Doświadczenie życia i śmierci
Czas… któż mu się oprzeć zdoła […]
Usługi pogrzebowe „Arka”,
z kuponem rabat do 10%.[1]
Cywilizowany, współczesny świat
także z najbardziej przerażającej dla człowieka sytuacji – śmierci – uczynił
towar. Także, ponieważ to tylko
konsekwencja postępującego na naszym globie konsumpcjonizmu i marnotrawstwa
energii i wiedzy na sprawy mniej istotne dla życia jako takiego, a oczywiście
dochodowe. Lecz jak z czegoś nieuchwytnego, bardzo prywatnego zrobić towar? Nie sądzę, żeby to było trudne
pytanie – wszak i życie jest trudne
do zdefiniowania; do zobaczenia go, jako istnienia w czystym stanie odczuwania,
bycia. Problem polega właśnie na tej trudności definicji, czyli chęci
przypięcia słowu, jakim jest życie, konkretnych
etykietek i orzeczeń. Nikogo oszukiwać nie musimy, przecież każdy człowiek może
po prostu poczuć czym jest życie i skoro żyje to i zastanawiać się dużo nie
musi – wystarczy czuć. Najpierw filozofia, a za nią nieugięta nauka, próbowały
jednak ukazać owe definicje – zarówno życia,
jak i śmierci, w być może bardziej
przystępnej ogółowi postaci. Taki już los człowieka, że jak Hilary z bajki
Tuwima, nie widzi tego, co ma tuż przed nosem i chętnie opiera całą swoją
egzystencję na wiedzy z drugiej ręki.
Pierwszym krokiem do uczynienia z życia i śmierci towaru, jest zatem zdefiniowanie tych stanów,
uschematyzowanie ich, zbadanie. Następnie, droga wiedzie ku przemianie stanu w wydarzenie, co wynika już z samego schematu definicyjnego –
wrzucenie w czasowość i określoną przestrzeń. Zobrazuję to na przykładzie
społeczeństw tradycyjnych w porównaniu z cywilizacją współczesną.
Prymitywne w sensie technologicznym,
ale nie duchowym, społeczeństwa, całe swoje życie opierały na rytualnych
zabiegach, mających podtrzymywać żywotność nie tylko plemienia, ale i całej
przyrody, a co za tym idzie – świata. Te rytuały, obrzędy, wszelka forma
religijności, są dowodem na wielką ambicję owych ludzi, aby nieustannie
podtrzymywać życie. Widzieli je jako
stan, który nie tyle trzeba kontemplować (to przyszło z czasem), co ciągle
aktualizować, podsycać. Nie musieli równocześnie zastanawiać się nad tym, czym
właściwie to życie jest – było trwaniem,
a także walką o przetrwanie, śmierć zaś zmianą stanu, którego następstwa mogły
być szkodliwe lub pomocne dla innych (np. przemiana w upiora, albo pomocnego
duszka…).
Teoretycznie współczesny
człowiek nie musi walczyć o przetrwanie.
W praktyce jednak poddawany jest ciągłej i męczącej walce o swoją pozycję w
świecie. Wiąże się ona z materialnym aspektem naszej egzystencji, de facto na niej została oparta.
Zapełniamy się wszystkim, co pochodzi z zewnątrz, bo czym innym karmić materię,
jak nie inną materią? Pod pojęcie materii chciałabym podpiąć też mentalną i
intelektualną sferę bytu, ponieważ duża część wiedzy, jak już wcześniej
zauważyłam, zostaje po prostu zagarniana przez ludzi, bez żadnej krytyki i
doświadczania, jako pewna i oczywista.
Materia związana jest z pewnym
punktem, konkretną przestrzenią i czasem, czymś bardzo wpisanym w rzeczywistość
i namacalnym. To czyni życie rzeczywistym;
podtrzymywanie rzeczywistości życia w oparciu o materię. W przeciwieństwie do
społeczeństw tradycyjnych, które aktualizowały ponadczasowy wymiar istnienia dzięki materii, dzięki wcieleniu –
odgrywaniu mitów i spełnianiu obrzędów.
Co z samą definicją życia w tak opisanej cywilizacji? Otóż,
kiedy materia urzeczywistnia życie, ono jako takie – zanika, na rzecz niej
samej. Jego jedynym wyznacznikiem mogą być wydarzenia,
czyli to, co można wpisać w określone ramy, daty i godziny. Co za tym idzie –
dodać do nich solidną porcję materii. Mamy zatem narodziny oraz śmierć –
wielkie wydarzenia w życiu każdego człowieka. Celebracja tych dni wiąże się z
ogromnym nakładem finansowym. Szczególnie ma się to do śmierci, skoro bowiem
jest to wydarzenie jednostkowe dla danej osoby, trzeba tej materii sporo
wyłożyć, aby zapisało się na stałe w egzystencji i na koncie bankowym.
Narodziny są natomiast odnawiane co roku, jako huczne bardziej lub mniej,
wspomnienie wydarzenia. Niewiele osób
przeżywa je jako pewną aktualizację swojego życia, częściej jest to przystanek
na drodze do nieuniknionej śmierci.
Zatem z wydarzeń o wiele łatwiej uczynić towar, niż ze stanów. W jakim stanie się znajdujemy? W niewielkim stopniu jest to
czyste, odarte z kontekstów i etykiet, życie. Jeśli ono nie będzie czymś jasnym dla każdego człowieka, jak śmierć może zostać pojęta? I dlaczego
przypisuję jej status stanu, w jakim
wszyscy się kiedyś „znajdziemy”, a nie wydarzenia
– po prostu śmierci, po której nie ma nic?
Odpowiedzią znów jest materia. Gdy
znika materia, znika życie, człowiek umiera – sposób myślenia typowy dla
współczesnego mieszkańca Ziemi, choć zapewne nie zdaje sobie on z tego sprawy.
Materializm jest czymś normalnym i zupełnie nieświadomym w wielu przypadkach.
Utożsamiamy z ciałem cały nasz intelekt, podstawę wszelkiego bytu i
„inteligencji”, nic więc dziwnego, że śmierć może być uznana za koniec
istnienia człowieka.
Jednakże doświadczenie czystego
odczuwania życia – poznanie czym ono w istocie jest – wyklucza działanie,
często mylnego, lubiącego etykietki i schematy intelektu. Ujrzenie samego toru
myślowego, jaki ukształtowała tak zwana cywilizacja, to swoista demaskacja
owych schematów. Szczególnie tych, które bezwiednie nadajemy życiu i śmierci, przypisując im tylko materialną perspektywę. Zagubione
bytowanie większości ludzi, na co wskazuje wysoka umieralność nie tylko z
powodu chorób, ale i przede wszystkim z własnej ręki, jest wystarczającym
dowodem na zgubność takiego paradygmatu.
Nie twierdzę bynajmniej, że gatunek
ludzki zbłądził i słusznie doprowadza się do zagłady. Zapewne, skoro tak się
stało, zyskaliśmy niebywałą szansę i możliwości, dzięki którym potrafimy
przejrzeć ów system (lub systemy) zupełnie niepotrzebne do spokojnej
egzystencji celebrowanej z dnia na dzień, jako stan, a nie jednostkowe
wydarzenie, zwieńczone śmiercią – udekorowaną
sztucznymi kwiatami i zdjęciem w trumnie.
Powracając więc do czystego
odczuwania życia – sprawia ono, że wszelkie intelektualne etykiety i zasady
poznania odpadają, ustępując intuicyjnemu byciu. Kolejny przykład zderzający
tradycyjne ludy z „cywilizowanymi”:
Jedna z głównych różnic, jaka oddziela człowieka kultur archaicznych od
współczesności polega właśnie na tym, że człowiek nowoczesny nie potrafi
przeżyć swego życia organicznego jako sakramentu (…)[2]
Współcześni nie widzą powodu, by
cokolwiek przeżywać jako prawdziwy sakrament, ale nieustannie zostają
postawieni przed sytuacją, która odziera ich z człowieczeństwa. Taką sytuacją może
być śmierć – punkt, z którego nie ma (teoretycznie) odwrotu, będący końcem
istnienia i rzeczywistości. Jeśli jednak przyjrzymy się funkcji śmierci w
społeczeństwach tradycyjnych, widać jasno, że wszelkie symboliczne umieranie
miało na celu (ponownie) aktualizację życia – lecz tego wielowymiarowego,
zakorzenionego w sacrum. Można powiedzieć, że otwierało to człowieka na nowe
treści i formy życia duchowego. Symboliczna śmierć odziera z życia
materialnego, intelektualnego, wręcz pozbawia osobowości, by taki człowiek
(przechodzący inicjację) mógł odrodzić się w czystszej postaci.
Podobne intuicje wykazują doktryny
filozoficzne i religijne tak zachodnie, jak i wschodnie – w dużym uogólnieniu –
co świetnie skomentowała Simone Weil:
Nie ma przymusu, który by kazał wierzyć umysłowi w istnienie czegokolwiek
(subiektywizm, idealizm absolutny, solipsyzm, sceptycyzm; porównać Upaniszady, taoistów i Platona; wszyscy
przyjmują tę postawę filozoficzną jako oczyszczającą). Dlatego też jedynym
środkiem, jaki może nam zapewnić związek z istnieniem jest zgoda na nie […].[3]
Motyw oczyszczenia obecny jest nie
tylko w filozofii, religiach, kulturach archaicznych. Czy antyczne katharsis nie przypomina bowiem
ulokowanej w sztuce możliwości śmierci naszego ego? Do dziś najróżniejsze
dzieła literackie, malarskie, muzyczne, filmowe i teatralne, usiłują – jeśli
tylko nie są zanurzone w materialnej kulturze zysku – pobudzić człowieka do
refleksji nad własną egzystencją, a poprzez to inspirują do oczyszczenia i
przekroczenia wewnętrznych granic.
Najlepszym przykładem na taką rolę sztuki, a zarazem obrazem symbolicznej
śmierci, będzie film Alejandro Jodorowsky’ego „Święta Góra”. Bohaterowie pragnący
uzyskać nieśmiertelność, pod przywództwem Alchemika wybierają się na Świętą
Górę, ale żeby tam wejść muszą poddać się całkowitemu oczyszczeniu. Przechodzą
proces śmierci swojego ludzkiego Ja, wyzbywają się krzywdzących umysł
„myślo-kształtów”, aby tuż pod masywem górskim dowiedzieć się, że wszystko jest
iluzją, również ich egotyczne marzenia o nieśmiertelności. Co jest bowiem
bardziej rzeczywistego, niż życie jako takie?
Uganialiśmy się za baśnią. Aż dotarliśmy do
życia. […]
Żegnaj, Święta Góro.
Prawdziwe życie na nas czeka.[4]
To przekroczenie granicy własnych
wyobrażeń postawiło bohaterów i wnikliwych widzów w doskonałej pozycji dystansu
wobec życia i samych siebie. Można powiedzieć, że nastąpiła swoista wewnętrzna
transgresja. Symboliczna śmierć, odsunięcie się od wszystkiego czym jesteśmy,
dystans, przekroczenie. Gdzie znajdziemy się poza granicą?
Tak pojmowana symbolika śmierci (póki co jako oczyszczenia, nie
materialnego zniknięcia z padołu) wykracza poza ego i zbliża człowieka do
sacrum. Sama chęć, otwarcie się na taką sferę jest już transgresją, jakiej
człowiek może dokonać, wychodząc poza swoją strefę bezpieczeństwa (w umyśle).
Dowodem na to są wszelkie doświadczenia transpersonalne odnotowane na gruncie
mistyki, zmienionych stanów świadomości, nawróceń religijnych, praktyk
medytacyjnych i innego rodzaju przeżyć duchowych, zmierzających do sakralizacji
życia codziennego. Czyli życia w jego czystej istocie.
Nie bez przyczyny odważnie twierdzę, że to dowody na istnienie sacrum i
możliwość jego doświadczenia, a raczej zbliżenia się i nieustannego odnawiania
tej sfery w ziemskim życiu (czemu też służyła obrzędowość kultur tradycyjnych).
Bowiem „to, co niepojęte, jest normą tego, co znane”.[5]
Niestety nauka skutecznie dyskryminuje wszelkie stany wychodzące poza
przeciętność, nie chcąc ich badać i zaakceptować ich istnienia, chociaż
istniały i istnieją u wielu ludzi bez żadnych szkód, a nawet z wielkim
pożytkiem dla owych osób i całego świata. Znakomity psycholog Stanislav Grof
tak komentuje stan zjawisk transpersonalnych w oczach nauki:
[…] Każdy objaw tego typu był więc przez nich [badaczy – przyp. M.]
określany jako psychotyczny, niezależnie od tego, czy występował u
schizofrenicznego pacjenta, czy u osoby normalnej po zażyciu środka halucynogennego,
spędzeniu kilku godzin w zbiorniku do deprywacji sensorycznej, u ucznia
tradycji zen w czasie sesshin, czy u mistyków i nauczycieli duchowych tej miary
co Śri Ramana Maharishi, Śri Aurobindo lub Jezus. […] Takie podejście z
konieczności zakłada też sądy wartościujące – a dokładnie założenie, że zjawisk
transpersonalnych nie da się pogodzić z „normalnym funkcjonowaniem umysłu” i
dlatego powinno się je zwalczać”.[6]
Współczesny świat pragnie zatem, jeśli nie zwalczać to, często na siłę,
przypisać wszystkiemu, co niepojęte łatki i nazwy, aby było pozornie poznane i
bliskie, albo namacalne i rzeczywiste, poprzez wcielenie tego w materialną, zmysłową
część egzystencji. To zrobiono ze śmiercią, odzierając ją z ponadczasowego
znaczenia, a o życiu zapomniano, że istnieje.
Ponownie odwołam się do sztuki, jako idealnego nośnika ukrytych
informacji – takich, których nie doszukamy się w świecie nauki, ani materialnym
paradygmacie współczesnych, konsumenckich społeczeństw. Otóż to zatopienie w
świecie materialnym może być interpretowane – i widząc to, co faktycznie dzieje
się obecnie – jest szaleństwem. Dla
brytyjskiej dramatopisarki Sary Kane całe społeczeństwo miotało się w okowach
takiego obłędu. Materializm bowiem oznacza całkowite rozdarcie duszy od ciała.
Skrajny dualizm. W swoich sztukach autorka obrazuje skutki takiego oddzielenia
– zgubne dla człowieka, jako indywiduum. Pełne makabry sceny są nośnikiem
smutnej idei o normalności, którą osiągnąć można jedynie poprzez śmierć. Tylko
ona pozwala na cielesne, emocjonalne i umysłowe połączenie z samym sobą.
Odnosząc to ponownie do kultur archaicznych, można śmiało rzec, że śmierć
sprawuje tutaj podobną funkcję – wyzwolenia, oczyszczenia, jedności z sacrum. Lecz
w przeciwieństwie do owych ludów nie jest ona naturalnym połączeniem z Jednią,
a rozpaczliwym wyborem jednostki, która nie dostrzega w swoim świecie żadnej
duchowości, zabitej przez skrajny materializm i zewnętrzne kolekcjonerstwo –
zastępujące to, co można kolekcjonować, ale jako duchowe uzupełnienia
egzystencji, by harmonijnie żyć – na granicy?
Doświadczenie harmonijnego życia rozumiem równoznacznie z jego czystym
odczuwaniem. Z pewnością istnienia, zarówno rzeczywistości namacalnej, jak i
tej dostępnej tylko poznaniu intuicyjnemu, albo po części rozumowemu. Wtedy
także śmierć, jako zjawisko uśmiercenia tej pierwszej części naszej
egzystencji, nabiera całkowicie innego wymiaru. A właściwie, jak już fizyka
kwantowa udowadnia – przenosi w ów inny wymiar, być może całkowitego
połączenia, jak chciała Kane.
Naukowiec David Bohm próbował przedstawić nowy obraz świata, jaki
wyłaniał się z mechaniki kwantowej – to świat holistyczny, niepodzielny i
zmienny – podlega procesom zarówno w obrębie materii, jak i świadomości
człowieka. Z tymże fizyk widział dychotomię umysł-materia, jako elementy
identyczne w ostatecznym rozrachunku:
Świadomość w znacznie większym stopniu przynależy do ukrytego porządku
rzeczy niż materia… A jednak na głębszym poziomie (materia i świadomość) są w
zasadzie nierozłączne i na stałe splecione, tak jak w przypadku gry
komputerowej, gdzie gracz i ekran są połączeni poprzez uczestnictwo w tych
samych działaniach. Z tego punktu widzenia umysł i materia to dwa aspekty
jednej całości, równie nierozdzielne jak forma i treść.[7]
Świadomość w każdej z możliwych
interpretacji fizyki kwantowej umieszczona jest w samym centrum rzeczywistości.
Jakie to ma konsekwencje dla życia pojedynczego człowieka i jego postrzegania
oraz poznawania świata? Pozwala na dowolną transgresję, zarówno w obrębie
zmysłowości (na czym tradycyjne pojęcie transgresji się opiera), intelektu, jak
i w kierunku tajemniczych sfer sacrum, ukrytych poziomów własnej osoby, która w
pewnym momencie się zaciera na rzecz całościowego poziomu świadomości – i dalej
rzecz można ciągnąć w nieskończoność, ale zapewne już nie za życia, a właśnie
po śmierci.
Podsumowując, współczesny świat,
choć zagubiony w materii, dostarcza wielu wiadomości z dziedzin czysto
fizycznych i naświetla w ten sposób problem śmierci i życia, jako nieodłącznych
elementów istnienia człowieka. Elementów, które w sposób nieunikniony i ciągły
wpływają na stan naszej świadomości, a ona sama na postawę wobec nich. Jeśli
zatem uświadomimy sobie przytoczone w niniejszej pracy fakty, wynikające z
rozumowej (a później już, transgresyjnie, intuicyjnej) obserwacji
rzeczywistości i siebie samych, śmierć oraz
życie być może przestaną być pustymi
sloganami, towarem na sprzedaż, a staną się tym, czym w istocie są –
doświadczeniem świadomości.
~~*~~
[1] Kupony rabatowe zakładu
pogrzebowego, Polskie Książki Telefoniczne. Wrocław 2010.
[2] M. Eliade, Traktat o historii
religii, tłum. J. Wierusz – Kowalski, Warszawa 1993, s. 437.
[3] S. Weil, Świadomość
nadprzyrodzona, tłum. A. Olędzka-Frybesowa , Warszawa 1999, ss. 327–328.
[4] A. Jodorowsky, The Holy Mountain, tłum. Luna, 1973.
[5] S. Weil, Świadomość nadprzyrodzona,
tłum. A. Olędzka-Frybesowa , Warszawa 1999, s. 47.
[6] S. Grof, Obszary nieświadomości, tłum.
A. Szyjewski, 1999, s. 213.
[7] A. Peake, Czy istnieje życie po śmierci?, tłum. R.
Waliś, Warszawa 2007, s. 42.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~