O tym, jak duchowość przenika muzykę
Goa, Indie |
Siła dźwięku tkwi nie tylko w tym,
że możemy się dzięki niemu komunikować oraz tworzyć (a więc
wyrażać siebie i różne idee). Dźwięk umożliwia także
bezpośrednie odczucie, przeżycie, wyłączone spod panowania słów,
nieporozumień, przemyśleń. Można powiedzieć, że jest językiem
kreacji, najbardziej podstawowym, bliskim naturze. A ta z kolei jest
bliska rytmowi. Idea podążania za naturalnym rytmem świata (i
wszechświata) znana jest nie tylko w najstarszych filozofiach
„Wschodu” - azjatyckiej i hinduskiej – to też właściwość
będąca częścią samego istnienia muzyki. Pozawala ona odczuć
rozmaite stany owego naturalnego rytmu. Niejednokrotnie bawi się
nim, szuka własnego, przekracza granice i je wyłamuje. Rdzeń
pozostanie jednak ten sam i jest nim dźwięk, który zaprasza do
eksploracji siebie, a poprzez to – eksploracji tego, co sobą
niesie.
Muzyka prezentujące stare wzorce,
najbardziej pierwotne dla całej ludzkości, nigdy nie zaginie. Być
może to właśnie wokół niej i dla niej powstają nowe gatunki.
Owe stare wzorce to elementy dźwiękowe oparte na podstawowej
duchowości człowieka. Osoby żyjącej blisko natury, w zgodzie z
jej rytmem, a także ciekawą tego, co nad jej głową – ogromu
kosmosu i jego nieprzewidywalnych wpływów na nasze życie.
Archaiczne społeczności, religijność i filozofie oparte na takich
wzorcach do dziś mocno grają w sercach wielu ludzi, nieustannie
przechodzą ewolucje i do ewolucji zmierzają. Pulsują też (a może
przede wszystkim) pod skórą młodych ludzi odkrywających muzykę i
rezonują w ich głośnikach lub na słuchawkach. Nie są oparte na
słownych etykietkach, filozoficznych broszurach, ani nawet
fizycznych wyliczeniach, choć i w kontekście nauki można to
opisywać. Te idee są jak dźwięk – do odczucia, do odebrania
zmysłami. Są znacznie bardziej życiowe, bo jak dźwięk, celują
prosto w życie – bez pośredników w postaci naukowych zwrotów.
Ludzie na przestrzeni wieków w różny
sposób poznawali te wewnętrzne odgłosy, które jak w starym
amerindiańskim przysłowiu mówiły: „Kiedy słyszysz Głos,
rozbierz się z całej swojej światowości i idź na szczyt Góry”.
Taki Głos odkrywali choćby afroamerykanie i brzmiał on jak ich
etniczne bębny, szamańskie, rytmiczne uderzenia wprowadzające w
trans; co ewoluowało jako afrofuturyzm nie tylko w muzyce,
ale i całej kulturze. Być może podobny Głos słyszeli pisarze
Ameryki Południowej, buntując się przeciwko europejskim wzorcom
literatury i doprowadzając do powstania gatunku nazwanego magicznym
realizmem. Nie inaczej się dzieje w Polsce, która po wojnach i
komunistycznej okupacji, skutecznie odcinających ją od wzorców
znanych przez pradziadów, właśnie teraz przypomina sobie o
prawdziwych słowiańskich korzeniach. Zaczynając od gruntu
lingwistycznego, po prawdziwie rodzime symbole oraz światopogląd,
który można nawet nazwać filozofią, ponieważ mieści się w nim
ontologiczny status świata.
Idąc tym tropem, powstanie w latach
60tych ruchu hipisowskiego również jest odezwą na pragnienie
człowieka bycia bliżej naturalnego stanu. O ile w latach 60. i 70.
ruch oddziaływał na wielką skalę, o tyle później zmienił nieco
swój kierunek, także jeśli chodzi o kwestie muzyczne. Oczywiście
najważniejszym elementem muzyki pozostał tu psychodeliczny styl
bazujący na doświadczeniach z popularnym wówczas LSD. To
substancja umożliwiła ludziom komunikację ze swoją świadomością
i jej odkrywanie, a najbliżej tego kosmicznego rozmachu, ze
wszystkich światowych filozofii, była filozofia hinduska. Jej
metafizyczne poszukiwania, bogata kosmogonia i nadrzędny cel, jakim
jest wyzwolenie ducha, idealnie wpasowały się w klimat wielkiego
przebudzenia świadomości. Pielgrzymki do Goa w Indiach zaowocowały
oryginalnym odrodzeniem kultury w latach 90tych, kiedy już wielkie
bum psychodeliczne w USA zaniknęło, a niszowa muzyka pielęgnowała
tam czuprynę Buzza z The Melvins i robił to też sam Kurt Cobain
przed i po swoim komercyjnym sukcesie i w swoim narkotycznym kresie.
W Goa zaś powstała w tym czasie muzyka nazwana psytrance – z
jednej strony korzystała z dawnego misterium estetyki
psychodelicznej i orientalnej, z drugiej opierała się na nowej
technologii, oferującej interesujące elektroniczne brzmienia.
Twórcy owej muzyki, rozwijający kulturę DJ, inspirowali się także
kosmosem – jego nieograniczoną i nieprzewidywalną siłą oraz
dźwiękami, które wciąż można było odkryć i nadać im
smakowitą otoczkę.
Głównym celem powstania sceny
psytrance był powrót do naturalnej jedności ludzi, która swoje
odzwierciedlenie znajdowała w ideach ruchu/rytmu, ewolucji umysłu
(tutaj wpływ miała technologia), spontanicznemu odczuwaniu życia
poprzez dźwięki. Czucie muzyki odbywało się oczywiście w dużych
skupiskach ludzi, społecznościach o podobnych światopoglądach.
Dążyli, wzorem hinduskich nauczycieli duchowych, do opanowania
myśli, oczyszczenia umysłu, a dzięki temu bezpośredniemu
„dobraniu się” do swojej (i światowej, nieograniczonej)
świadomości. To odbywało się bezpośrednio poprzez czucie w ciele
i dostosowanie do rytmu wszechświata. Rytmu wygrywanemu oczywiście
przez ambitnego Dj-a. Jego zadaniem była wartościowa wymiana
energii z publiką, poderwanie jej do tańca i wyczucie momentów, w
których należało zwolnić, przyspieszyć, wprowadzić słuchaczy w
trans.
Wszystko odbywało
się w atmosferze święta, jedności, świątynnej atmosferze. Wśród
hinduskich świętych symboli, wizerunków bóstw, jak choćby
tańczący Śiwa, ćwiczeniu jogi na plażach Goa i innych
uduchowionych czynności. Kiedy psytrance przeniósł się do Europy
przeszedł jednakże stopniową ewolucję. Zacznijmy od tego, że to
właśnie w Anglii pojawili się pierwsi przedstawiciele tej sceny. A
to przecież Wielka Brytania okupowała przez wiele lat Indie –
teraz sami zaczęli odkrywać indyjską duchowość, dopasowując ją
do europejskich standardów i słów.
Psytrance
powędrował do Niemiec, Hiszpanii, Francji. Zaczęto tworzyć
ogromne festiwale muzyczne, powstało pismo Mushroom oraz film Liquid
Crystal Vision, który w ciekawy sposób obrazuje sposób myślenia o
muzyce twórców sceny psytrance. Dla nich, jak i dla odbiorców,
muzyka była najczystszym sposobem na przekaz idei o jedności ludzi
ze sobą nawzajem, z całym kosmosem i ziemią. Poprzez muzykę
uczestniczyli w wielkim święcie ludzkości, święcie tego, że...
narodzili się na Ziemi. Propagowali globalną świadomość i
czystość bezpośredniego obcowania z życiem. W słowach ludzi
wypowiadających się w filmie słuchać wielki zachwyt nad całym
ruchem, bezkrytyczną miłość do bycia w
muzyce i szerzenia tej wizji na cały świat.
Jednak jak to bywa
ze wszystkim, co przekształca się masowo, również psytrance
przeszedł przez sitko komercji. Scena stała się mniej ambitna –
dj-e nie wykazują już takiej inwencji twórczej jak na początku,
ich praca jest typową pracą dla zarobienia pieniędzy. Poza tym
Internet skutecznie umożliwia każdemu ściągnięcie za darmo setów
i składanek muzycznych. Klasyczne zespoły takie jak Infected
Mushroom przeszły na stronę komercyjnej muzyki. A psytrance, który
jakoś się zachował, żyje sobie w Internecie, tworzony przez
bardziej ambitnych twórców, w mniejszych społecznościach i na
indywidualną skalę. To można uznać za drugą falę sceny, choć
jest to fala skierowana na całkowitą wolność – także od obcych
symboli i wzorców, a więc siłą rzeczy scena stała się bardziej
kameralna. Twórcy mogą czerpać inspirację z własnego
doświadczania duchowości.
Można to
zaobserwować choćby w Polsce, gdzie pojawiły się małe festiwale
proponujące nie tyle muzykę psytrance, ale wszystkie gatunki, które
wyewoluowały na jej gruncie i z jej pomocą - full-on, psybient,
psydubient, czy mroczny dark trance. Te gatunki skupione są na
opowiedzeniu jakiejś historii, zabranie słuchacza w świat
odpoczynku i relaksu, krainy fantastycznych wizji, albo tajemniczą
podróż przez mrożące krew w żyłach historie. Najciekawszym z
tych nowych gatunków jest według mnie psybient. Czerpie on bowiem
muzyczną energię z dwóch pojemnych dźwiękowych stylistyk –
psychodelicznej oraz ambientowej. A ambient jest muzyką w pewnym
sensie... inteligentną. Zabierając nas na wycieczkę w
psychodeliczne podróże pozwala umysłowi na tyle zrelaksować się,
aby mógł on w indywidualny sposób odnaleźć siebie w globalnej
świadomości i symbolach z każdego zakątka Ziemi.
Wracając jednak
do festiwali, które na małą lecz ambitną skalę, pozwalają
tęskniącym za wolną wspólnotą ludziom oddać się kilku dniom
świątecznej, leśnej zabawy. W Polsce w tym roku po raz pierwszy
miał miejsce mały Festiwal L.A.S, a także GoaDupa – w
Bieszczadach. Nie wolno zapominać też o organizowanych co jakiś
czas koncertach w lokalach, choćby w Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku.
Obserwując trzymającą się na uboczu nową scenę psytrance, można
odnieść przyjemne wrażenie, że wreszcie znalazła ona swoje
miejsce w nie tylko muzycznym świecie – ale też w świecie
doświadczeń poza-muzycznych. Na własnej ziemi mamy możliwość
uczestniczenia w kulturze w sposób bezpieczny i kameralny. I w taki
chyba sposób obecnie pragniemy rozwijać się wewnętrznie –
muzyka jest z nami w tym na każdym kroku i ewoluuje wraz ze
świadomością ludzi.
Inne podobne posty:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~