Może tak się zaczęło, a może nie? Orzechowe opowiadanie, taniec wymiarów, pierwsza podróż, albo odwiedziny Domu. Zapraszam.
„Niewypowiadalne”
[…] Wszędzie zakwitały dżungle i pustynie
niesamowitych odruchów, dziwacznych czynności
W. Gombrowicz – Ferdydurke
Budziłem
się już w wielu miejscach.
Ale
nigdy na pustyni.
Nie,
nie było to po imprezie stulecia, na której zgubiony został nie tylko czas, ale
i miejsce, a ty budzisz się na niewiarygodnym kacu na dworcu autobusowym, na
ławce w parku, w łóżku koleżanki, czy tam w łazience.
Nie,
nie jestem też podróżnikiem, który wreszcie dotarł do celu swej wyprawy i z
radością budzi się w nowym miejscu. Nie jestem też jakimś ascetą wędrującym po
pustynnych równinach, szukając kontaktu z bóstwem.
Po
prostu… obudziłem się na pustyni. Nie wiem czy bardziej ciałem czy duchem, czy
i jednym i drugim. Gdy dotykałem twarzy czułem miękką, wysuszoną skórę, oczy,
usta. Widziałem swoje dłonie, stopy. Jakoś materialnie istniałem, a zarazem miałem
nieodparte wrażenie, że było mnie mniej… i więcej równocześnie.
Ciało
przestało się liczyć. Wiedziałem, że jest, ale zupełnie o tym nie myślałem.
Zresztą wydawało mi się jakieś obce, niepotrzebne. Nawet stopy, które kiedyś
były moją zmorą - nienawidziłem ich za dziwny, koślawy wygląd - teraz przestały
mieć znaczenie. Po prostu takie były. Część mnie, nic więcej.
A
zatem obudziłem się na pustyni, czując się sobą bardziej i pełniej niż
kiedykolwiek, choć nie cieleśnie, a duchowo. W mojej głowie kołatały się myśli.
Nie zwracałem na nie uwagi, były niepotrzebne, odległe i nudne. Umysł zionął
dziwną pustką, jakby w jednej chwili – wraz z otwarciem przeze mnie oczu –
wszystko zostało z niego wykurzone jednym podmuchem wiatru. Teraz zaś
wypełniała go kontemplacja nad zaistniałą sytuacją. Choć w sumie… bardziej nad
niespotykaną okolicą.
Znajdowałem
się, jak już napisałem, na pustyni. Otaczał mnie więc wszędzie suchy, żółty
piasek. Słońce w pełni raziło w oczy i wręcz paliło skórę. Wiatr co chwila
podrywał w górę tumany piachu, który kręcąc się w powietrzu rysował przedziwne
znaki. Tak właśnie wyglądała moja pustynia na pierwszy rzut oka. Za chwilę jednak
miałem przekonać się o niepełności poznania zmysłowego.
Wstałem,
żeby otrzepać zakurzone ubranie... był to biały, drapiący worek, przepasany w
pasie siwym sznurem. Cóż, nie przypominam sobie, abym miał kiedykolwiek inny
strój, a mimo tego zdziwił mnie on niesłychanie. Otrzepałem go więc dosyć
energicznie i uniosłem głowę, wyciągając szyję tak mocno, jak tylko mogłem.
Słońce
zmusiło mnie do zmrużenia oczu. Fale gorąca rysowały się w powietrzu. Wysokie
wydmy kiwały się pod wpływem wiatru, który owiewał mi twarz, będąc niczym
okłady z gorącej czekolady. Lecz w rzeczywistości cały byłem w parzącym piasku.
Ilekroć próbowałem zwilżyć usta, zjadałem go i paliłem sobie przełyk.
Krajobraz
zdawał się rozsuwać przed moim spojrzeniem. Dokładnie, jak morze przed
Mojżeszem. Nie wiem, skąd znałem Mojżesza. W każdym razie musiałem kiedyś o nim
usłyszeć, albo przeczytać. Nie jestem pewien, co do faktów ze swojej
przeszłości.
Tak
więc okolica rozszerzała się przede mną. Wydmy, poganiane coraz silniejszym
wiatrem, przybierały formę wiru. Pochłaniał ogromne ilości piasku i tocząc się
w słońcu, dawał mym oczom spektakl nie z tej ziemi.
…
chyba gdzieś już to widziałem. Może w książce, w filmie, albo we wspomnieniach.
Za
wydmami dostrzegłem wielkie, stare obeliski. Kamienne ściany, nadgryzione przez
ząb czasu i silne, pustynne wiatry. Z daleka ruiny przypominały tylko jakieś
przedziwne wysypisko gruzu. Wiedziałem jednak, że to prastare miasto,
zapraszające mnie do środka.
Czy
ta wędrówka miała jakiś sens? Oczywiście. Wszak i tak nie miałem gdzie się
podziać. Nie wspomnę o szczegółach, takich jak niesamowite pragnienie, bo to
rzeczywiście był wtedy szczegół. O pokarmie nawet nie myślałem. Chęć
znalezienia odpowiedzi na nurtujące pytanie doprowadziła mnie przez pustynne rejony
do ruin. Chód przypominał bardziej pełzanie, lecz przyznam, że nie był zbyt
katujący. Me myśli wciąż otaczały spokojne piaski pustyni.
Myśli
pogrzebane?
Zastanawiałem
się czy to dobrze, czy źle. Przecież czasem myśleć należy. Wiem jednak, choć nie
wiem skąd (ale podczas wędrówki wszystko było wyjątkowo poukładane w mym
umyśle), wiem, że myślenie częściej sprowadza nas w otchłanie cierpienia i
bezsensownej rozpaczy, niż nie-myślenie. Dlatego też zechciałem trwać w tak
spokojnym stanie jak najdłużej.
Zbliżywszy
się do pierwszych, ogromnych kamieni, odkryłem skąd ten spokój we mnie. Był
bowiem niczym te obeliski – stary, niezniszczalny i nie do poruszenia. Czemu
stary? Tak, jakby był we mnie od zawsze. Gdzieś tam pod tymi wydmami, pod
piaskiem, jakaś pradawna wiedza, która teraz spoczywała uspokojona przez
nieskończoną pustynię…
Tak.
Ta pustynność w moim umyśle wynikała z tego, że pod nim znajdowało się coś
stałego i niezniszczalnego. Coś, dzięki czemu nie musiałem wcale szukać, wystarczyło
zanurkować w piasku, w piasku przykrywającym umysł. Myśli splątane, niczym
najdziksza dżungla pierzchały wtedy, chroniąc się przed pradawną, wiecznie
stałą wiedzą.
Nie
musiałem więc szukać odpowiedzi. Ta perspektywa bardzo podniosła mnie na duchu,
więc szedłem dalej – dalej w miasto.
Skalne
ściany zasypane do połowy przez piach były postrzępione na górze. Kiedyś
zapewne znajdowały się na nich jakieś pomniki, popiersia, z których niestety
już nic nie pozostało. Wiatr świszczał pomiędzy większymi i mniejszymi szczelinami.
Ogromna arena, na której się właśnie znalazłem przypominała starożytne teatry.
Nade mną górowało słońce, a wokół niekończące się kręgi kamiennych siedzeń.
Okręciłem się wokół własnej osi, czując zawroty. Czy było stąd jakieś wyjście,
oprócz tego, którym przybyłem?
Zupełnie
znienacka poczułem się niezwykle zagubiony. Myśli ponownie wypełzły na
spokojny, poruszany lekkim wiaterkiem piasek. Wypełzały niczym grube, zielone
liany, zarastając mój umysł i zamieniając go w najstraszniejszą, najciemniejszą
dżunglę na świecie. Pobiegłem spanikowany przed siebie do dużej szpary pomiędzy
siedzeniami, która nagle ukazała się moim oczom. Wyjście, to musi być wyjcie,
myślałem i rzeczywiście było, ale to nie tu spodziewałem się trafić.
Nie
zdążyłem jednak nawet zatęsknić za pustynią. Za teatralnymi siedzeniami
znajdował się wielki, nieskończony las. Wśród splątanych koron drzew latały
ptaki, ćwierkając wesoło. Zieleń ze wszystkich stron prawie zwaliła mnie z nóg.
Poczułem się tak spokojny, tak obezwładniony, że jedyne, co mogłem zrobić to
usiąść i sycić się tym widokiem.
Nigdy
nie sądziłem, jak bardzo można ulec zmysłowi estetycznemu. A może to było coś
więcej? W końcu wszędzie kwitło życie! Mokra ziemia zapełniała się zieloną,
soczystą trawą, grube liany oplatały wystające konary drzew, porosłe przez pachnący
mech. Promienie słoneczne lekko wpadały do lasu, oświetlając tylko niektóre
jego fragmenty. Wszystko ruszało się, żyło i tętniło życiem. Podszedłem do
jednego z największych i najgrubszych drzew. Przyłożywszy do niego ucho,
zamknąłem oczy. Najpierw usłyszałem stukanie. Przestraszony objąłem mocniej drzewo
i spróbowałem ponownie. Tym razem dźwięk przeszedł w kolejny – przypominał
odgłosy mojego własnego ciała. Tak, jakby wszelkie pracujące w nim narządy,
znalazły się wewnątrz drzewa i rozgrywały w nim niesamowitą melodię. Lecz może
była to dusza samego drzewa? Niczego już nie wiedziałem.
Piękno
tak bardzo mną zawładnęło, że zacząłem dociekać jego przyczyn. Przyczyn tego
życia. Było wszędzie. Pomyślałem, że przecież tak łatwo jest powołać do niego
każde stworzenie. Drzewa wystarczy zasadzić, kwiaty kwitną na wiosnę, dzieci
rosną w łonach matek, stworzone z miłości, połączenia kobiety z mężczyzną.
Wydawało się to takie proste, a jednak samo sedno tego procesu gdzieś mi
umykało. Dlaczego to miejsce emanowało energią czystego istnienia? Przecież
słońce nawet tu nie dociera w pełni! Na pustyni było wszędzie, a jednak tam
tylko susza, piasek i gorący wiatr.
Stanąłem
w jednym ze słonecznych promieni. Oświetliło mnie i ogrzało. Przymknąłem
powieki i gdy ponownie spojrzałem na las, wydawał mi się żywszy niż wcześniej.
W swoim na wpół mrocznym świecie… tak żywy, pełen energii, radości i
intensywnych barw. Me myśli splątały się ponownie, podsuwając najróżniejsze
odpowiedzi, kolejne pytania. To dociekanie prawdy tak mnie zajęło, że nawet nie
zauważyłem przebiegającej obok bialutkiej norki. Schowała się do norki w ziemi,
a następnie wystawiła z niej wilgotny nosek, cały umorusany, lecz wciąż
błyszczący.
To
czucie niewinne…
Dżungla
zajęła moje myśli. Przechodząc od mroku do światła, czułem, że wpadam w
nieunikniony wir pytań i odpowiedzi. Nic nie wydawało się łatwiejsze, żadne
znaki nie docierały. Zapragnąłem przestrzeni, ciało zaczęło mi ciążyć, nogi
stały się ciężkie, usta rozchylały się w pragnieniu wody… Norka przemknęła pomiędzy moimi nogami…
I
usłyszałem szum wodospadu. Moja radość w tamtej chwili jest nie do opisania.
Padłem przed strumieniem i zacząłem zagarniać wodę w dłonie, a następnie pić ją
i przemywać twarz. Spojrzałem na swoje rozmazane odbicie. Było bardziej
rozmazane niż przypuszczałem. I to nie przez poruszoną taflę wody, która
musiała się ruszać tak czy siak – w końcu to źródło utworzone z wodospadu. Moja
twarz tak po prostu była rozmazana.
Zacząłem
ją więc obmacywać, sprawdzać czy wszystko rzeczywiście jest na swoim miejscu i
oczywiście było. Woda jednak twierdziła coś innego.
Odsunąłem
się od źródła. Nie miałem nawet w co nabrać wody na podróż. Chociaż w sumie…
czy gdzieś się wybierałem?
Gdy
tylko to pytanie zakwitło w mojej głowie, zauważyłem drewnianą chatkę na
polanie tuż za wodospadem. Czy ktoś w niej mieszkał? Może wreszcie dowiem się
czegoś o tym przedziwnym miejscu. A może sam w niej osiądę?
Nie
czułem się źle z tą myślą. Istniałem tu od początków wszechświata. Nie miałem
przeszłości, przyszłości. Moje imię… czy się liczyło? Czy naprawdę się aż tak
liczy?
Po
prostu byłem. I jedyne, o czym mogłem z pewnością oznajmić, była moja płeć.
Zbliżyłem
się nieśmiało do chatki. Malutkiej i bardzo zadbanej. Wokół kwitły kwiaty, na
których przysiadały pszczoły. W oddali dostrzegłem cały ich rój i zrozumiałem,
że gdzieś blisko musi być pasieka. Przy obejściu stała ławeczka, a przy niej
spacerowały kury, wydziobując z ziemi resztki zboża. Biała, koronkowa firanka w
oknie za ławką poruszyła się gwałtownie.
Z
całą pewnością ktoś tu mieszkał.
Nie
miałem jednak czasu na wydedukowanie kto to mógłby być, bo już ujrzałem tę
postać przed drzwiami. Wyłoniła się, niczym anioł rozświetlając swoją sylwetką
cały las. Zastępowała słońce, które nie docierało tutaj w pełni. Była słońcem,
księżycem i gwiazdami naraz. Jasna, złocista, rozpromieniona i tryskająca
energią.
Dotąd
nie miałem celu, lecz ciągle próbowałem jakiś wymyślić, dodać go sobie do… do
tego wszystkiego. Teraz wiedziałem, że cel jest tym, wokół czego chcemy budować
„to wszystko”. I już nie musiałem szukać, wymyślać. Miałem go przed sobą.
-
Witaj… - słowa ugrzęzły mi w gardle. Próbowałem
powiedzieć to, co miałem w głowie, ale nie byłem w stanie. Zresztą Ona od razu
odpowiedziała, wyraźnie zainteresowana:
-
Witam pana. – czekała na to, co odpowiem, nie
zamierzając przejąć inicjatywy. Zbliżyłem się nieco do chatki, dostrzegłszy norkę,
czmychającą gdzieś pod ławkę. Spłoszyła kury, które gdakając, prawie zagłuszyły
moje słowa:
-
Mam wrażenie, jakbym cię już skądś znał. – nie
odpowiedziała, dziwnie się uśmiechając. Z całą pewnością mnie nie kojarzyła.
-
Jak należy zaczynać znajomość z kimś, nie
wiedząc nic na swój temat? – zapytałem posępnie.
Wcześniej wszystko wydawało się tak łatwe. Pamiętałem rzeczy nie wiadomo
skąd, nazwy, imiona, słowa, a jednak sama moja osoba, choć czułem się nią w
pełni, nie posiadała żadnego oznaczenia, niczego. Byłem tak bardzo pusty.
-
Już zaczęliśmy znajomość. Czy nie zechce pan
wstąpić na herbatkę z pokrzywy i orzechy w miodzie?
Prawie
zakrztusiłem się własną śliną. Pokiwałem głową i wszedłem za kobietą do chatki.
Roznosił się w niej zapach kadzideł i suszonych ziół. Pod okienkiem stał
drewniany stolik, a na nim orzechy w wiklinowym koszu. Na półkach po jednej
stronie mieniły się kolorami najróżniejsze konfitury, a po drugiej stare,
zniszczone książki, albo raczej zeszyty. W drugim, malutkim pomieszczeniu za
kotarą dostrzegłem łóżko ze słomy, bambusa i wielkich liści.
-
Jak długo tu jesteś? – zapytałem wciąż
oniemiały.
-
Odkąd pamiętam. – odparła, stawiając na stole
gliniany kubek pełen aromatycznych ziół.
-
To tak jak ja. – mruknąłem, niezbyt wiedząc o
czym można rozmawiać z taką właśnie osobą. Nie mieliśmy sobie chyba za dużo do
opowiedzenia.
A może jednak?
-
Jeśli chcesz orzechy to tu, proszę, leżą. –
przysunęła do mnie koszyk. – Może niezbyt to gościnne, ale musisz sobie je
najpierw rozłupać. Tu jest kamień. – wzięła z podłogi kamień wielkości ręki i
położyła go obok. – Miód mam najlepszy na świecie, prosto od pszczółek. –
uśmiechnęła spokojnie i spojrzała na mnie z nadzieją.
Muszę przyznać,
że nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Poczułem się trochę
wykorzystywany. Lecz nie mogłem zawieść tej pięknej niewiasty i zabrałem się za
tłuczenie orzechów. Od razu przestałem się dziwić, dlaczego nie robiła tego
sama.
-
Skąd tu przywędrowałeś? Też masz jakiś dom w
lesie? Myślałam, że jestem tu sama. – kobieta wyrzuciła z siebie pytania, drżąca
z podekscytowania, kątem oka obserwując moje zmagania z orzechem.
-
Nie wiem dokładnie. Byłem w opuszczonych
ruinach, pradawnym mieście. Na pustyni.
Otworzyła oczy
ze zdumienia. W tej samej chwili udało mi się przepołowić pierwszą łupinę.
Zaśmialiśmy się oboje. Niewiasta zaklaskała w dłonie i wyjęła z szafki miód w
glinianym słoju. Wystruganą z drewna łyżką polała wydobyte orzeszki i
poczęstowała mnie połową, drugą jedząc sama.
-
Mmm, to jest wyborne. – stwierdziłem. Pokiwała
głową, jakby również nieczęsto pozwalała sobie na takie rarytasy.
-
Jak ci się tu żyje? W tej dżungli? – spytałem,
oblizując wargi. – Nie czujesz się… ograniczona przestrzennie?
Zastanowiła się
nad odpowiedzią, a po chwili wyznała:
-
Czuję na sobie ciężar wszechświata. Czasem na
mnie spada i jestem wtedy przygnębiona. Ale tak naprawdę wiem, że wszechświat
jest bardzo lekki.
Jej słowa bardzo
mnie zaskoczyły. Dorzuciła jeszcze z uśmiechem, że mimo tego w lesie jest
cudownie i to jest prawdziwy dom.
-
Potrzebujesz czegoś… jakiegoś… przewietrzenia.
Wiesz, umysłu. – stwierdziłem. – Może zabiorę cię na pustynię? Zobaczysz, jak
tam jest cudownie. – sam nie wierzyłem, że powiem takie słowa. Ale przecież to
tam się obudziłem, to tam nauczyłem się ważnych rzeczy. Tu, w dżungli,
napotykałem tylko na ciągłe wiry i zapętlenia myśli… dopóki nie spotkałem Jej.
-
Bardzo chętnie. Nie wiedziałam, że tu w pobliżu
jest pustynia. Opowiesz coś o niej? – oparła brodę na dłoniach i wlepiła we
mnie spojrzenie swoich błękitnych oczu. Przez chwilę zastanowiłem się czy
przypadkiem nie mam naprawdę rozmazanej twarzy i przez to mogę się Jej nie
podobać. Jednak, gdy zacząłem mówić, a ona otwierać usta ze zdumienia, te czarne
myśli szybko mnie opuściły.
-
Pustynia… jest miejscem, w którym niewiele może
cię zaniepokoić. Oczywiście nie mówiąc o tych najbardziej prozaicznych rzeczach
typu jedzenie czy picie… To znaczy muszę przyznać, że gdy tam byłem zupełnie
nie zwracałem uwagi na ciało. Zupełnie odwrotnie niż w normalnym życiu. Bo
przecież powinienem słaniać się z wycieńczenia, umrzeć z pragnienia, albo bez
przerwy myśleć o źródle wody. Paradoksalnie to w dżungli przypomniałem sobie o
cielesności. – dotknąłem swojej twarzy. Musiałem sprawdzić czy naprawdę tam
jest, czy gdzieś znowu nie odpłynąłem. Ale była i to taka sama jak zawsze.
Czyli jaka?...
-
Na pustyni znalazłem pradawne miasto, wielkie
kamienie, wiesz, głazy i obeliski, które kiedyś tworzyły mury obronne.
Stwierdziłem wtedy, że są symbolem niczym niezmąconego spokoju. Czegoś, co jest
w każdym człowieku, tak głęboko ukryte pod tonami pustynnego piasku. I żeby
znaleźć odpowiedź, jakąkolwiek, trzeba właśnie tam się udać – przedrzeć się
przez pustynię. Tam, gdzie jesteśmy najbardziej odsłonięci, skazani na wszelkie
niebezpieczeństwa cielesne… Tam nasza dusza rozkwita, wyfruwa, wygania
niepotrzebne myśli i syci się przestrzenią. – poczułem się jak natchniony
opowiadając o pustyni. Nie wiem skąd we mnie tyle pozytywnego myślenia na jej
temat. Po prostu się pojawiło.
-
To wspaniałe. Czystość umysłu… - uśmiechnęła się
łagodnie. – Chyba wiem, o czym mówisz, ale czy nie miałeś wrażenia, że ta przestrzeń
cię przytłacza? Tutaj, wśród drzew, czuję się bezpieczna. Mam wszystko, co
potrzebne do życia i też mogę oddać się medytacji na łonie natury. Myślę, że
może być ona nawet przyjemniejsza niż na środku pustyni.
Chyba miała
rację. Perspektywa siedzenia na wydmach, w otoczeniu szumiącego wszędzie wiatru
i piasku wpadającego do oczu, nie wyglądała w tej chwili na przekonującą.
-
Kontakt z naturą to nasz łącznik z życiem, jego
prawdziwą esencją. Ona się aż wylewa, przelewa. – kobieta rozłożyła ręce. Sama
była esencją, tak błyszcząca w mroku chatki i rozkwitająca jak kwiaty w
zagrodzie.
Moja odpowiedź
musiała być trafna, chyba, że pogodzę się z myślą, że ma rację. Mimo tego
gdzieś podświadomie wiedziałem, co powiem. Zobaczyłem, jak wszystkie elementy
jakiejś przedziwnej, umysłowej układanki, wskakują na właściwe miejsca. Mój
umysł przez chwilę był tak czysty i poukładany, że pragnąłem zasypać go
pustynnym piaskiem, ukryć i zapamiętać. Mieć go zawsze przy sobie, w sobie,
swoją podstawę, odpowiedź i pytanie w jednym.
-
Pustynia pomaga ci się oderwać od cielesności.
Stajesz się duszą wędrującą pomiędzy piaskowymi wirami. Odsłoniętą na
bezpośredni kontakt z życiem. Może nie widzisz go wokół, ale czujesz je w
sobie. – nabrałem powietrza w płuca. – I wiesz, że masz w sobie coś, co nie
pozwoli ci się zagubić w dżungli życia. To „coś” znajdujemy także w drugim
człowieku…
Przekręciła
głowę. Błędny uśmieszek przemknął po Jej ustach. Chciałem wiedzieć, co o tym
myśli, lecz nic nie powiedziała. Czyżby nie zrozumiała? Nie, na pewno
zrozumiała. Widziałem to w oczach. Była to prawda, której nie musiała
wypowiadać. Może właśnie przebywała podróż przez własny umysł? Wychyliła się z
lasu i przekopawszy przez pustynne piaski, dotarła do prastarego źródła wiedzy.
Tego, co zawsze nosiła w sobie. Tego, co niezmienne. Tego, co pewne.
I chyba tak się
działo. Jej twarz przybrała bowiem nieobecny wyraz. Oczy stały się dziwnie
puste… Nie, to po prostu źrenice powiększyły się tak wyraźnie, że prawie
całkowicie zasłoniły niebieskie tęczówki. Usta rozchyliła lekko, prawie nie
oddychając, nie ruszając się, z dłońmi oplecionymi wokół kubka z ziołami. Po
chwili jednak puściła go, odsunęła się od stołu, wstała. Oddech kobiety
przyspieszył. Nie wyglądała na niespokojną. Bardziej na podekscytowaną, ale
chyba w pozytywnym sensie. Trochę zbladła, oddychała coraz bardziej gwałtownie,
a może po prostu z podniecenia?
Postanowiłem
coś zrobić. Wziąłem ją za rękę i powoli wyprowadziłem z chatki. Odetchnęła
pełną piersią. Jej źrenice lekko zmalały, ale wciąż tkwiła w tym niespotykanym
transie. Ciała tak bardzo przestawały się liczyć. Czułem to.
Czuję
to. Czuję, jak biegniemy przez las, wdychając wilgotne powietrze, zanurzając
bose stopy w mokrej ziemi. Biały opiekuńczy duszek zwierzątka przemyka pomiędzy
moimi nogami, ale bardziej czuję jego obecność w sobie, bardziej wspomnienie
niż ciało. Odrywam się od wszystkiego, co związane z materią. Szukam w sobie
źródła wiedzy, pewności, poznania. Wchodzę głębiej i głębiej w siebie, zarazem
z siebie wychodząc. Widzę jak plątanina gałęzi i pędów powoli mknie ku górze,
rozplątuje się i zawisa w powietrzu, kołysząc się na wietrze. Zapach kwiatów
unosi się za mną tak wyraźny, że chyba byłabym w stanie go dotknąć. Życie,
wszędzie życie… Kolory i energia! Wędruje przez drzewa różnobarwną fontanną i
tryska na samych czubkach, oddając hołd słońcu! Życie, tak dużo życia!
Czuję
Jego uścisk na swojej dłoni. Wchodzi przez gęsto rosnące krzaki i liany, toruje
mi drogę, a następnie przyciąga do siebie.
Lecimy.
Idziemy.
Jestem
na otwartej przestrzeni, która tak bardzo przytłacza mnie swoim ogromem. Lecz
jest to bardziej ogrom wizualny niż prawdziwy. Wszechświat jest lekki, tak
niesamowicie lekki!
Rozkładam
ręce i wiem, że mogę polecieć. W przestworza. Jestem całym Życiem. Nie czuję
ciała, nie zwracam na nie uwagi, mogę nawet cieleśnie nie istnieć. Jakie to ma
znaczenie? Tutaj, odsłonięta zupełnie, naga i bezbronna, przyjmuję wszystko do
swojego łona i umysłu. Tutaj, w kontakcie z boskim wszechświatem jestem panią i
córką zarazem. Nie pytam gdzie jest Bóg. Nie muszę. W tej chwili cały świat
streszcza się do tego jednego słowa, a w nim jest wszystko.
Właśnie
w tym, którego nie wypowiadam.
Wyjdę na chwilę,
na sekundę do innego świata, do świata nadumysłu, aby się z Nim spotkać, aby
zobaczyć, co ma mi do przekazania i wrócę. Może za minutkę, może za dwie, ale
mogą też minąć całe tygodnie i miesiące.
Tutaj
czas nie istnieje.
To
wieczność, niekończący się rysunek ósemki.
Czy
ja naprawdę lecę?
Obudziłam
się w lesie. Nigdy wcześniej nie budziłam się w lesie.
Zostałam
dłużej, niż sądziłam.
Lecz
teraz wyfrunęłam i oddycham. Świat, wszechświat, brakuje słów na opisanie tej
rozpierającej głowę przestrzeni. Mój umysł stał się pustynią, na której
ponownie muszę wyhodować piękny las.
Czy
zamieszkać w nim i odwiedzać nieobliczalną pustynną krainę czy może odwiedzać
czasem i jedno i drugie? Wpadać w liany myślenia, które dzięki sile umysłu
doprowadzą nas do odpowiedzi. A tę mamy w sobie, zagrzebaną pod piaskiem
pustyni.
Do
kamiennego miasta, nad którym wśród aniołów mogłabym wzlecieć.
Do nieba?
Spokojna
przestrzeń wśród intensywnych kolorów, życia i zapachu kadzideł. A w głowie
pustynia. Myśli odkrywane tylko w najbardziej potrzebnych momentach. Tak, jak
właśnie w tym, kiedy powiedzieć chcę tę właśnie prawdę:
To,
czego szukasz jest w tobie.
To,
czego szukasz jest Niewypowiadalne, mieści się poza słowami.
Mniej
odwagę na spotkanie. Daj się pociągnąć za rękę. Pozwól na scalenie się dwóch
światów. Pradawne miasto właśnie zmartwychwstało. Ruiny nabierają kolorów i
umacniają się. Brakujące elementy wynurzają się spod piasku, albo spływają z
nieba. Wszystko układa się w harmonijną, precyzyjną całość.
Mój
umysł jest harmonią.
Obudziłam
się w miękkim łóżku, opatulona pachnącą pierzynką. On leżał obok, z oczami
wlepionymi w sufit. Oddychał spokojnie, szczęśliwy, milczący.
Wróciłam
do siebie, ale czy kiedykolwiek siebie opuściłam?
Wiem, że jestem
kobietą – to moja jedyna pewność w tej chwili.
Lecz
kim byłam w nocy?
Zalesioną na
nowo Pustynią swojego umysłu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
~ zostaw po sobie ślad ~