środa, 22 lutego 2017

Świeżość piekielna

       Wbrew powszechnemu mniemaniu, że życie bywa szare i nastraja pesymistycznie porą zimową, to takie piekło mentalne może być nastrajającą twórczo melodią. I parę słów o takich melodiach właśnie napiszę, ponieważ zaczynać bardzo deszczowy i bardzo szary dzień od słuchania albumu Dopethrone i czytania bardzo wymownych opisów piekła w książce Jamesa Joyce'a, jest rzeczą tak niesłychanie dołującą, że aż nie jest dołujące wcale. O tego typu paradoksach wiadomo nie od dziś - odpowiedni dystans mentalny i już mamy piękną formę doświadczeń.

      Bo ten deszcz nie dość, że ładnie brzmi, to jeszcze odświeża powietrze.
      To mi przypomniało, że ludzie wynaleźli nowy rodzaj jogi, uświadamiając sobie nagle, że to całkiem cool jest gimnastykować się na świeżym powietrzu, a najlepiej gdzieś w głuszy, albo i na kamieniach, najlepiej najbardziej kanciastych. Ten rodzaj to kilted yoga czyli Szkoci ćwiczący na gołą klatę w lesie jogę. Dobrze jest widzieć joginów z mięśniami, jak u wikingów, i dobrze jest wiedzieć, że jednak ludzie pamiętają o lasach, bo widząc dzisiejsze szkoły jogi i sposób, w jaki się ją "robi" można łatwo zapomnieć czemu to służy. Ale te nazewnictwo i podniecenie świata jakie obiegło internety mnie roześmiało do rozpuku. Może rozśmiesza mnie wszystko, co dotyczy intymnej praktyki, a jest gwałcone przez media i zachłanność. A skoro już o gwałtach i uśpionych masach mowa, o braku indywiduum w duszach,

to wróćmy do...


   Piekło to loch więzienny, ciasny i mroczny, i cuchnący, przybytek demonów i dusz potępionych, przepełniony ogniem i dymem. To Bóg stworzył ciasnotę tego lochu, by ukarać tych, którzy nie chcieli żyć w zgodzie z prawem Jego.[...] Grozę tego ciasnego i mrocznego miejsca potęguje jeszcze przeraźliwy fetor. Całe plugastwo świata, jego śmieci wszelakie i szumowiny spływać tam będą niczym do przepastnej, cuchnącej kloaki, dopóki przerażająca pożoga dnia ostatecznego nie oczyści świata. Takoż i siarka, która płonie tam w ogromnej swej masie, wypełnia całe piekło drażniącym odorem; a ciała potępieńców wydzielają smród śmiercionośny...

      ...i zmieniają się w jęczącą, wijącą się w bólu masę, której grzeszny ciężar wciąga ją jeszcze głębiej w ogniste otchłanie i każe w nieskończoność pamiętać o winach.



    Pamiętam wieczór, w którym po raz pierwszy usłyszałam o Electric Wizard, a dokładniej o jednym z utworów Funeralopolis. Wymowny tytuł tak mnie oszołomił, że w domu zamiast słuchać muzyki pierwsze co zrobiłam to poszukałam tekstu. Była to zapewne jesień, może październik, może już listopad, a ulice mojej wioski przykrywała mokra mgiełka. Przytłumione światło latarni dawało specyficzny klimat, który w połączeniu ze świeżym, ostrym powietrzem kojarzyć się może tylko z jesiennymi wieczorami ze świadomością tego, że dosłownie kilkanaście kroków przez pola dzieli małego człowieczka od wielkiego lasu i że tam nie ma światła, ale pachnie jeszcze piękniej i z mgły może wystają głowy leśnej zwierzyny, albo chociaż psa z sąsiedztwa.

    Doomowy, ciężki klimat muzyki Electric Wizard jawił mi się więc jak wyrocznia najdalszych otchłani ludzkiej egzystencji, będącej już na skraju śmierci, ale za pomocą elektryzujących czarów dalej tańczącej na tej granicy.

    No i wtedy się dowiedziałam, że istnieje taki rodzaj muzyki, który zahacza gdzieś o stylistykę Black Sabbath, ale idzie o wiele dalej (rozpryskując się oczywiście na różne podgatunki, z których lepiej zwracać uwagę na twory niekultywujące estetyki metalowca i gwiazdy rocka). Tak było:
    
 11Na początku było Black Sabbath. I Black Sabbath grało rocka.2Lecz gitarzyście obcięło trzy palce, albowiem przy obróbce skrawaniem on pracował.3I rock stał się niemożliwy. Muzyka stała się cięższa, co przyciągnęło Złego, albowiem Zły wiedział, że to było dobre.4I tak oto pierwsza płyta Black Sabbath ujrzała światło dzienne.5I popularność zespołu stała się wielka,6i następny album miał swoją premierę i podbił on Skandynawię.7Szatan widział, że to było dobre. 

     To jest skradzione z Nonsensopedii, bo pasuje tak bardzo do piekielnego tematu, który od początku poruszam.



    Muzyka rockowa wzięła się stąd, że czarni-byli-niewolnicy sprzedali duszę diabłu, żeby móc tworzyć i żeby w wolności przemierzać doliny amerykańskich rzek i prerii. Robert Johnson miał podobno taką przygodę i nagrał o tym piosenkę.

Teraz, jeśli się śpiewa i gra o Szatanie, trzeba być bardziej wymownym, tak jak w książce Joyce'a, gdzie opis katuszy piekielnych i tego jak wielkim grzesznikiem jest człowiek, ciągnie się przez kilkanaście stron w samym środku tej niewielkiej książki. Bo jeszcze nie wspomniałam jaka to książka - Portret artysty w wieku młodzieńczym. Może to jest normalne i pewnie znalazłby się na to szereg przykładów, że los artysty jest nierozłączny z ciemną stroną mocy. Nocy. Z nocą. To konieczne doświadczenie, które ucieleśnia twórczość. Ale chwila, nie będę się tu zapędzać w takie dygresje. Nie trzeba, wszystko wynika z powyższego.

A zatem Czarodziej z Wielkiej Brytanii składa hołd tej ciemnej stronie nie tylko w samej stylistyce i formie, ale także krwistej, mięsistej treści. Utwory zabierają w gęstość piekła, albo chociaż gęstą mgłę gdzieś nad urwiskiem, albo w jaskini, albo na dnie oceanu. Inspirują się literaturą, filmem i opowieściami grozy.


Kiedyś słuchałam Cradle of Filth. Kredki to zespół zakorzeniony właśnie w tradycji grozy, nawet teksty są pisane w staroangielskim. Dani Filth nawet występował w filmie klasy Z z gatunku horror - Cradle of Fear. O seryjnym mordercy.

 Podobały mi się nawiązania do Byrona, Shelleya, Lovecrafta i może to właśnie z powodu tego zespołu poznałam takich poetów. A o nich głośno krzyczy bohater książki Joyce'a i cytuje ich w myślach błądząc po dublińskich uliczkach.

Poza tym, że sama estetyka Cradle of Filth do mnie nie przemawiała, a także wielkie show grozy na koncertach nigdy nie było przedmiotem mojego doświadczenia, nie powiem, żebym nie doceniała tego elementu grania metalu i koncertu jako widowiska, wielkiego spektaklu śmierci i oddania się ciemności. To jest jak możliwość wejścia w światy rysowane piórem przez wymienionych twórców i próba przybliżenia tej grozy zwykłym ludziom. W tym wypadku jednak mistrzowsko robi to na koncertach dronowy zespół SunO) i kiedy już nie mogłam wytrzymać pod sceną, bo dźwięki wydawane ze ściany wzmacniaczy Marshalla zginały mi nogi w kolanach, położyłam się na trawie, wtopiłam w nią swoje dłonie i czując orzeźwiającą zimną ziemię, zauważyłam, że ona drży. Że dźwięki nie idą ze sceny, a spod niej, że zespół tylko wydobywa je, odkrywa, jakby był pośrednikiem pomiędzy dźwiękami korzeni najstarszych drzew a ludzką masą niegotową na odkrycie tego majestatu samemu.

Apokalipsa niekoniecznie jest melodyjna.

Ale mówiąc szczerze ja lubię melodyjność piekła.
 Bo wiecie, że to wszystko jest piekłem wewnętrznym? Tam, a nie w świecie jest arena walki dobra ze złem!


Widział wyraźnie jałowe odosobnienie, w jakim tkwił. Ani na kok nie zbliżył się do ludzi, do których pragnął się zbliżyć, ani nie przerzucił mostu nad niepokojącym go uczuciem hańby i rozgoryczenia, które dzieliło go od matki, brata i siostry. [...] Palił się, by ukoić dzikie tęsknoty serca, wobec których wszystko inne wydawało się czcze i obce. [...] Wiersze znikały z jego wag, a niepojęte krzyki i niewypowiedziane brutalne słowa wyrywały się z jego mózgu, by przedrzeć się na zewnątrz. Burzyła się w nim krew. Wędrował tam i z powrotem po ciemnej, błotnistej uliczce, próbując przeniknąć wzrokiem ponury mrok alejek i bram, nasłuchując chciwie jakiegoś dźwięku. Z głębi piersi wyrywał mu się jęk niczym osaczonemu podczas łowów zwierzęciu...


 Rozkosz jest na granicy śmieci i życia, jest uczuciem, jakie wywołuje ostateczna pustka. Jest pragnieniem uśpionym na dnie duszy, a może w ciele, a może jest w umyśle? Rozdzielenie ciała i duszy przewija się nieustannie w tego typu motywach grozy i tajemnicy. Ale kto tak naprawdę popełnia grzech? Umysł, strażnik równowagi. Ciało jedynie może się trochę pokaleczyć, dusza trochę zakopać w głębinach swej intymności. Umysł - sędzia i sądzony. Słyszy w nieskończoność bolesne skutki swoich NAZW, swojego NAZEWNICTWA, własnych POJĘĆ i ZNACZEŃ.


Czytanie kilkunastu przesyconych piekłem, grzechem i występkiem i bolesną przepaścią pomiędzy ciałem, a duszą, skłoniło mnie do wniknięcia w ten przejmujący świat, do powrócenia tam, gdzie już kiedyś byłam, choć z mniejszą świadomością, mniejszym dystansem. Mrok odświeża, bo daje kontrast. Odbija to co nim nie jest. Zawiera w sobie wszystko, co chcielibyśmy nazwać złem. Tradycje grozy są zbiorowiskiem takiego właśnie sposobu wyrażania.


Mogę już wreszcie powrócić na ukochane cmentarzysko. Utwór zawierający w sobie wszystko, co czasem każdy chciałby powiedzieć o świecie i opluć go takimi samymi słowami, ale to jest tak dobrze zagrane, że jednak trzeba dać światu jeszcze sto szans, aby brodził w tej swojej materii i produkował odżywcze kontrasty; odnogę ewolucji, huśtającą się gdzieś na horyzoncie ze świadomością wypełnioną po brzegi energią twórczego paradoksu.



 < Cytaty pochodziły z książki Joyce'a Portret artysty w wieku młodzieńczym w drugim polskim przekładzie J. Jarniewicza, którą polecam. Bo na przykład tam nie tylko dużo o piekle można się dowiedzieć, ale też tak subtelnego i tak pięknego opisu zbliżenia seksualnego, gdzie nic nie ma, a jest wszystko, to ja nigdzie dotąd nie wyczytałam!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

~ zostaw po sobie ślad ~