To będzie postrefleksyjny... post refleksyjny dotyczący ostatnio przetartych przeze mnie szlaków w świecie ludzkiego wytwórstwa kulturą zwanego.
Z obrazkami prezentującymi sztukę aborygeńską.
Pierwszy
Zacznę od tego, że jednak pisanie powieści ma wciąż sens, a szczególnie ich czytanie ma sens, bo one wciąż mogą nauczyć nas czegoś o świecie i życiu, przede wszystkim - o snuciu swojej własnej historii. Snujemy je w myślach i są to subiektywnie malowane opowieści o nas samych i paru dodatkach z zewnątrz, ale przede wszystkim jesteśmy tam my, a naprzeciw cały świat. I choć te refleksje snujemy w nieskończoność, to nie zawsze, albo nawet rzadko, uświadamiamy sobie ich jakość.
Jakość refleksji, stopień ich świadomego wyszycia sprawia, że możemy zdystansować się do siebie i wyskoczyć dalej poza znane struktury poznania, dalej poza własne definicje (siebie i świata).
Pomijając odnośniki filozoficzne - powieść zaczyna się jak filozoficzna rozprawa. To punkt wyjścia, ale nie dla nas, to początek refleksji autora, który pisze i który w swojej refleksji umieszcza bohaterów, wydarzenia. I zamiast je łączyć spójną fabularną nicią (tym co czyni powieści powieściami), on je łączy refleksjami, nawiązaniami i wtrętami tego, który pisze i który sam się zastanawia, albo nawet już wie, wie po jakim morzu dryfuje. W każdym razie łączenie fabuły refleksjami jest oryginalne i wielu pisarzy być może chciałoby to zrobić, ale nie wiem czy ktoś to zrobił z podobnym skutkiem. Bo czasem mamy jakieś rozważania, ale nie wiemy jak je poskładać, żeby dało się to czytać. Albo mamy historię ale nie wiemy jak ją skleić, żeby nadać jej jakiś sensowny ciąg. Kundera to wymyślił i zrobił to w formie bardzo przyjemnej dla czytelnika, a przynajmniej dla mnie to było przyjemne, bo te poziomy dystansu sprawiły, że i ja zdystansowałam się do siebie i do problemów poruszanych w książce.
A wątków jest tam sporo i nawet nie o konkretne rzeczy chodzi. Największym prezentem od Kundery jest to, że sami możemy wysnuć opowieść o sobie i swoich relacjach z antynomiami, z tym wszystkim, co sprawia, że raz czujemy się lekko, a raz ciężko... A czasem ten ciężar wszechświata nie pozwala oddychać, a czasem niesiemy go na plecach z gracją i nonszalancją. Ten taniec z życiem wcale nie przypominał mi filozofii Nietzschego, ani Parmenidesa, ani tych wszelkich nawiązań do zachodniego dyskursu. Ja miałam w głowie koncepcje taoistyczne, jak choćby zdanie wyczytane w Daodejing -
Ciężar jest źródłem lekkości, stałość rządzi ruchem
Choć muszę przyznać, że o nawiązaniach w kulturze do Nietzschego i konia w Turynie to ja jeszcze coś kiedyś napiszę...
Drugi.
Jeśli jesteśmy przy książkach to jeszcze na chwilę muszę wylać z siebie poddenerwowanie używaniem słowa JOGA w książkach niezwiązanych z praktyką hinduskich braminów lub choćby z ćwiczeniami fizyczno-duchowymi jakichkolwiek nauczycieli opierających się na dawnych medytacjach. Bo co się nie obejrzę to na przykład widzę książkę JOGA ARCHITEKTURY. I powiedzcie mi od kiedy architektura uprawia jogę? Może architekci tak, ale budynki to z pewnością nie, nawet nazwy asan nieszczególnie nawiązują do tej tematyki... Zioła też jogi nie robią, choć pogrążone w medytacji najdoskonalszej są z całą pewnością. Zielarze to co innego, oni są blisko tych praktyk, ale mięta czy też kurkuma jogi nie robią, chyba że w Indiach, czy ktoś to widział? JOGA ZIÓŁ jest jednak trochę bliżej, no bo ayurveda ziołami się zajmuje a i do leczniczej strony jogi jest blisko. Ale kochani, nie tytułujcie swoich książek w taki sposób, bo to trochę boi i jakkolwiek pięknie nie wygląda słowo joga w połączeniu innych słów, nie dodaje im to mistycyzmu czy czego tam chcecie, to jednak lepiej nie wpowadzać czytelników w błąd. A jeśli zależy wam na pięknie słownych kombinacji to może chociaż to łapkami spiąć " " jakoś kursywą napisać...
JOGA się nie obrazi za te połączenia, jogi to zbytnio nie obchodzi. Joga w zasadzie nawet nie istnieje. To słowo nawet nie filozoficzne, a jeśli już chcemy je widzieć filozoficznie to wciąż pozostaje to w słowniku filozoficznym więc nijak ma się do architektury i innych takich.
To słowo abstrakcyjne, opisuje pewien poziom duchowego zaangażowania, w dodatku silnie związany z trybem życia, i świadomym wyborem. Ale nie będę się rozwodzić nad tym, joga na trawie, albo na macie wciąż jogą może nie być. I może wam tego nie powiedzieć żaden jogi nauczyciel czy mistrz.
Joga nie istnieje, dopóki nie przestanie istnieć jako słowo i nie stanie się działaniem na poziomach ducha, w dodatku bardzo głębokich, takich gdzie to słowo jest tylko echem czegoś rozumnego.
Trzeci.
Muzycy z podnieceniem chyba czekali na nowy rok, żeby zaraz w styczniu opublikować, wydać, pokazać światu swoje nowe albumy, dumnie ukazać się na you tube z dopiskiem 2017. Mnie się to podoba, jako, że lubię znajdywać na tym portalu świeżo dodane albumy. Co urzekło mnie do tej pory? Będzie doom, stoner i psychodela.
KONCERTY
Po grudniowym koncercie Obscure Sphinx, 4dots i Sounds like the end of the world, mogłam z dumą stwierdzić, że miniony rok zakończyłam z mięsistym przytupem dobrej muzyki. Ja lubię muzykę robioną na poważnie i zaangażowaniem, bo to jest coś, co dźwiękami wsysa do swego wnętrza i jest naprawdę krwista, jest cielesna, swoim ciężarem jednak przemawia do najlżejszej efemery...
Taka była muzyka Obscure Sphinx, a koncert był majstersztykiem emocji i dźwięków, których brakowało mi od paru miesięcy na żywo. Nie jem mięsa, ale w muzyce bardzo często szukam właśnie mięsa. Żeby artysta, wiecie metaforycznie pokazał swoje flaki, swoje ciało obsadził dźwiękami i żeby to ono je wydawało. Posłuchajcie nowego albumu Oscure i idźcie na koncert bo warto to zobaczyć przede wszystkim.
A 4dots to nowy projekt, który tak samo zasuwa w podskokach po starych grobowcach, a one drżą i pękają z siły tego skoku. Muzyka czysto dźwiękowa, w sensie - bez wokalu. Jak dobrze! Perkusista był jak wielka ośmiornica i to jest komplement. Komplementem dla muzyków był też zakup ich świetnie i oryginalnie wydanej płyty.
ROSJA nie tak "ŻADNA"***
Z odkryć jeszcze zeszłorocznych muszę dodać genialny projekt z Rosji, łączący różne tradycje muzyczne w piękny medytacyjno-taneczny krajobraz. MAHAON
Jeśli lubicie takie brzmienia, z pewnością zainteresuje was projekt KYOTO, album zaczynający się nie tylko w magicznie wprowadzającym w klimat rosyjskim, ale także przenoszącym słuchacza w prawdziwą muzyczną podróż. Lubię takie przygody w wyobraźni, dzięki muzyce naprawdę można podróżować, a może planujecie podróż innego kalibru - to sądzę, że te dźwięki się zdecydowanie nadadzą.
A teraz wróćmy do roku 2017.
Co usłyszał Królik?
Oto co polecamy na różne okazje:
GRECJA
Grecję stonerowo reprezentował Naxatras, a tymczasem mają tam też inne świetne bandy i tak to właśnie brzmi: lekko, przyjemnie i tak do poskikania, pokiwania się. ALARM. Deaf Radio i to jest ich pierwszy album. Oby nie poszli o krok dalej w te podskoki, bo stoner od mało piaszczystej pustyni dzieli bardzo niska wydma, coś jak plaża bałtycka. Ale wróżę im dobrze. Swoją drogą, czy usłyszę kiedyś grecki język w greckim stonerze? Chciałabym, niechże muzyka będzie lokalna czy coś..
Drugi grecki band podoba mi się ze względu na dwie rzeczy:
1. Okładka nawiązująca niby do tańczącego Śiwy, niby do dysku z Fajstos.
2. Przyjemna, konkretna muzyczka. Konkretna, bo odwołująca się do silnej tradycji heavy rockowej, doomowej, bez zbędnego p..................... No i wokal zasługuje na uwagę i odsłuch.
Album jest czymś, co mogłabym nazwać klasycznym graniem i dobrze by brzmiało w przestrzeni klimatycznego baru :) Aha, ta klasyczność przejawia się też w tym, że jest to brzmienie uniwersalne, więc mówiąc, że to gracki band, niewiele to robi dla słuchu.
MEKSYK
Vinnum Sabbathi to zespół kalibru kosmicznego, bo sami swoją muzykę określają, jako instrumental sci-fi. Brzmi zachęcająco? Ja nic więcej nie dopisuję, muzyka mówi za siebie. A tu jeszcze do przesłuchania ich poprzednie albumy! Czuję się zachęcona.
AUSTRALIA
Ten kraj jest piękny i tajemniczy. Kojarzy mi się z: kangurami, Aborygenami, wyspą Tasmanią (polecam poczytać i popatrzeć) i serialem Zagubieni (bo lecieli z Sydney do Los Angeles, ale się rozbili po drodze)... Z tymi skojarzeniami najciekawiej wypadają Aborygeni, bo to lud, który spotkał bardzo przykry los, a przecież posiadają bardzo cenną dla świata kulturę, bliską ziemi i szamańskich praktyk. Ich sztuka łączy w sobie tajemnicę i pewien ciężar wiedzy albo intuicji.. łączy się z tym, co od początku pisałam - ciężar wszechświata...
I tym zgrabnym sposobem przechodzę do muzyki. Miałam przejść tak, że muzyka, którą pokażę nieszczególnie skojarzyłaby się z Australią, piękną wyspą, a jednak teraz przejście wypada inaczej. Te tajemnicze dźwięki pasują mi tu jak ulał...
Lizzard Wizard przypomina mi momentami Kylesę, której słuchałam NAMIĘTNIE parę lat temu w zimę, wracając ośnieżonymi wiejskimi drogami do domu. Tutaj mamy podobny uścisk mocy i oddech groźnego sekretu tego czarownika. Polecam bardzo. Nagrali jeszcze inne albumy, których nie znam, ale śmiem oceniać je po okładkach :) W przyszłości jednak na pewno przesłucham i zobaczymy co mi ukażą australijscy muzycy.
IRLANDIA
W sumie nie wiem czemu zamieszczam kraj, z którego muzyka pochodzi - obecnie formy muzyczne są dosyć uniwersalne i pochodzenie niespecjalnie może mieć znaczenie. Ale zawsze to jakiś klucz, zawsze można poszukać inspiracji w krajobrazach i językach. Tym razem album z kanału Cosmic Soundwaves, który bardzo cenię, bo dużo dobrej muzyki za ich pośrednictwem poznałam. Poznałam też album bardzo przestrzenny i "zimowy", nawiązujący przynajmniej nazwami poszczególnych utworów muzycznego świata psychodeli, a ogółem oscylujący pomiędzy niebem, a podwodnym światem. Fajne jest tutaj spokojne rysowanie przestrzeni i podbijanie jej transgesyjną, wędrowniczą wyobraźnią. Muzyka biwaku i przygody, bym rzekła.
POLSKAAA
Świeżutki teledysk i niesamowity zespół, który zobaczyłam na koncercie granym przed Blindead. I o ile nowy Blindead nie robi na mnie wrażenia, o tyle LONKER SEE unosi mnie za uszy tam gdzie być przy słuchaniu lubię. Skład zespołu, muzyka i atmosfera, którą tworzą - zobaczcie to koniecznie na żywo, a tymczasem:
SŁOWENIA
I tu na koniec powróćmy do klimatu antynomii i zwróćmy uwagę na świetną okładkę, znaczący tytuł oraz tytuły utworów, które wyłamują się z hiperbolizującego muzyczno-psychodeliczne podróże stonera i konkretnie stawiają nas na ziemi, z uszami na karku. Zresztą, zobaczcie jaki jest ostatni kawałek..
Takie tu zabawy ze stonerowo-domoowym kanonem wyczuwam. Fajno