliczna.
Myślą – falą ciszy i
rozkoszy
falą światła i dźwięku
słowem malowanym,
wyrzuconym w przypływie nieokreślonej potrzeby wyrażenia pustki w
pustkę
wylaniem się formą w
treść.
Treścią jest fala światła
i dźwięku – mikrokrystaliczny obraz ciszy i rozkoszy.
Mikrokrystaliczny obraz
ciszy i rozkoszy – falą światła i dźwięku.
Jestem całością.
I cała czuję ostatni
przemarsz myśli.
pożegnanie i powitanie.
Tak liczne nigdy nie byłyście.
A ja piszę – słowa.
Słowa
słowa
słowa
słowa
shabdon
shabdon
shabdon
shabdon
shabdon
shabdon
sukh shabdon
słowa są puste, bo
wszystko przemyka pomiędzy nimi, za nimi, pod nimi, w wyrazie, w
przekazie, w odczycie, w głosie. W dźwięku. W fali.
Wszystko umyka przed nimi,
ale wnika w nas.
Jeśli dlatego warto –
warto pisać.
A jeśli nie – i tak
pustka. I tak pustka.
I tak. Pustka. To miłe
uczucie rozkosznego nieszczęścia, gdy tylko miłość pozostanie,
źródło mikrokrystalicznych fal światła i dźwięku. Ciszy i
rozkoszy. Przytulam te fale sercem. Sercem je przyjmuję. Sercem je z
siebie wylewam. Nie słowa – w słowa to wlewam. Nasączam słowa
mikrokrystaliczną falą światła i dźwięku. Ciszy i rozkoszy.
Przytulam te słowa ciepłem. Przytulam sercem. Słowa – sercem.
Serce – słowem. Nic innego. Nic innego. Słowa sercu, serce
słowom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~